Nawrócony bokser-bandyta siedzi na kanapie i czytając z promptera opowiada o wspaniałych czynach powstańców warszawskich. Spot, który trafił do sieci, nie dla każdego jest kuriozalny. "Patrioci" z tatuażami Polski Walczącej na łydce pękają z dumy, ale ci bardziej rozgarnięci widzowie zauważają, jak zła (i to na wielu płaszczyznach) jest ta reklama. Abstrahując od formy i kontekstu spotu, wszyscy chyba zapomnieli, kim tak naprawdę jest Mike Tyson.
W spocie Tyson nie popisał się jednak talentem - brzmi sztucznie jak aktorzy z para-dokumentów, a w biało-czerwonej opasce Armii Krajowej i koszulce z reklamą napoju wygląda niedorzecznie. W żaden sposób nie równa się z krążącym po sieci krótkim nagraniem z Bogusławem Lindą. Może i jest wulgarne, ale i szczere do bólu.
Nawet po latach zarzekał się, że tego nie zrobił. – Będę to powtarzał aż do śmierci. Nie zgwałciłem Desiree Washington. Ona dobrze o tym wie. Wie o tym również Bóg – upierał się bokser. Jednak czy można wierzyć facetowi, który wiele lat później pobił w hotelu siedem prostytutek (!). Narkotyki coś mu poprzestawiały w głowie i myślał, że chcą go okraść. – Zobaczyłem w sobie diabła –
wspominał Tyson, który poprzysiągł zmianę stylu życia.