Ktoś, kto nie zna się na motocyklach może powiedzieć, że wszystkie są do siebie podobne. Rama, silnik, kierownica, siodło, czasem jakieś owiewki i dwa koła – trudno zaskoczyć czymś nowym. Chyba, że dołoży się trzecie koło z przodu. Właśnie na taki krok zdecydowała się Yamaha.
Najnowszy model Yamahy budził emocje jeszcze na długo przed tym, gdy pojawiły się pierwsze testowe egzemplarze w Japonii. To przedziwna konstrukcja. Niby motocykl, ale nie można go nazwać jednośladem, gdyż każde z trzech kół Nikena pozostawia własny ślad. W tym momencie pewnie wiele osób zacznie się pukać w czoło i pytać, co to za nowinka, przecież "trojki" od lat jeżdżą po drogach. To prawda, ale czy mają dwa koła z przodu?
Yamaha sięgnęła po patent, który wcześniej został zastosowany w skuterze Tricity. Oczywiście nie jest to przełożenie jeden do jednego, ostatecznie w motocyklu z silnikiem 850 ccm i ważącym po zalaniu wszystkimi płynami ponad 260 kg zawieszenie naprawdę ma co robić. Ale idea pozostaje podobna, motocykl ma z przodu dwa koła, dzięki czemu według zapewnień producenta łatwiej się nim pokonuje zakręty, lepiej radzi sobie z nierównościami na drodze i wybacza więcej błędów kierowcy.
Żeby się o tym przekonać pojechałem do Jaworzna pod Bielsko-Białą, gdzie Yamaha Polska prezentowała ten pokaz myśli inżynierskiej. Miejsce nie było przypadkowe, nie jest bowiem żadną sztuką testować motocykl gdzieś na autostradzie czy w mieście, ale Niken został zaprojektowany z myślą o ciasnych zakrętach i wąskich drogach, a takich w górach w okolicach Bielska nie brakuje. Przy okazji pogoda postanowiła trochę wspomóc organizatorów i deszcz odpowiednio zmoczył nawierzchnię. Wszystko po to, żeby test był maksymalnie interesujący.
Motocykl sprawia wrażenie większego, niż jest w rzeczywistości. Szerokie siodło umieszczono na wysokości 820 mm, ale właśnie dlatego że jest szerokie, ciężko było mi oprzeć całe stopy na ziemi podczas postoju. I mimo tego, że nie należę do szczególnie niskich osób. Z przodu przed kierowcą rozpościera się wielki szeroki bak, szeroka kierownica i... skromny wyświetlacz ciekłokrystaliczny.
Ale wszystkie potrzebne informacje są na nim wyświetlane, więc spokojnie - on jest mały rozmiarem, ale wielki możliwościami. Z powodu dwóch kół zamocowanych z przodu motocykl wydaje się nieprzeciętnie szeroki, jednak to tylko wrażenie. Bez problemu można znaleźć szerszą maszynę w ofercie Yamahy: Super Tenere jest całe 5 mm szersza.
No dobrze – powiedzmy to sobie jasno – Niken nie jest i raczej nigdy nie będzie miejskim wymiataczem, w którym będziemy sobie śmigać między samochodami stojącymi w korku. Jest na to za duży i za ciężki. Poza tym ma jedną nieprzyjemną cechę, do której trzeba się przyzwyczaić. Gdy jedzie się na nim wolno ma się wrażenie, że motocykl za chwilę się przewróci. Sytuacja poprawia się wraz z prędkością. Powyżej 40 km/h można z nim zrobić niemal wszystko poza wjazdem do basen.
Jak już wspomniałem, test odbywał się na drogach, które wciąż były mokre po niedawnym deszczu. Dodatkowo, jak należy się spodziewać w górach, w wielu miejscach na asfalcie pojawiło się błoto lub piasek. Każdy motocyklista wie, że gdy na zakręcie jest rozsypany piasek, to jest to równanie z tylko jedną niewiadomą, gdzie X oznacza prędkość z jaką damy radę to przejechać bez ślizgu. Jednak po wejściu na Nikena można zapomnieć o wielu przyzwyczajeniach, a bagaż z doświadczeniem można zostawić w garażu.
Bo Niken nic sobie z takich przeciwności nie robi. Ten motocykl zdaje się naigrywać z praw fizyki. W zakręty wchodzi szybko, wręcz agresywnie i... nic. Po prostu zaliczamy kolejny zakręt. I jeszcze jeden. I następny. Dwa koła z przodu naprawdę trudno jest wprowadzić w poślizg, nawet się zastanawiam, czy to w ogóle jest możliwe. Yamaha Niken kontynuuje podążanie wyznaczonym kursem nawet wówczas, gdy jedno koło wpadnie w studzienkę lub najedzie na niski krawężnik czy "leżącego policjanta". Nawet, gdy najedzie się na garb dwoma kołami na przechylonym w skręcie motocyklu, on nadal nic sobie z tego nie robi, przód idzie jak po szynach.
Można włączyć tempomat i ograniczać się tylko do kierowania. Im ciaśniejszy zakręt, tym więcej da frajdy.
Z tyłu też nic złego się z naszą maszyną nie dzieje. Przynajmniej tak długo, jak nie życzymy sobie żadnego szaleństwa. Układ kontroli trakcji ustawiony na poziom drugi po prostu nie dopuszcza do żadnych uślizgów tylnego koła. Na "jedynce" można się już troszeczkę poślizgać, ale dopiero wyłączenie TCS zapewni więcej doznań tym, którzy lubią "jeździć bokiem". Trzeba tylko uważać, bo mocy nie zabraknie, jak przeszarżujemy to 115 koni może wywrócić nasz trzykołowy rydwan.
Silnik jest ten sam, co w Tracerze 900. To świetna, sprawdzona 3-cylindrowa jednostka, zapewniająca wiele radości nie tylko na krętych drogach, ale też na długich szerokich prostych. Wsadzona do Nikena też radzi sobie doskonale, mimo tego, że Niken waży prawie 50 kg więcej niż popularny turystyk. Na autostradzie w okolicach Bielska jazda tą maszyną z autostradową prędkością nie była żadnym wyzwaniem.
Jednocześnie warto podkreślić, że rozpędzanie Nikena do większych prędkości niż 140 km/h, choć oczywiście możliwe, wcale nie musi być przyjemne. Motocykl, mimo szerokiego przodu i szybki z przodu nie chroni przed strumieniem powietrza. Powyżej 120 km/h wyraźnie czuć uderzenie wiatru na tors i głowę, powyżej 140 km/h pęd powietrza próbuje zerwać kask z głowy. A jak już jestem przy kasku, to na Nikenie lepiej sprawdzi się integralny. Zanim w swoim Airoh Rev zapiąłem szczękę, już dostałem jakąś muchą po brodzie. Szyba w Nikenie jest bardziej dla ozdoby i niewiele chroni przed wiatrem. Myślę, że w Givi czy w PUAG mają nad czym myśleć i tylko patrzeć, jak pojawią się szyby akcesoryjne.
Podobnie pewnie jak i wydechy. Mało kto narzekał spośród osób, które brały udział w Niken Tour narzekał, ale jeśli już, to najczęściej było to marudzenie z powodu nijakiego dźwięku wydobywającego się z rury wydechowej. Cóż, znak czasu, żeby pojazd dostał homologację nie może być za głośny. Na szczęście na rynku nie brak firm, które niczym wirtuozi wydobywają najpiękniejszy dźwięk z silnika.
Dziwnie się jeździ na tym motocyklu. Inaczej niż na każdym innym jednośladzie. Czy lepiej? trudno powiedzieć. Godzina jazdy na Nikenie to za mało, żeby wyzbyć się starych przyzwyczajeń z jednośladów, jak choćby przyhamowanie przez rozsypanym piaskiem na jezdni. Po iluś latach jazdy na jednośladach przesiadka na Nikena może pozwolić odkryć motocyklizm na nowo.
Jeśli mieszkasz w Arizonie albo poruszasz się wyłącznie po autostradach, to Niken będzie fatalnym wyborem. Jeśli jeździmy wyłącznie po mieście przeciskając się w korkach, to i tu Niken nie sprawdzi się, już lepiej byłoby kupić lżejszego Tracera 900. Yamaha Niken sprawdzi się tam, gdzie inne motocykle masowo wykładają się na zakrętach. Kręte drogi to dla Nikena raj, w którym przestają go obowiązywać zasady fizyki. To miejsce, w którym Niken pokazuje, na co naprawdę go stać. Jeśli więc lubisz jeździć szybko po ciasnych winklach, to najpewniej polubisz nową Yamahę. Ja ją chyba polubiłem, choć przy okazji jazdy po mokrych drogach uwidoczniła się wada motocykla – strasznie chlapie po butach i spodniach kierowcy. Przynajmniej dwa razy bardziej niż normalny jednoślad.
Zawsze przed napisaniem tekstu zastanawiam się, czy chciałbym mieć testowaną maszynę w swoim garażu. Niken mi się spodobał i myślę, że jako drugi motocykl "do zabawy" byłby idealnym wyborem. Nie wyobrażam sobie, żeby Nikenem jechać na wakacje z Warszawy do Hiszpanii. Nie wyobrażam sobie też przepychania się tym w korkach w centrum miasta. Niken to świetny pomysł do "polatania" sobie po winklach na wycieczce trochę dalszej niż dookoła komina. To klasyczny fun-bike dla tych, co nie traktują motocykla tylko jako alternatywy dla roweru, samochodu czy komunikacji miejskiej. Niken to świetna ofert dla tych, których wciąż bawi sama jazda na motocyklu.