Od początku reformy edukacji na tapecie są głównie siódmo- i ósmoklasiści. O nich grzmią media, dla nich robione są miejsca w liceach, o nich biją się rodzice, że mają tyle lekcji. Z myślą o nich powstał nawet apel do MEN, by odchudzić podstawę programową. O ostatni rocznik gimnazjalistów nie bije się nikt. - To są dziś zapomniane klasy - mówi nam jeden z nauczycieli.
Gimnazjaliści jakby publicznie zapadli się pod ziemię. A właściwie zostali tam siłą wciśnięci. Od początku września bez przerwy słyszymy jak wielką krzywdę reforma minister Zalewskiej zrobiła uczniom podstawówek. Z całej Polski dochodzą głosy, że dzieci pracują na dwie zmiany, kończą lekcje przed godziną 18.00, w szkołach jest ścisk i tłok.
Rodzice bez przerwy grzmią, że uczniowie szkół podstawowych mają po 35, nawet 40 godzin tygodniowo, a siódmo- i ósmoklasiści spędzają w szkole więcej czasu niż ich rodzice w pracy. A także – i przede wszystkim – jak źle jest ósmoklasistom, i jaki ogrom materiału mają do przerobienia.
Oczywiście wszyscy odczuwają dziś skutki reformy. Najbardziej cierpią i ósmoklasiści, i 3 klasy gimnazjum. Ale o tych ostatnich nie mówi właściwie nikt. "Testy ósmoklasisty. Ósmoklasiści piszą testy. Ósmoklasiści to, tamto, sramto. A gimnazjaliści, to co, już nie istnieją???” – to jeden z wpisów na Twitterze. A jest ich w sieci naprawę dużo więcej. Uczniowie sami widzą, co się dzieje.
"Najlepiej nie używać słowa ‘gimnazjum'"
Czują się jak gorszy sort, który nikogo nie obchodzi. Sami mówią i piszą w sieci, że nauczyciele tylko ich straszą, na palcach jednej ręki można policzyć takich, którzy wspierają i mówią, że dadzą radę.
- Mówią, że będzie bardzo trudno, że nie damy rady, bo ósme klasy mają lepiej i nas wyprzedzą. Słyszymy też na lekcjach, że to oni w większości dostaną się do liceów, a nie my - opowiada mi znajoma gimazjalistka. Na całe grono pedagogiczne tylko jedna nauczycielka pokazuje, że w nich wierzy i powtarza, że dadzą radę.
W internecie uczniowie piszą, że już nie mogą tego straszenia słuchać.
- Ja im się nie dziwię, że czują się gorsi. Oni są pozostawieni samym sobie. To są dziś zapomniane klasy. Na zasadzie "jeszcze są, muszą jeszcze przezimować ten rok, jakoś to będzie. A potem o nich zapomnimy". Generalnie, dziś już w ogóle najlepiej nie używać słowa "gimnazjum". Taka jest tendencja ze strony ministerialnej”, bo wszyscy patrzą teraz na ósme klasy – ocenia w rozmowie z naTemat Artur Sierawski, nauczyciel w gimnazjum i LO, związany z koalicją Nie dla Chaosu w Szkole.
On sam rozumie, że mogą czuć się zapomniani i wykluczeni. – A także pogubieni. Nie wiedzą, jakie będą zasady rekrutacji, jakie będą progi punktowe, czy będą takie same jak rok temu. Ósme klasy też nie wiedzą, też czują się zagubione. Ale prawda jest taka że to ósme klasy są dziś na świeczniku, a oni są kompletnie zapomniani – mówi.
"Żeby wykazać, że gimnazja się nie sprawdziły"
Rodzice też mają takie poczucie. "Gimnazjaliści ostatnich lat są zupełnie porzuceni. Ten rocznik to stracony rocznik” – komentuje jedna z matek na profilu FB.
Między rodzicami krążą teorie spiskowe, że gimnazjalistom dadzą trudny egzamin na koniec, by celowo były słabe wyniki. Tak, ich zdaniem, "dobra zmiana" będzie chciała skompromitować gimnazja i wykazać, że reforma była słuszna.
Trudno uwierzyć. Ale takie uwagi również pojawiają się w internecie. Jedna z uczennic pisze: "Wszystkie nauczycielki mówią, że nam dadzą cięższy test, żeby pokazać że ta zmiana jest dobra bo gimnazjaliści to idioci".
- Wszyscy teraz patrzą na ósme klasy, a szczególnie ministerstwo. Jest ciśnienie, by je promować. Pani minister chce robić wszystko i zwala to na nauczycieli, żeby ósme klasy przedstawić jak najlepiej. Czyli, że oni będą mieli fantastyczne wyniki na egzaminie ósmoklasisty. Myślę, że cieszyłaby się, gdyby wyniki III klas były słabe. Żeby wykazać, że gimnazja się nie sprawdziły – przyznaje Artur Sierawski.
"Nie chcą pracować w wygaszanych gimnazjach"
Zmorą ostatnich gimnazjalistów są też nauczyciele. A właściwie ich brak. Mało kto chce uczyć w szkole, która się kończy. Rodzice dzielą się konkretnymi przykładami. Grzmią, że nauczyciele masowo opuszczają wygaszane gimnazja.
"U mojej córki 5 nauczycieli przedmiotów wiodących odeszło. Będą nowi. W 3 gimnazjum, zanim się dotrą i poznają będą już egzaminy..." - opisuje jedna z mam.
Inna: "U mojej córki tylko dwoje jest z zeszłego roku, reszta nowa, emerytowani lub z liceów na godziny... do tego 3 klasa i 3 wychowawca".
Artur Sierawski: – Sam słyszałem od kolegów, że są wakaty, nie ma chętnych, bo nikt nie chce przyjść do wygaszanej szkoły. Trudno im się dziwić, każdy woli iść do szkoły z perspektywami, gdzie z roku na rok będzie miał więcej godzin, a nie mniej. Ale to odbywa się kosztem uczniów, to oni będą na tym tracić.
Przestańcie ich straszyć
W tym wszystkich można przynajmniej prosić nauczycieli, by choć przestali straszyć - wszystkich bez wyjątku, również ósmoklasistów. To na nich w tym momencie spoczywa ogromna odpowiedzialność - a w przypadku gimnazjalistów, by na tym finiszu sobie nie odpuścić. Szkoły wygasną, nikt nie będzie ich potem rozliczał z wyników.
– Rolą nauczyciela nie jest straszenie, a prowadzenie. Oczywiście, uczniowie muszą mieć świadomość, w jakiej są sytuacji, która nie jest za ciekawa – przyznaje nasz rozmówca.
Podkreśla, że to nauczyciele muszą teraz robić wszystko, by jak najbardziej złagodzić skutki tej szkodliwej reformy: - Mają im pomóc jak najlepiej się przygotować, by mieli jak najlepsze wyniki. Być z nimi do końca i ich wspierać. A nie gadać banialuki, że są w beznadziejnej sytuacji. Tak można tylko dobić ucznia.
- Bardzo symboliczne na zakończenie. Porównanie wręcz idealne. Dotyczy również nauczycieli, którzy pracowali w gimnazjach przez wiele lat. Ich dorobek też został przekreślony - ocenia nauczyciel.
Mówi, że ze swoimi uczniami w III klasie rozmawia o tym, że razem będą gasić światło.