Trwajcie w miłości do końca życia, ale bądźcie hetero, weźcie ślub i spłódźcie dzieci – tyle można wynieść z nowej kampanii społecznej Fundacji Mamy i Taty.
Zacznijmy od tego, że jestem wielkim zwolennikiem stałych związków, wierności i monogamii. Nie wyobrażam sobie podobno naturalnych związków poliamorycznych czy wolnych relacji. W tej sprawie jestem absolutnym konserwatystą – dwie osoby, dom, ewentualne dzieci, wspólne życie.
Wiesz co to związki poliamoryczne? Jak nie to przeczytaj.
Konserwatystami są chyba również autorzy nowej kampanii społecznej „Miłość. Lepiej na całe życie”. Cel – w moim mniemaniu szczytny, hasło zachęcające. Gorzej z całą resztą. Ze strony internetowej kampanii można wyczytać takie kwiatki jak: „małżonkowie cieszą się lepszym zdrowiem” czy „zamężne matki rzadziej doświadczają depresji”.
Dodatkowo twórcy kampanii wychodzą z założenia, że pary żyjące w konkubinacie czy też związku partnerskim (ciągle czekamy, panie premierze) nie chcą posiadać dzieci, a jeśli już się pojawiają, to „sprawy się komplikują”. Zabawne, bo dotychczas wydawało mi się, że gdy dziecko jest chciane, kochane i ma zapewnione warunki do rozwoju, to wszystko jest w porządku, ale widocznie maluchy w sposób wyjątkowy traktują akt małżeństwa. Ciekawe.
Bardzo chciałbym polubić tę kampanię i promować ją – w końcu dla mnie miłość, a zwłaszcza miłość na całe życie, jest sprawą nadrzędną. Nie jestem jednak w stanie pozytywnie zrecenzować akcji, która udowadnia, że pary żyjące najpierw w konkubinacie, a później w małżeństwie są częściej narażone na rozwody niż związki, które od razu przypieczętowały swoją relację przysięgą. To cofa pojęcie samego związku hen hen wstecz, gdy panny były wydawane za kawalerów bez możliwości wypowiedzenia się w tej kwestii, a samo małżeństwo było bardziej transakcją finansową niż przypieczętowaniem miłości.
– Trwałość jest dobrem społecznym – tłumaczy Paweł Woliński, prezes Fundacji Mamy i Taty. I trudno mi się z nim nie zgodzić – jego argumentacja jest jednak mocno wątpliwa. Woliński broni jednak swoich badań. Oto kilka tez, które z nich wynikają:
1. Ludzie żyjący w konkubinacie są też z reguły mniej zadowoleni z jakości swojego związku.
2. Mitem jest także nadzieja, iż konkubinat oznacza bardziej partnerski niż małżeństwo podział obowiązków domowych oraz bardziej sprawiedliwy wkład finansowy obojga partnerów we wspólne gospodarstwo.
3. Konkubenci są bardziej jak single niż jak małżeństwa.
Ciekawe. Przebywałem w konkubinacie (panie premierze, ciągle czekamy na związki partnerskie), znam wiele małżeństw mieszanych oraz jednopłciowych i jakoś nigdy nie czułem się mniej zadowolony z życia. Wydaje mi się, że w tradycyjnej polskiej rodzinie łatwiej wyegzekwować równy podział obowiązków w momencie, gdy jest się w związku partnerskim niż w małżeństwie.
I ostatni argument – nigdy w życiu nie pomyślałbym, że żyjąc z kimś, jestem singlem. Ale najwyraźniej byłem w jakiejś zagmatwanej relacji (być może to było małżeństwo, o czym nie wiedziałem?), ponieważ amerykańscy naukowcy dowiedli inaczej. A jak wszyscy wiedzą, amerykańscy naukowcy potrafią udowodnić praktycznie wszystko. – Zrobiliśmy szeroki research, a z badań wynikają konkretne tezy – tłumaczy mi ze stoickim spokojem Woliński.
Przerażające, że fundacja nosząca dumną nazwę „Mamy i Taty” obnosi się z wnioskiem, że dziecko cementuje związek i sprawia, że trudniej się rozwieźć. Z własnego przykładu wiem, że ważniejszy wydaje się poprawny kontakt rodziców oraz opieka nad dzieckiem niż trwanie w małżeństwie za wszelką cenę. Przywodzi to na myśl jakieś straszne czasy, gdy rozwody były piętnowane społecznie, a znienawidzeni partnerzy trwali przy sobie „bo jest dziecko”.
Szkoda, że akcja przeznaczona jest tylko dla heteronormatywnych, katolickich, tradycjonalistycznych Polaków. Klip dawał nadzieję na naprawdę szczytne przesłanie w czasach, gdzie modnym jest częsta zmiana partnerów, a przywiązanie jest odbierane jako słabość. Młodzi, modni ludzie występujący w letniej scenerii i mówiący o wierności – taki przekaz usłyszałbym z przyjemnością. Szkoda, że jest on oparty na dogmatycznie pojmowanych, tradycjonalistycznych wartościach, które bardziej dzielą niż łączą.