
To nie o to chodzi, by ustrzec oczy widzów przed okropieństwem, jakie zobaczą na ekranie. I nie o to, by uchronić Kościół przed dokonywanym nań atakiem. Samorządowcy, którym marzy się cenzurowanie repertuaru kin, doskonale wiedzą, do kogo kierują swój przekaz. Wiedzą, że już za moment, 21 października, znajdzie się niemała grupa wyborców, którzy się im odwdzięczą.
To nie jest pierwszy przypadek, że kiedy jakiś film władzom samorządowym nie odpowiada, starają się, by w repertuarze kina się nie znalazł. I nie pierwszy raz ten scenariusz dzieje się w Ostrołęce, mieście zarządzanym od 12 lat przez Janusza Kotowskiego. Polityk PiS, zanim zaangażował się w politykę i działalność samorządową, był m.in. katechetą w szkole.
I choć padały zarzuty, że władze miasta cenzurują repertuar, to prezydentowi - za sprawą mieszkańców - włos z głowy nie spadł.
Adelman w ramach dokumentowania erozji wybrzeża kalifornijskiego wykonał 12 tysięcy zdjęć, pech chciał, że na paru z nich znalazła się rezydencja Streisand. Gdy cała sprawa przedostała się do mediów, zastępy fotografów poszły w ślad za pozwanym kolegą, a na zdjęcia posiadłości znanej piosenkarki dosłownie rzuciła się armia internautów. Zamiast upragnionej prywatności Barbra Streisand zdobyła wyłącznie jej przeciwieństwo. Podobnie rzecz ma się dzisiaj z "Klerem".
Choć nie zawsze chodzi o politykę. Dorota Chrobak podkreśla, że trzeba pamiętać o tym, iż najwięksi dystrybutorzy, a takim jest Kinoświat, dystrybutor "Kleru", narzucają kinom niezwykle restrykcyjne warunki współpracy.
"Kler" jest filmem ponad dwugodzinnym, więc wystarczą raptem dwa seanse dziennie, by w dni powszednie mieć kino całkowicie zablokowane dla innych aktywności. Decyzja o niewyświetlaniu danego tytułu może mieć w takich sytuacjach inne, niekoniecznie polityczne podłoże.
Ale polityka oczywiście bez znaczenia nie jest. W Zakopanem sprzeciw wobec filmu Wojciecha Smarzowskiego zgłosiły nie władze miasta, lecz Związek Podhalan, czyli właściciel budynku, w którym mieści się kino "Giewont". Prezes Andrzej Skupień uznał, że film taki jak "Kler" nie powinien być wyświetlany w związkowym gmachu. Ostatecznie okazało się, że wśród Podhalan zgody pod tym względem nie ma i seanse się odbywają.
Podobnie można zinterpretować wniosek ełckiego radnego Wojciecha Kwiatkowskiego. – Panie prezydencie, składam wniosek, by w naszym mieście, w naszym kinie ełckim, a więc w kinie samorządowym nie dopuszczać do wyświetlania filmu "Kler". Jest to krytyka duchowieństwa, a ja jestem członkiem Kościoła katolickiego i nie życzę sobie, żeby takie filmy pokazywano w samorządowym kinie – argumentował.
Dodam jeszcze, że jesteśmy miastem, które ma obywatela honorowego papieża Jana Pawła II, który nazywał Kościół katolicki swoją matką. A więc jeśli jesteśmy katolikami i poczuwamy się do tego, że Kościół jest nasza matką, to nie opluwa się własnej matki! Bardzo proszę o realizację tego wniosku.
– Radni mogą wpływać wyłącznie na repertuar kin, które podlegają samorządom, a są to najczęściej niewielkie, jednosalowe kina, mieszczące w domach kultury. "Zwykłe" kina i multipleksy to przedsięwzięcia prywatne, pozbawione kontekstu politycznego, więc w przypadku miast, w których znajdują się przynajmniej dwa kina (na przykład Ełk), ów zakaz ma charakter wyłącznie symboliczny – zwraca uwagę Dorota Chrobak.
Za to z politycznego punktu widzenia jest to wyjątkowo prosty sposób, by zyskać darmowy rozgłos, bowiem o tego typu wystąpieniach media ochoczo nas informują. Przy okazji uzyskania darmowego czasu antenowego narzucający cenzurę polityk może, niejako przy okazji, omówić także inne punkty swojego programu, wysłać sygnał w kierunku potencjalnych wyborców, etc. Czysty zysk.
