
Duet reżyserów miesiąc później zastąpił Ron Howard - utalentowany twórca, który odnajduje się w każdym gatunku. Nakręcił takie filmy jak "Piękny umysł", "Apollo 13", "Kod da Vinci" czy "Grinch: świąt nie będzie". Jego nowe zadanie polegało na szybkim dokręceniu 80 proc. nowych "Gwiezdnych wojen", bo wcześniejsze taśmy powędrowały do kosza. Howardowi udało się dokończyć projekt w 10 miesięcy, a ostatni klaps na planie padł na miesiąc przed premierą.
Po powyższych medialnych rewelacjach fanatycy "Gwiezdnych wojen" z pewnością trzymali kciuki, nie za sukces produkcji, ale za to, by nigdy nie ujrzała światła dziennego. Film jednak na przekór dalej powstawał bez większych perturbacji, w międzyczasie na ekrany kin weszła kontynuacja sagi czyli "Ostatni Jedi", a my nadal nie widzieliśmy żadnego materiału promocyjnego. I to na 5 miesięcy przed premierą. Gwoździem do trumny była też wypowiedź osoby pracującej nad filmem, która zwiastowała totalną klęskę.
"Disney przygotowuje się na porażkę filmu o Hanie Solo. Obawiali się tego przed kontrowersjami związanymi z "Ostatnim Jedi", ale teraz spisali Hana Solo na straty. Główny aktor, Alden Ehrenreich, nie potrafi grać i przy każdej jego scenie obecny był nauczyciel aktorstwa. Poza tym, scenariusz jest do niczego. To będzie katastrofa".
Czytaj więcej
Pierwszym spin-offem sagi był "Łotr 1. Gwiezdne wojny - historie" z 2016 roku. Odchodził od głównego wątku i kultowych postaci. Był niemal pozbawioną Mocy mieszanką kina szpiegowskiego i wojennego, która wyszła świetnie i pokazała jaki potencjał drzemie w tym uniwersum. Stanowił świetną odskocznię od baśniowej walki dobra ze złem czy rycerzy Jedi. "Han Solo" kontynuuje tę koncepcję, a "Gwiezdne wojny" zaczynają już przypominać kinowy serial, który nie będzie miał prawa się znudzić przez swoją różnorodność.
Nie sprawdziły się obawy i plotki z planu, mówiące o tym, że Ehrenreich nie poradzi sobie z rolą. Aktor przecież grał zarówno w filmie braci Coen "Ave, Cezar!", jak i Woddy'ego Allena "Blue Jasmine" - nie jest więc osobą wziętą "z ulicy". Nie jest jeszcze takim doświadczonym, narcystycznym rzezimieszkiem z szelmowskim uśmiechem, którego znamy z gwiezdnej sagi, ale nie brak mu charyzmy, pewności siebie i błysku w oku. Grozi, machając palcem niczym "stary" Harrison Ford, i nigdy nie wiadomo czy mówi prawdę, czy po prostu blefuje.