Minister Joachim Brudziński za "załatwienie" sprawy z policjantami może i zasłużył na medal od Kaczyńskiego, ale nadal ma na koncie czerwoną kartkę od funkcjonariuszy. Od czasu protestu w Warszawie jego resort milczy. W sieci pojawiła się plotka, że wielu policjantów w desperacji planuje udać się na zwolnienie lekarskie, żeby pokazać władzy, że to nie są żarty. Okazuje się, że jest prawdziwa.
– Oczywiście, że słyszałem o tej akcji – potwierdza w rozmowie z naTemat zaprzyjaźniony policjant. – Może nie ma w tym jakiejś koordynacji i nie jest to jakiś pomysł odgórny, ale wielu chłopaków ma już dość tego bawienia się w kotka i myszkę z ministerstwem. To jest niepoważne i czas, żeby władza zaczęła nas traktować poważnie – podkreśla nasz rozmówca.
Sam na L-4 nie pójdzie, bo i tak ma w tym czasie zaplanowany urlop. Ale wie, że kilku jego kolegów rozważało taką opcję. On zresztą, gdyby nie szedł na urlop, pewnie by dołączył. Początkowo plotka w sieci głosiła, że L-4 mieli brać tylko policjanci z Małopolski. Miało mieć to związek z sytuacją z Oświęcimia i potrąceniem 9-latka przez radiowóz z kolumny prezydenta Dudy.
Ale sprawa okazała się mieć większy zasięg, a powodem masowego brania L-4 jest minister Brudziński. Dlaczego? Chodzi o jego postawę związaną z protestem policjantów. Funkcjonariusze czują się cały pokrzywdzeni i twierdzą, że tak naprawdę nic nie zostało z władzą ustalone.
Takiego protestu nie było nigdy
Najpierw niezadowolenie ze stanu policji zaczęli okazywać funkcjonariusze z Warszawy. Oni jako jedni z pierwszych przestali wystawiać mandaty za pomniejsze wykroczenia. Potem przyłączyła się do nich cała Polska. Z początku nieoficjalnie, ale potem włączyły się do tego związki zawodowe.
Do stolicy przyjechało przeszło 30 tysięcy policjantów. M.in. pod Pałacem Prezydenckim domagali się poprawy wynagrodzeń i rozliczenia sprawy emerytur dla funkcjonariuszy.
– Nigdy w historii RP nie było tak, żeby tylu funkcjonariuszy protestowało w stolicy – podkreśla w rozmowie z naTemat Sławomir Koniuszy, przewodniczący ZW NSZZ Policji w Olsztynie.
Minister spraw wewnętrznych obiecał im, że sprawa zostanie rozwiązana, ale do tej pory jego resort milczy. Wydaje się, że na stole cały czas pozostała wcześniejsza propozycja Brudzińskiego, który oferował 550 zł podwyżki.
Tyle że policjanci mieli już obiecane 250 zł podwyżki, a domagali się od rządu ponad to 650 zł. Propozycja ministerstwa zawierała już 250 zł, czyli zaoferowano służbom o 300 zł więcej. Na to policjanci się nie zgodzili i obstają przy swoim. Nie chcą półśrodków. A ich frustrację pogłębiło obecne milczenie ze strony Brudzińskiego. Dlatego wielu z nich chce iść na L-4.
Niech minister nie opowiada bzdur
– Docierają do nas takie sygnały, to jest poważna sprawa i jesteśmy nimi zaniepokojeni – dowiadujemy się w biurze prasowym wojewódzkiego związku NSZZ Policji w Olsztynie. – To już nie jest nawet frustracja, a raczej desperacja policjantów. Naprawdę trzeba bić na alarm – stwierdza Koniuszy.
On także potwierdza ogólną tezę. Funkcjonariusze mają dość sytuacji, w której słyszą z jednej strony od Joachima Brudzińskiego o otwartych drzwiach, a z drugiej mają milczenie jego resortu po proteście w Warszawie.
– Zaraz po manifestacji poszło krótkie pismo do MSWiA, żeby w związku z tymi publicznymi deklaracjami wyznaczyć pilny termin spotkania. Do tej pory nie mamy żadnej odpowiedzi. Oczywiście ponaglimy jeszcze ministra, ale jak nie dostaniemy odpowiedzi, to mamy ustalone w przyszłym tygodniu spotkanie komitetu protestacyjnego i będziemy wdrażać jego kolejne elementy – przyznaje Koniuszy.
– Chociaż związek nie ogłosił tej akcji, to jednak te nastroje, ta frustracja właśnie tak się przejawia. Tego bagatelizować nie można, bo zaraz nikt nad tym nie zapanuje. Z tym nie ma żartów. U dołu aż się gotuje. To jest czerwony alarm, który wymaga szybkich działań ze strony ministra. Tu chodzi przecież o bezpieczeństwo państwa. Minister opowiada bzdury i nie zdaje sobie z tego sprawy co robi – dodaje.
Związek główny się odcina
Podobnie zresztą wypowiada się Rafał Jankowski, przewodniczący Zarządu Głównego NSZZ Policjantów. Powiedział "Dziennikowi Bałtyckiemu", że ich protest nadal trwa, ale akcja z masowym L-4 nie jest jego częścią.
– Pomysły związane z braniem zwolnień lekarskich nie są kolejnym etapem protestu służb mundurowych. Owszem, dochodziły do nas takie głosy, ale otrzymujemy też szereg innych, np. żeby do postulatów dopisać kolejny: o odwołanie wiceministra Zielińskiego – stwierdził Jankowski.
Policjanci na wspomnianym ogłoszeniu podają termin pójścia na zwolnienie lekarskie. Ma nim być 1 listopada. A nie trzeba długo opowiadać, jak bardzo jest to gorący okres dla policji. Mamy przecież coroczną akcję "Znicz". Potem są obchody 11 listopada, a tym roku jest to szczególne wydarzenie, więc będzie do zabezpieczania potrzebna większa liczba funkcjonariuszy.
Miesiąc bez służb?
Ale jest jeszcze jedna specjalna okazja, o której wspominają policjanci. To szczyt klimatyczny ONZ w Katowicach, który zaczyna się 3 grudnia. Przez prawie dwa tygodnie (do 14 grudnia) Polska będzie gościła ministrów, sekretarzy i przywódców państw Narodów Zjednoczonych. Do obstawy tego wydarzenia potrzebne są setki policjantów.
Dlatego też biorąc zwolnienie lekarskie 1 listopada, które może być wystawione na okres od 7 dni wzwyż, policjanci mogą większość z tych uroczystości ominąć. Jeśli lekarze będą "hojni" i dadzą im miesiąc, szeregi tej formacji mocno się przerzedzą, a co za tym idzie osłabi się bezpieczeństwo w kraju. A zaradzić temu może tylko minister. Jego stanowisko jest cały czas niezmienne.
Otwarci na dialog
– Do dyspozycji jest Edward Zaremba, pełnomocnik ds. kontaktów ze związkami zawodowymi. Trwa dialog, którego celem jest zapewnienie funkcjonariuszom jak najlepszych warunków – mówią urzędnicy resortu spraw wewnętrznych.
Związkowcy pochwalili się na swojej stronie, że wysłali list do prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Nie chcą zdradzać jego treści. Prezes też nie powiedział do tej pory co w nim było. Tymczasem mamy kolejne skutki protestu policjantów – wpływy do budżetu z tytułu mandatów są niskie jak nigdy dotąd. W lipcu policjanci wypisali mandatów na "tylko" 33 mln zł (w 2017 było to 44 mln zł). W sierpniu było jeszcze gorzej, wpływy z mandatów spadły o 25 mln zł, czyli o połowę.