"Plagi Breslau" to pierwszy i ostatni film Patryka Vegi nakręcony dla Showmaxa. Platforma zwija się z Polski i na zakończenie serwuje nam niespodziankę. Najnowsza produkcja reżysera-biznesmena nie jest wcale taka zła - w porównaniu do jego poprzednich przebojów. To sprawnie nakręcone kino klasy V z intrygującą fabułą. Nie jest jednak pozbawione wad.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
Już jedna z pierwszych scen sugeruje, że nie mamy do czynienia z poważną produkcją. Policjantka Helena grana przez Małgorzatę Kożuchowską wjeżdża z impetem w stos kartonów. Parkuje, wysiada i żyje dalej - w przeciwieństwie do serialowej Hanki Mostowiak, do której nawiązuje ta scena. Pierwowzór z "M jak miłość" to hit internetu.
Odmieniona Kożuchowska i Vega
Małgorzata Kożuchowska zgadzając się na autoparodię z pewnością chciała podkreślić, że zrywa z dawnym wizerunkiem. W "Plagach Breslau" jest twarda, wulgarna i wiecznie wkurzona. Specjalnie do roli spała po dwie godziny dziennie i to widać na ekranie. Jest jak na zjeździe po tygodniowym melanżu. I tak gra przez cały film, co może być trochę monotonne.
Helena jest na tropie seryjnego mordercy, który postawił na nogi cały Wrocław. Zaczyna mordować codziennie o godzinie 18:00. Zabójca ma wymyślne sposoby na egzekucje ofiar, które w jego mniemaniu zasługują na śmierć - a to kogoś rozerwie przy pomocy koni, a to spali na stosie w operze. Trupy są pokazywane często i długo, podobnie jak flaki i dużo krwi. Nie wygląda to jednak na chałupniczą robotę.
Modus operandi i motywy złoczyńcy od razu przywodzą na myśl kultowe "Siedem". Jednak rzadko w naszych filmach mamy do czynienia z tak kreatywnymi mordercami i zbrodniami osadzonymi w polskich realiach.
Słowa uznania należą się Vedze za ciekawą intrygę i dwa naprawdę niezłe zwroty akcji. To już nie jest film o wszystkim i o niczym. Fabuła jest konkretna, sceny nie są pocięte jak warzywa na sałatkę i całość wypada dynamicznie i zamyka się półtorej godziny.
Polska Szkoła Dialogu
Sam ciekawy pomysł na film to jednak za mało, by zostać okrzykniętym drugim Davidem Fincherem. "Plagi Breslau" aspirują do miana mrocznego thrillera, ale zabrakło im gęstej, nieprzyjemnej atmosfery. Zresztą praktycznie wszystkie sceny dzieją się za dnia, trudno więc wytworzyć w takich warunkach odpowiednie, apokaliptyczne napięcie.
Vega zrezygnował też z niepotrzebnych wątków pobocznych, ale bohaterowie drugoplanowi są jak zwykle irytujący. Na szczęście postać grana przez Tomasza Oświecińskiego zostaje szybko znokautowana... przez konia i zapada w śpiączkę. Suchary za to zapewnia nam Andrzej Grabowski.
O ile uda nam się cokolwiek usłyszeć. Ścieżka dźwiękowa jest fatalnej jakości - aż obniżyłem bas w głośnikach, by móc zrozumieć aktorów. Niestety i tak wyłapywałem co drugie zdanie i to chyba najpoważniejszy zarzut dla "Plag Breslau". Doprowadza to do furii, ale nie jestem tym specjalnie zaskoczony.
Nieuczciwym byłoby krytykowanie Patryka Vegi, bo to Patryk Vega. Jego najnowszy film rozkłada na łopatki "Botoks" czy "Kobiety mafii". Może i nie ma w nim filozoficznej głębi i skomplikowanych postaci, ale całość jest wyważona i w miarę logiczna, choć intryga tłumaczona jest łopatologicznie.
"Plagi Breslau" można obejrzeć jak na razie jedynie na Showmaxie. Trzeba się spieszyć, bo serwis będzie w Polsce tylko do końca stycznia. Za to w lutym już normalnie do kin wchodzi sequel "Kobiet mafii". Zwiastun pokazuje, że Patryk Vega wraca do źródeł i bynajmniej nie chodzi o starego "Pitbulla".