Najnowszy film z kinowego uniwersum "Gwiezdnych wojen" wiele osób skazało z góry na porażkę. Produkcja prequela klasycznej trylogii George'a Lucasa, skupiająca się na młodości awanturnika Hana Solo, co chwilę wpadała w tarapaty. Tak jak i sam główny bohater. Dwójka reżyserów została zwolniona, powątpiewano w zdolności aktorskie Aldena Ehrenreicha, a kampanii promocyjnej jakby nie było. Film w końcu powstał, ale czy to dobra wiadomość dla fanów gwiezdnej sagi?
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
Pierwszy poważny kryzys na planie filmu "Han Solo: Gwiezdne wojny - historie" pojawił się w czerwcu zeszłego roku. Dwóch reżyserów nagle zostało zwolnionych i produkcja stanęła pod wielkim znakiem zapytania. Phil Lord oraz Chris Miller mieli inną wizję niż wytwórnia Lucasfilm. Panowie słyną ze zwariowanych komedii takich jak "21 Jump Street" czy "Lego: przygoda". Tymczasem, jak podawał The Hollywood Reporter, wytwórni i scenarzystom chodziło o coś innego: "Ludzie muszą zrozumieć, że Han Solo nie jest komediową postacią. Jest sarkastyczny i samolubny".
Zakulisowych afer ciąg dalszy
Duet reżyserów miesiąc później zastąpił Ron Howard - utalentowany twórca, który odnajduje się w każdym gatunku. Nakręcił takie filmy jak "Piękny umysł", "Apollo 13", "Kod da Vinci" czy "Grinch: świąt nie będzie". Jego nowe zadanie polegało na szybkim dokręceniu 80 proc. nowych "Gwiezdnych wojen", bo wcześniejsze taśmy powędrowały do kosza. Howardowi udało się dokończyć projekt w 10 miesięcy, a ostatni klaps na planie padł na miesiąc przed premierą.
"Han Solo" powstał więc niemal od nowa (Ron Howard przekroczył przez to budżet dwukrotnie), ale na tym problemy produkcji się nie skończyły. Katastrofę miał zwiastować też odtwórca głównej roli Alden Ehrenreich, który rzekomo nie potrafił udźwignąć swojej postaci. Han Solo to fikcyjny bohater otoczony kultem, a wielki wpływ miała na to ikoniczna kreacja Harrisona Forda, który wcielał się w niego w starej trylogii. Alden Ehrenreich tak sobie nie radził z rolą, że studio postanowiło wynająć "instruktora sztuki aktorskiej". Miał też starać się nie naśladować manieryzmów Forda.
"To będzie katastrofa"
Po powyższych medialnych rewelacjach fanatycy "Gwiezdnych wojen" z pewnością trzymali kciuki, nie za sukces produkcji, ale za to, by nigdy nie ujrzała światła dziennego. Film jednak na przekór dalej powstawał bez większych perturbacji, w międzyczasie na ekrany kin weszła kontynuacja sagi czyli "Ostatni Jedi", a my nadal nie widzieliśmy żadnego materiału promocyjnego. I to na 5 miesięcy przed premierą. Gwoździem do trumny była też wypowiedź osoby pracującej nad filmem, która zwiastowała totalną klęskę.
"Disney przygotowuje się na porażkę filmu o Hanie Solo. Obawiali się tego przed kontrowersjami związanymi z "Ostatnim Jedi", ale teraz spisali Hana Solo na straty. Główny aktor, Alden Ehrenreich, nie potrafi grać i przy każdej jego scenie obecny był nauczyciel aktorstwa. Poza tym, scenariusz jest do niczego. To będzie katastrofa". Czytaj więcej
Pierwszy zwiastun zobaczyliśmy dopiero w lutym tego roku. Pomimo tego, że był dowodem na to, że premiera filmu jednak dojdzie do skutku, to i tak nie spełnił oczekiwań fanów, a w połączeniu z wcześniejszymi doniesieniami z planu: nikt na "Han Solo: Gwiezdne wojny - historie" specjalnie nie czekał. Jednak niesłusznie, bo pomimo wielu perturbacji nie okazał zapowiadaną katastrofą, a fani mogą spać spokojnie w oczekiwaniu na kinową premierę w Polsce.
Czarny PR zbytnio nie przeszkodził Hanowi Solo
Pierwszym spin-offem sagi był "Łotr 1. Gwiezdne wojny - historie" z 2016 roku. Odchodził od głównego wątku i kultowych postaci. Był niemal pozbawioną Mocy mieszanką kina szpiegowskiego i wojennego, która wyszła świetnie i pokazała jaki potencjał drzemie w tym uniwersum. Stanowił świetną odskocznię od baśniowej walki dobra ze złem czy rycerzy Jedi. "Han Solo" kontynuuje tę koncepcję, a "Gwiezdne wojny" zaczynają już przypominać kinowy serial, który nie będzie miał prawa się znudzić przez swoją różnorodność.
Druga odsłona serii "Gwiezdne wojny - historie" jest kinem przygodowym osadzonym gdzieś w odległej galaktyce. Poznajemy losy młodego Hana Solo, który nie ma jeszcze statusu naczelnego przemytnika w tej części kosmosu. Dowiadujemy się jak poznał futrzanego wielkoluda Chewbaccę, przyjaciela-hazardzistę Lando Calrissiana i wszedł w posiadanie słynnego frachtowca Sokoła Millenium. Film kipi wartką akcją, pościgami na lądzie i kosmosie czy nieodłącznymi laserowymi strzelaninami - czyli tak jak sobie każdy wyobrażał życie Hana Solo.
Jak wypadł odtwórca tytułowej roli?
Nie sprawdziły się obawy i plotki z planu, mówiące o tym, że Ehrenreich nie poradzi sobie z rolą. Aktor przecież grał zarówno w filmie braci Coen "Ave, Cezar!", jak i Woddy'ego Allena "Blue Jasmine" - nie jest więc osobą wziętą "z ulicy". Nie jest jeszcze takim doświadczonym, narcystycznym rzezimieszkiem z szelmowskim uśmiechem, którego znamy z gwiezdnej sagi, ale nie brak mu charyzmy, pewności siebie i błysku w oku. Grozi, machając palcem niczym "stary" Harrison Ford, i nigdy nie wiadomo czy mówi prawdę, czy po prostu blefuje.
Towarzyszący mu na ekranie pozostali aktorzy, również wywiązali się z zdania: Lando grany przez Donalda Glovera jest rewelacyjny i nawet Emilia Clarke jako pierwsza miłość Hana Solo, tak bardzo nie mierzi, jak np. w ostatnim "Terminatorze". Do przewidzenia były za to bardzo dobre kreacje, weteranów nietuzinkowych ról: Woody'ego Harrelsona (Tobias Beckett) i Paula Bettany'ego (Dryden Vos). Jako, że "Gwiezdne wojny" zawsze miały postacie wyłamujące się schematom, w tej części pojawia się feministka-rewolucjonistka... w ciele robota.
Moc w reżyserze Ronie Howardzie musiała być silna, bo z pechowego filmu wyszedł obronną ręką. Rzecz jasna "ultrasy" wyjdą z kina niezadowoleni, uważając, że można to było nakręcić lepiej. "Han Solo: Gwiezdne wojny - historie" nie jest pozbawiony wad. Czasem zatraca tempo, a sam scenariusz nie będzie przedstawiany studentom szkół filmowych. Nie powinni jednak zawieść się zarówno starzy wyjadaczy, do których co rusz jest puszczane oko (spektakularnie wyjaśniono zagadkę słynnej trasy na Kessel, którą Han Solo pokonał "w mniej niż 12 parseków"), ani młodzi widzowie, bo jest pełen emocjonujących scen i humoru. Tak właśnie twórcy powinny rozwijać swoje kinowe uniwersa, nie powielając tych samych klisz, które sprawdziły się raz, ale z każdym kolejnym są nudne i wtórne.