Minister Czaputowicz chciał uciąć złośliwe komentarze pod adresem prezydenta Dudy po spotkaniu z Trumpem. Stwierdził, że "zaszczytem jest dopuszczenie do biurka, przy którym pracuje przywódca innego państwa". Czy rzeczywiście tak jest? Tylko nieliczni mogą tego zaszczytu doświadczyć? Sprawdziliśmy. Okazuje się, że to trudne, ale osiągalne. Trzeba tylko spełniać pewne kryteria.
Zdjęcie Andrzeja Dudy podpisującego porozumienie o współpracy z Donaldem Trumpem stało się ultramemem, hitem internetu i tematem numer jeden. Fakt, że polski prezydent stał, a amerykańska głowa państwa siedziała jest odbierany przez znawców dyplomacji jako policzek. Z kolei krytycy "dobrej zmiany" widzą w tym zdjęciu kwintesencję służalczości Andrzeja Dudy.
Minister spraw zagranicznych Jacek Czaputowicz tłumaczył dzień po wizycie polskiego prezydenta w Białym Domu, dlaczego Duda stał na tym zdjęciu. Stwierdził, że "nie była przewidziana jakaś większa uroczystość przy podpisaniu deklaracji. Zaszczytem jest dopuszczenie do biurka, przy którym pracuje przywódca innego państw".
Niestety, zamiast uciąć negatywne komentarze i uciszyć drwiących polityków, Czaputowicz otworzył kolejną puszkę Pandory. Nie trzeba długo szukać, by znaleźć zdjęcia, które pokazywały, że takiego zaszczytu dostępują różne osoby i nie muszą wcale przy nim stać, a do Gabinetu Owalnego jest łatwo się dostać.
Nie trzeba być głową obcego państwa, żeby usiąść PRZY prezydenckim biurku. Może to zrobić na przykład szef amerykańskiej agencji ochrony środowiska. Ba, nawet mógł usiąść w fotelu prezydenta. Takiego "zaszczytu" doświadczyła też astronautka NASA Kate Rubins czy celebrytka Kim Kardashian.
Po pierwsze: być członkiem delegacji
Okazuje się, że nie tak trudno dostać się do Gabinetu Owalnego w zachodnim skrzydle Białego Domu. Jest on może silnie strzeżony, ale co 4-5 lat przynajmniej kilku Polaków ma szansę dostać się do środka, a przy odrobinie szczęścia – oprzeć się o biurko prezydenta USA. W jaki sposób?
Trzeba być członkiem delegacji państwowej. W taki sposób Gabinet Owalny odwiedzają dziennikarze, którzy oddelegowani z Polski do pracy w Waszyngtonie, relacjonują wizyty prezydentów lub premierów. Takim "zaszczytem" pochwalił się na Twitterze Tomasz Żuchowski, korespondent radia RMF FM.
W Gabinecie Owalnym był także Bartosz Węglarczyk, były korespondent "Gazety Wyborczej" w Waszyngtonie, obecnie dyrektor programowy portalu Onet.pl. Dostał się tam wraz z delegacją prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego.
– Na moje oko nie więcej niż 200 Polaków było w Gabinecie Owalnym po 1989 roku, wliczając w to dziennikarzy, którzy przy okazji wizyt polskich delegacji wchodzą tam na pierwsze kilka minut spotkania – mówi w rozmowie z naTemat Bartosz Węglarczyk.
– To jest elitarna grupa i rzeczywiście Polakowi nie jest łatwo tam wejść. Z drugiej strony każdy prezydent Polski i każdy premier, do obecnego premiera, który jeszcze w Białym Domu nie był, odwiedza Gabinet Owalny. W związku z tym członkowie delegacji wchodzą z nimi. Człowiek, który blisko współpracuje z prezydentem czy z premierem, ma szansę w którymś momencie na znalezienie się w Gabinecie Owalnym – stwierdza nasz rozmówca.
Jeśli przywódca zagraniczny jest zaproszony do Gabinetu Owalnego, ma prawo negocjować ile osób z delegacji wejdzie razem z nim. Przeważnie są to od trzech do pięciu osób z tego powodu, że to miejsce jest po prostu ciasne.
– Wbrew pozorom Gabinet Owalny jest mały. Nie da się więc wprowadzić tam dziesięciu osób. I to delegacja danego kraju decyduje, kto wchodzi do środka – dodaje Węglarczyk.
Myśląc analogicznie można stwierdzić, że podobnie jest z dziennikarzami z Polski. Jako korespondenci, co 4-5 lat wchodzą do Białego Domu wraz z polską delegacją, żeby zdawać relację z wizyty. O tym kto zostaje korespondentem decydują już same redakcje.
Po drugie: mieć obywatelstwo
Węglarczyk podkreśla, że łatwiej z dostaniem się do Gabinetu Owalnego mają obywatele Stanów Zjednoczonych. Ci, którzy dokonają czegoś ważnego i będzie to na tyle spektakularne, żeby zwrócić uwagę prezydenta, mogą dostać od niego zaproszenie do Białego Domu.
Takie prywatne zaproszenie nie zdarza się często. Otrzymują je sportowcy, np. drużyna koszykarska NBA jak wygra mistrzostwo w lidze, albo wybitni naukowcy czy działacze społeczni. Ale nie tylko.
– Obywatele USA mają większą szansę dostać się do Białego Domu, bo mówiąc brutalnie są wyborcami. Prezydent zaprasza tam np. grupę nauczycieli na dzień nauczyciela. Wielu Amerykanów odwiedza Gabinet Owalny, ale jak nie ma się obywatelstwa USA, to szanse na taką wizytę spadają dość drastycznie – mówi naTemat były korespondent "Gazety Wyborczej".
Prywatne zaproszenia
Ale istnieje też jeszcze inna droga, żeby zwiedzić Gabinet Owalny. Można dostać zaproszenie od członka personelu Białego Domu. Za czasów prezydentury Baracka Obamy to, kto takie zaproszenie otrzymywał, było jawne i dostępne online. Listę tych szczęśliwców możecie znaleźć TUTAJ. Każdy z nich otrzymywał specjalną broszurkę z trasą wycieczki po zachodnim skrzydle Białego Domu wraz z kilkoma słowami wstępu od Obamy.
– Każdy prezydent wyznacza sobie najbliższych współpracowników, którzy mają prawo do zapraszania prywatnych gości. I to nie są byle jacy goście, zapraszający musi naprawdę ich dobrze znać. Nie wystarczy zagadać gdzieś na korytarzu z szefem sztabu. Takie zaproszenie załatwiane jest oficjalnie, przez sekretariat prezydenta, bo każdy z tych gości musi być zapisany i zweryfikowany – wyjaśnia Bartosz Węglarczyk.
Darmowa wycieczka
Każdy Amerykanin w Stanach Zjednoczonych, który chce zwiedzić Biały Dom, może to też zrobić podczas darmowej wycieczki. Może nie zobaczy podczas niej Gabinetu Owalnego (ew. tylko przelotem bez wchodzenia do środka), ale za to zwiedzi część historyczną domu prezydentów USA.
Jak dostać się na taką wycieczkę? Musi pół roku wcześniej napisać do członka Kongresu, który reprezentuje zamieszkiwany przez niego okręg z prośbą o bilet wstępu. Po miesiącu dostaje się odpowiedź z biletem i datą wycieczki. Proste.