Żyjemy w złotych czasach dla polskich seriali kryminalnych. Jednym tchem można wymienić niedawne, świetnie przyjęte przez widzów i uznane przez recenzentów seriale jak "Wataha", "Kruk", "Prokurator" czy pierwsze sezony "Belfra" i "Paktu". Wspaniała passa trwa w najlepsze, a najlepszym przykładem jest nowy serial "Rojst", który miał premierę w niedzielę 19 sierpnia na Showmaxie.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
"Rojst" to serialowa produkcja Studia Filmowego Kadr i Showmaxa. W rolach głównych występują Andrzej Seweryn i Dawid Ogrodnik, całość osadzona jest mrokach PRL, a w tle przygrywają nam największe szlagiery z tamtych prywatek. Czy potrzeba czegoś więcej?
Polski kryminał wstaje z kolan
Po tłustych latach w postaci kultowych serii jak "Ekstradycja", "Glina" czy "Pitbull" i późniejszym zastoju, produkcje, gdzie trup ściele się gęsto, a po piętach bandytom depczą nieustępliwi policjanci, znów nie pozwalają się oderwać od ekranu.
Akurat w "Rojście" główni bohaterowie nie są glinami, a dziennikarzami "Kuriera Wieczornego". Biorą się za zagadkową sprawę brutalnego morderstwa działacza partyjnego i prostytutki. Andrzej Seweryn gra starego wygę, który zaprzestał walczyć z systemem. Dawid Ogrodnik to nowy narybek redakcji, jest pełen zapału i dociekliwy.
Kontrastowi bohaterowie to klasyk, który się nie nudzi od czasów "Zabójczej broni". Zresztą duet Seweryn-Ogrodnik już przy "Ostatniej rodzinie" pokazał, na czym polega aktorstwo z najwyższej możliwej półki. Seweryn jest zgorzkniały, ale nadal dziarski, za to Ogrodnik ma ten ciekawski błysk w oku. Oglądanie popisów obu panów to czysta przyjemność.
Równocześnie śledzę "Ostre przedmioty", serial, który operuje podobnym schematem - dziennikarka (wspaniała Amy Adams) rusza do małego miasteczka, by opisywać historię zabójstw dziewczynek. Przyznam szczerze, że polska produkcja wcale nie ustępuje dziełu ze studia HBO. Ma dodatkowo to, czego amerykański serial nie posiada - swojskość.
Za komuny było osobliwiej
Główna intryga w pierwszym odcinku jest dopiero co zarysowana, ale mnogości wątków, nawet jak na serial kryminalny, nie brakuje. Na ocenę fabuły przyjdzie nam jeszcze poczekać. To, co od razu rzuca się w oczy, to scenografia i artefakty z czasów PRL. "Rojst" jest nimi przesiąknięty jak filmy Stanisława Barei.
Wnętrza są momentami za sterylne, a przedmioty zbyt perfekcyjne, ale to pewnie złudzenie wywoływane pięknymi ujęciami, majestatycznymi widokami lasu (przywodzi to na myśl niemiecki serial "Dark") czy grą świateł. To po prostu podrasowany obraz peerelu.
Osoby odpowiedzialne za stroje i rekwizyty serialu "Rojst" zasłużyły na niejedną kartkę na wędlinę. Zadbały o takie elementy scenografii i specyficznego designu jak m. in. neon Społem, witryna Pewexu, komunistyczne banery czy wielgachne metalowe wagi sklepowe. Milicjanci jeżdżą Nysami, a dziennikarze Dużym Fiatem, jest też Maluch i Syrenka!
Widzimy też legendarne kolejki, postacie jedzą w barze mlecznym, palą jak smoki (i to w pomieszczeniach pełnych ludzi, co obecnie wygląda egzotycznie), mają fantazyjne fryzury i okulary z grubymi oprawkami. Wygląda to bardzo autentycznie.
Serialu trwaj, jesteś piękny
Ten istny wehikuł czasu nie mógłby dobrze działać bez muzyki z epoki. W serialowych głośnikach usłyszymy takie przeboje jak m.in. "Zaopiekuj się mną" w wykonaniu zespołu Rezerwat, "Jesteś lekiem na całe zło" Krystyny Prońko oraz "Boskie Buenos" Maanamu.
Kiedy zobaczyłem Piotra Fronczewskiego, palącego papierosa w hotelu, a w tle grał "Dysk Dżokej" Franka Kimono, miałem ciarki. Serial jest przesiąknięty nostalgią za latami 80. niczym "Stranger Things" i można się przez to nabrać na powiedzenie, że "za komuny było lepiej".
"Rojst" ma duszną atmosferę, a miasteczko, w którym rozegrała się scena zbrodni, ma w sobie coś demonicznego. Nie jest jednak tak mrocznie, jak można przypuszczać. Lata 80. to też czas ironii i w serialu nie zabrakło ciętych, zabawnych dialogów, kiczowatych kolorków i mrugnięć oka do bystrego widza.
Pierwszy odcinek kończy się, i nie będzie to spoiler, wieścią o samobójstwie pary nastolatków - wątek niewyeksploatowany w filmach i serialach osadzonych w PRL, a przez to piekielnie pociągający. Nawet bez takiego cliffhangera i tak chcemy oglądać ten serial dalej. Zwłaszcza, że śledztwa dotyczące wszystkich cztery śmierci mają się zazębiać i możemy się spodziewać spektakularnego finału. Szkoda, że nastąpi tak szybko - serial "Rojst" liczy zaledwie pięć odcinków.