Idealnie dopasowane kostiumy kąpielowe kryjące opalone i wytrenowane ciała. Przewieszona przez ramię bojka i gwizdek zwisający z szyi. Atmosfera upalnych wakacji i dziesiątki roznegliżowanych kobiet wygrzewających się na plaży. Przepraszam, w dzieciństwie naprawdę przesadzałem ze "Słonecznym Patrolem".
Internet obiegło zdjęcie trójki ratowników wodnych zapatrzonych w ekrany smartfonów. Delikwenci "pilnowali" bezpieczeństwa osób kąpiących się w zalewie w Skorzęcinie koło Gniezna. Ich nonszalancja spotkała się z dużą krytyką. I słusznie, bo scrolling, matching czy gra w "Beach Lifeguard Rescue" mogła skończyć się czyjąś tragedią.
Myślę, że dla wielu osób z mojego pokolenia "Słoneczny Patrol" był pierwszym wyobrażeniem pracy ratownika wodnego. W Polsce na pewno łatwiej było uwierzyć, że z wody wyciągnie nas CJ Parker niż w to, że szpitale będą działały jak w "Ostrym dyżurze". Albo, że kiedyś będziemy mieli "Przyjaciół".
– Ratownictwo to bardzo fajna robota, dopóki nic się nie stanie – rozmowę szybko sprowadza do parteru Bartek, ratownik z zalewu w centralnej Polsce. – W zeszłym roku utopił się tutaj po pijaku jeden facet. Moi kumple ratownicy dalej są ciągani po sądach – dodaje.
– Praca sprowadza się do siedzenia przez cały dzień i spoglądania na wodę. To nie jest żaden duży ośrodek, raczej prowincja w środku Polski – opowiada ratownik Kuba. – Wiadomo, że zdarzają się momenty, kiedy trzeba wskoczyć do wody i nieść komuś pomoc. W niewielkich miejscach zdarza się to z raz na tydzień. Nad morzem, gdzie woda jest mniej przewidywalna, pewnie częściej – szacuje.
Patrzeć w wodę
Ratownikom ze Skorzęcina nie wychodziło nawet obserwowanie wody. Być może oni również padli ofiarą ekranowej fikcji. Na pewno to widzieliście - gość spada z pomostu do wody, oczywiście nie umie pływać. Topi się, jednocześnie krzycząc wniebogłosy – RAATUUUNKU! NA POMOC! – i inne podobne frazy, błyskawicznie ściągające uwagę ratowników.
Moi drodzy, tak nie jest.
– Jest jeden krzyk. Potem delikwent "łapie kufel" w gardło, wyrzuca ręce do góry i znika. Ludzie topią się w ciszy – wyjaśnia Bartek. – Zawsze staram się obserwować sytuację odpowiednio wcześniej. Kiedy ktoś już kładł się na plecach, nie patrzyłem, co będzie dalej, tylko brałem bojkę i biegłem do niego – opowiada.
Płynąc po życie
Nie ma jeszcze połowy miesiąca, a już zdążyło utonąć 67 osób. Tylko w czarną sobotę, czwartego sierpnia woda zabrała 14 osób. Takie dane można odczytać z policyjnych statystyk. W poprzednim miesiącu pod wodą zginęło 75 ludzi.
Ta policyjna tabela to jedna z najbardziej przerażających i ponurych rzeczy, jakie można zobaczyć w internecie. Już za parę godzin będzie ona nieaktualna, za parę dni liczba zwiększy się o kolejnych kilka (kilkanaście) osób.
Niestety w wielu przypadkach powodem śmierci jest bezmyślność, durna przekora, czy odurzanie się alkoholem lub innymi substancjami.
– Najczęściej musimy ratować pijanych albo tych, którzy zignorowali ostrzeżenia – mówi naTemat Szymon, starszy stażem ratownik znad Bałtyku. – Zazwyczaj tacy ludzie mają gdzieś, że wisi czerwona flaga – żali się.
– W tym roku dwa razy wskakiwałem do wody, żeby pomóc komuś dopłynąć do brzegu – opowiada Bartek. – Nie musiałem nikogo reanimować, obyło się bez tragedii. W ogóle w całej mojej 15-letniej służbie nie miałem sytuacji, kiedy trzeba było kogoś "pompować" – dodaje.
Można zarobić
Zarobki w okolicach trzech tysięcy złotych netto mogą robić na młodych ludziach wrażenie, ale kiedy dodamy do tego, że pracuje się siedem dni w tygodniu po osiem godzin, czar nieco pryska.
– Osoba bez doświadczenia, powiedzmy pierwszy raz po zdanym kursie, zarabia na czysto około trzech tysięcy złotych netto – wylicza Szymon. – Ktoś przyjeżdżający nad Bałtyk drugi, trzeci raz ma jakieś 3 200 zł. Starszy wieży, mający pod sobą dwóch ratowników - jak ja teraz - zgarnia 3 700 zł na rękę. Jestem tu już siódmy sezon – opowiada.
W internecie jest sporo ofert pracy. Są i takie w granicach 3-4 tys. złotych, ale i takie po 13-15 zł brutto.
Niestety zarobić można też w innym tego słowa znaczeniu. Bezmyślność wczasowiczów często gęsto nie zna granic, co w połączeniu z alkoholem lub innymi używkami daje zabójczą mieszankę. Stąd spiny pijanych Januszy z ratownikami.
– Na kąpielisku mamy zakaz skoków. Jednak nie wszyscy potrafią to zrozumieć. Do godz. 18 odpowiadam prawnie za każdy wypadek, który zdarzy się na obiekcie – tłumaczy Bartek. – Kiedyś mieliśmy taką sytuację, że pijani goście chcieli nas pobić. Uznali, że to ich teren i mogą robić tam, co im się tylko podoba. Nie dało się z nimi gadać. Szkoda tylko, że przez ich debilizm to my możemy mieć potem przerąbane – stwierdza.
– Weź wytłumacz takiemu chlejusowi, że robisz to wszystko dla jego bezpieczeństwa – kontynuuje ratownik Bartek. – Żeby nie złamał sobie karku, bo woda sięga do pasa, a on chce skakać na główkę. To nie, on jeszcze ci za to wp***doli – śmieje się.
Jak na wczasach?
Bartek i Kuba pracowali nad zalewami w okolicach swojej miejscowości. Nie korzystali z dodatkowego zakwaterowania. Nie mieli również zapewnionego wyżywienia, to na ich głowie było przygotowanie sobie posiłków na czas dniówki.
Kiedy przegląda się oferty pracy dla ratowników, kwaterunek i wyżywienie jest jednym z podstawowych podpunktów. Jednak nie ma co się spodziewać luksusów.
– Zakwaterowanie jest zapewnione. Nie płacimy za noclegi, choć wiadomo że nie są to jakieś luksusowe warunki – mówi nam Szymon. – Łóżko, lodówka, szafa - na głowę nie kapie. Mieszkamy po trzy osoby. Jedzeniem też nie trzeba się przejmować. Zazwyczaj w okolicy stanowisk są jakieś ośrodki. Przełożeni dogadują się z właścicielami takich miejsc na kąpanie kolonii i w zamian ratownicy mają pełny pakiet - śniadania, obiady i kolacje – wylicza.
Dzień pracy ratownika wodnego nad Bałtykiem zaczyna się przed godz. 10 rano, od porannej odprawy. Trwa do godz. 18. Potem przychodzi czas laby. – Wiesz, jesteśmy nad Bałtykiem. Po godzinie 18 mamy praktycznie wakacje. Spotykamy się, imprezujemy. Raczej na spokojnie, choć zdarzają się mocni melanżowicze. Jak wszędzie – opowiada Szymon.
Powierzyłbyś życie 18-latkowi?
Granica pełnoletniości - wystarczy 18 lat, by zacząć pracę jako ratownik. Kiedyś można było zarzucić pomarańczowe szorty i patrolować plażę przed osiemnastką. – Jeszcze kilka lat temu tak było. Potem to się zmieniło. Ja załapałem się jeszcze na wcześniejszą formułę – mówi Szymon.
Czy 18-latek jest na tyle świadomy następstw swoich zachowań, by powierzyć mu własne życie? I przede wszystkim na tyle siły? Oby. W internecie można jednak znaleźć bardziej zastanawiające historie. Na Wykopie pojawiła się historia opisana przez pewną dziewczynę, której koleżanka została ratownikiem na basenie mimo że... nie umie pływać.
"– No słuchaj, u nas na basenie prowadzą cały czas takie kursy. Potrzebowali szybko ratownika na duży basen, więc się zgłosiłam. Zapłaciłam 450 złotych i w przeciągu dwóch tygodni dali mi certyfikat. Od jutra zaczynam pracę na dużym basenie, będzie extra kasa!
– Ale Ty nie umiesz pływać!
– No wiem, ale już się trochę utrzymuję na wodzie. U nas na basenie dużego ruchu nie ma, praktycznie same grupy szkolne, a dzieciaki przecież pływają z tymi makaronami, więc co im się może stać?" – mogliśmy przeczytać w historii.
Do tego dochodzi problem alkoholu. Przecież ratownik, który nie potrafi sobie odmówić kilkunastu głębszych dzień wcześniej, może być znacznie większym zagrożeniem niż chłopaki od smartfonów.
– Pewnie gdzieś nad Bałtykiem zdarza się, że jacyś ratownicy cisną ostry melanż – mówi Bartek. To debilizm. Jeśli w takim przypadku ktoś na twojej zmianie się utopi, czekają cię wyrzuty sumienia i prokurator – przestrzega nasz rozmówca.