44-Polka, która pojechała do Włoch do pracy, spędziła dwa tygodnie zamknięta w skrzyni na owoce. Zamknął ją tam włoski pracodawca, z którym łączyła ją podobno nie tylko praca. Polka i jej włoski szef mieli się wcześniej pokłócić.
Werona – miasto, które do historii przeszło za sprawą romansu Romea i Julii – tym razem nie stanowiło tła dla romantycznej historii. Przygoda, która spotkała Polkę, stanowi raczej kanwę dla filmu o niewolnictwie w XXI wieku.
Gwoli ścisłości – akcja nie toczy się w samym mieście, tylko na jednej z farm pod Weroną. 44-letnia Polka przyjechała tu do pracy, miała pomagać przy zbiorach owoców. Jak podaje lokalna prasa, z właścicielem farmy wiązały ją bliższe stosunki niż tylko te, jakie mają miejsce między pracodawcą a pracownikiem. Trudno jednak uznać, by była to okoliczność łagodząca.
Między Polką a jej szefem miało dojść do kłótni, po której właściciel gospodarstwa do spółki z jeszcze jednym pomocnikiem zamknęli Polkę w wielkiej skrzyni na jabłka. Tam miała spędzić dwa tygodnie. Włoch co jakiś czas przynosił jej wodę i czasem coś do jedzenia.
Nie wiadomo, jak długo jeszcze by tam siedziała, gdyby nie robotnicy, którzy ścinali trawę na pobliskiej autostradzie i usłyszeli jej krzyki. Polkę uwolniono, Włocha aresztowano, trwają poszukiwania pomocnika.
O tym, że za granicą można lepiej zarobić niż w Polsce, wiadomo od dziesięcioleci. O tym, że tacy pracownicy czasem są traktowani jak współcześni niewolnicy, też czasem jest głośno. Tania siła robocza nie może liczyć na wiele nie tylko we Włoszech, ale też w Anglii czy Niemczech.