
Netflix pod płaszczykiem niesmacznych żartów wprost z amerykańskich szkół zaserwował nam kawał intrygującego i niegłupiego serialu komediowo-kryminalnego. "American Vandal" to pastisz produkcji dokumentalnych, z których przecież Netflix słynie i choć przedstawia zmyśloną historię, to zrealizowany jest po mistrzowsku i spodoba się nie tylko fanom popularnego gatunku mockumentary.
Mockumentary to wyjątkowy gatunek filmowy i serialowy, w ramach którego powstało wiele kultowych produkcji jak seriale "Biuro" i "Chłopaki z baraków" czy filmy Sachy Barona Cohena "Borat" i "Brüno". "American Vandal", pomimo tego, że jego drugi sezon miał ledwo co premierę (14 września), śmiało można zaliczyć w poczet najlepszych fikcyjnych dokumentów.
"American Vandal" szokuje nie penisami czy kupą, ale... głębią. Jak na serial przedstawiający śledztwo o tym, kto narysował siusiaki lub spowodował epidemię biegunki, jest w nim przemyconych dużo mądrości. Dzięki temu oglądanie tego zmyślonego dokumentu nie jest czasem straconym, a omawiany swoisty kontrast zaskakuje, przyciąga uwagę i edukuje.
"American Vandal" nie jest jednak serialem moralizatorskim. Nie parodiuje też seriali true crime, ale stanowi ich pastisz z charakterystycznymi elementami. Filmowane śledztwo, prowadzone przez bystrych licealistów, zawiera wywiady, analizy, dowody rozpisane na tablicy, komputerowe wizualizacje, nagrania z monitoringu i wszystko to, co składa się na nowoczesne dokumenty. Netflix kolejny raz pokazał ogromny dystans do siebie i swoich produkcji. Nakręcił autoparodię nie wykorzystując półśrodków - wszak fabuła to czysty wymysł - i zrealizował oba sezony w pełni profesjonalnie.
