Słowa premiera Morawieckiego o tym, że negocjował wejście Polski do UE, wzbudziły wiele kontrowersji. Szef rządu przekonywał, że "doskonale wie", jak negocjuje się najlepsze transakcje". A jak było rzeczywiście? O kulisach negocjacji rozmawiamy z dr hab. Markiem Grelą, doświadczonym dyplomatą, m.in. byłym ambasadorem Polski przy UE i b. wiceministrem spraw zagranicznych.
Jaki wpływ na proces negocjacyjny Polski z UE mógł mieć zastępca dyrektora departamentu negocjacji akcesyjnych w Komitecie Integracji Europejskiej sześć lat przed przystąpieniem Polski do Wspólnoty?
Dr hab. Marek Grela: Zacznijmy od tego, że w 1998 roku żadne negocjacje nie trwały. Formalnie proces negocjacyjny Polski z UE zaczął się w marcu 2000 roku. Proces był rozłożony chyba na pięć faz. Pierwsza faza to był tzw. screening, czyli porównywanie ustawodawstwa, aktów prawnych, które trwało wiele miesięcy.
To odbywało się już pod koniec lat 90, ale nie miało nic wspólnego z właściwymi negocjacjami. Była też żmudna praca w polskim Sejmie, żeby dostosować polskie prawo do wymogów UE. Można powiedzieć, że setki a nawet tysiące osób uczestniczyło w procesie przygotowań do negocjacji z UE.
To jest wprowadzanie opinii publicznej w błąd. W proces przygotowań do negocjacji było zaangażowanych początkowo kilkaset, a później grubo ponad tysiąc osób, urzędników z wielu resortów. To były duże zespoły, które zajmowały się szczegółowymi sprawami. Ale negocjacje właściwe zaczęły się na przełomie 2000 i 2001 roku.
Czyli dwa lata później niż "negocjował" Mateusz Morawiecki.
Faktycznie trzy lata później. Normalna logika negocjacji polega na tym, że najtrudniejsze sprawy zostawia się na koniec. A Polska, jako największy kraj aspirujący wówczas do Wspólnoty, musiała negocjować wiele trudnych kwestii. Pojawiła się całą masa skomplikowanych problemów.
Obecny premier w 1998 roku miał "negocjować" z UE na temat bankowości i finansów.
Sprawy finansowe nie były negocjowane. O pieniądzach mówi się dopiero po wstąpieniu do Wspólnoty. Były negocjowane kwestie zgodności prawa polskiego z unijnym. Premier Morawiecki dał w tej swojej wypowiedzi do zrozumienia, że był twardy w rozmowach. Otóż w takich negocjacjach nie ma twardości dlatego, że to są właściwie negocjacje jednostronne. Kraj kandydujący musi dostosować swoje zasady do zasad UE, przede wszystkim w obszarze prawa. Z ubolewaniem stwierdzam, że premier wprowadza opinię publiczną w błąd. To można łatwo zweryfikować, bo jest mnóstwo publikacji na ten temat.
Są też świadkowie.
Najlepiej gdyby ktoś z gabinetu premiera Morawieckiego zwrócił się do sekretariatu generalnego Komisji Europejskiej oraz do sekretariatu Rady Unii Europejskiej o pokazanie dokumentów, w których jest on uprawniony do prowadzenia negocjacji. Nie ma takich dokumentów. Głównym negocjatorem był najpierw pan ambasador Kułakowski, a potem już do samego końca minister Truszczyński. Nadzorowała to pani minister Danuta Hübner.
Rozumiem, że premier chce dorzucić swoją cegiełkę, mieć poczucie że coś zrobił, ale jako szef rządu nie powinien opowiadać rzeczy nieprawdziwych. To jest nieuczciwe wobec opinii publicznej i moralnie wątpliwe. Należałoby się zapytać Güntera Verheugena, komisarza ds rozszerzenia UE, czy pamięta premiera Morawieckiego?
Ale przecież była sztafeta polityków różnych rządów i lewicowych i prawicowych, którzy pracowali na rzecz integracji.
Tak i była to dość solidarna sztafeta. Ale koniec lat 90. to był trudny okres, bo na czele Komitetu Integracji Europejskiej stał pan Ryszard Czarnecki.
Dokładnie. To był okres bardzo złych stosunków z Komisją Europejską i rozmowy bardzo wolno posuwały się do przodu.
Rola Komitetu Integracji Europejskiej była wtedy doniosła?
Doniosłą rolę zawsze odgrywa premier danego kraju i minister spraw zagranicznych. KIE sprawowało ważną funkcję doradczą, merytoryczną – bo tam zgromadzono ludzi, którzy znają się na sprawach UE.
To była instytucja ekspercka, zresztą później rozbudowywana. Ale powtórzę, że negocjować można, jak trwają negocjacje, a wtedy ich nie było.
To czemu ma służyć ta polityczna mitologia budowana przez premiera Morawieckiego, tym razem w sprawie negocjacji z UE?
Ta mitologia ma służyć dwóm sprawom. Opinia publiczna w Polsce jest bardzo wyczulona na to, że w istocie polityka PiS wyprowadza Polskę na margines UE. Nie chcę mówić o Polexicie. Premier Morawiecki chce to wybić. Poza tym chce wmówić opinii publicznej, że rzekomo poprzednicy PiS ulegali Brukseli, byli zanadto posłuszni instytucjom europejskim, i że on pokazał jak należy negocjować. Ale on mógł negocjować z kolegami z pracy, dlatego że nie było wtedy formalnych negocjacji.
A kto odegrał najważniejszą rolę w negocjacjach z UE?
Najważniejsze były ostatnie 3 miesiące 2002 roku przed Kopenhagą. Od strony doradczej najwięcej do powiedzenia miała wtedy minister Hübner. Ale największy ciężar spoczywał na premierze Millerze, ministrze Cimoszewiczu, ministrze Kołodce. Prezydent Kwaśniewski nie był zaangażowany w negocjacje, ale także udzielał wsparcia politycznego. Swoje role dobrze odegrali główni negocjatorzy, czyli najpierw Kułakowski, a potem Truszczyński.