
Reklama.
O planach policjantów związanych z masowym braniu zwolnień lekarskich od 1 listopada pisaliśmy już na łamach naTemat. Już wtedy nasi rozmówcy mówili, że taki ruch może poważnie osłabić bezpieczeństwo wewnętrzne w kraju.
– Chociaż związek nie ogłosił tej akcji, to jednak te nastroje, ta frustracja właśnie tak się przejawia. Tego bagatelizować nie można, bo zaraz nikt nad tym nie zapanuje. Z tym nie ma żartów. U dołu aż się gotuje. To jest czerwony alarm, który wymaga szybkich działań ze strony ministra. Tu chodzi przecież o bezpieczeństwo państwa – ostrzegał Sławomir Koniuszy, przewodniczący ZW NSZZ Policji w Olsztynie.
Jego słowa sprawdziły się i czarny scenariusz właśnie się realizuje. Pierwsi na L4 poszli policjanci z garnizonu w województwie łódzkim. Tam zwolnienia wzięło ponad 1500 funkcjonariuszy. Chwilę później padła informacja, że dołączyli do nich kolejni – prawie 400 na Warmii i Mazurach, a potem setki w pozostałych garnizonach.
W rozmowie z Wirtualną Polską Rafał Jankowski, przewodniczący NSZZ Policjantów, przyznał, że może się zrobić niebezpiecznie. – Skala akcji zagraża bezpieczeństwu obywateli. W niektórych miastach dzisiejszej nocy nie pojawi się ani jeden patrol – stwierdził.
Masowe branie zwolnień lekarskich nie jest oficjalną częścią protestu policjantów, który trwa już od wakacji. Do tej pory ministerstwo nie chce zasiąść ze związkowcami do rozmów. W związku z tym policjanci zaostrzają protest. W piątek zapowiedzieli, że policjanci nie będą już korzystali z prywatnych telefonów co znacznie wydłuży czas prowadzonych spraw.