Zwykli bohaterowie, zwykłe rozrywki i zwykłe pomysły. Takie jest „Zwykłe życie”. Nowy magazyn, który na przekór celebryckiej prasie i pustym kolorowym pismom, skupia się na tym co najprostsze. Opowiada historie ludzi, którzy osiągnęli sukces dzięki pracy swoich rąk, pokazuje zapomniane miejsca i przywołuje zabawy i smaki z dzieciństwa. Prosto, pięknie i trochę sentymentalnie.
– Filozofia sprawiedliwego handlu, slow life, lokalna żywność i rzemiosło to trendy, które na Zachodzie istniały już od dłuższego czasu i są powiązane z szeroko rozumianym „hipsterstwem” – mówi mi Jan Śpiewak, socjolog. – U nas ta kultura przez długi czas była bardziej stylem ubierania się, niż stylem życia. Magazyn „Zwykłe życie” zmienia tą optykę i wpisuje się jak najbardziej w zachodnią modę. Odwrócenie się od konsumentaryzmu, powrót do rzemiosła, odkrywanie przeszłości to czynniki wyróżniające to zjawisko, które opiera się na budowaniu tożsamości w oparciu o nowe wzorce konsumpcji. Współcześni, młodzi ludzie określają się przez posiadanie rzeczy unikatowych, często ręcznie robionych, wyjątkowych, produkowanych w krótki seriach. Magazyn „Zwykłe życie” porusza dokładnie taką tematykę – tłumaczy.
Przeglądając pierwszy, a właściwie „zerowy”, numer magazynu rzeczywiście można ulec takiemu wrażeniu. Na łamach „Zwykłego życia” nie znajdziemy rozmów z gwiazdami, za to możemy przeczytać wywiad z Ryszardem Barylińskim, który jest właścicielem zakładu szczotkarskiego. Nie zobaczymy tu kolorowej sesji mody w ubraniach za setki złotych, tylko robione z ręki zdjęcia w uszytych przez młodą krawcową sukienkach. Nie ma wydumanych stron z poradnictwem i rubrykami „musisz to mieć”, tylko rady „jak to zrobić”. W końcu magazyn ma opowiadać o rzeczach najprostszych. Ma pokazywać zapomniane miejsca, przywoływać zabawy z dzieciństwa i pokazywać rzemieślników i młodych przedsiębiorców, którzy na swój sukces zapracowali własnymi rękami. Skąd pomysł na takie przedstawienie rzeczywistości?
– U podstaw tego trendu możemy doszukiwać chęci wyróżnienia się klasy średniej z wysokim kapitałem kulturowym od reszty klasy średniej i wyższej pozbawionej tego kapitału. Osoby, do których skierowany jest magazyn, to młodzi, wykształceni ludzie. Nie stać ich na drogie ubrania i samochody, ale nie chcą też uczestniczyć w konsumpcyjnym, seryjnym, tanim świecie. Dlatego też znaleźli sobie niszę. Zamiast kupować – robią sami, zamiast wyrzucać – naprawiają, zamiast kombinować – działają – ocenia Jan Śpiewak.
Idea słuszna i jak najbardziej szlachetna. Pytanie tylko czy da się ją sprzedać. Zerowy numer „Zwykłego życia” dostępny jest tylko w internecie, kolejny, który pojawi się najprawdopodobniej we wrześniu będzie już na sprzedaż. Póki co jego objętość to aż sto stron, jak na dwumiesięcznik dość dużo. Magazyn, którego pomysłodawczyniami są Agata Napiórska i Marta Mach wyrósł z bloga, którego dziewczyny prowadziły przez ostatnie dwa lata. To co jednak sprzedaje się w internecie, nie zawsze radzi sobie w realnym życiu. Tym bardziej, że tematyka, której dotyka „Zwykłe Życie” jest wciąż dość niszowa.
– Rzeczywiście sytuacja na rynku prasy jest teraz dość trudna – analizuje Zuza Ziomecka, dziennikarka i wieloletnie redaktorka „Activista”. – Reklamodawców jest mało, budżety są okrojone i zainteresowanie mniejsze. Nadal jednak papier ma większą wartość, niż internet, który charakteryzuje się tym, że wszystko w nim żyje maksymalnie pięć minut, a potem znika w otchłani. Przedsięwzięcie, którego podjęły się dziewczyny jest odważne i ambitne, ale nie niewykonalne. Magazyn „Zwykłe życie” wpisuje się we współczesne trendy i można potraktować go jako manifest pokoleniowy – ocenia.
– W ostatnich czasach doszło do przesunięcia pewnych wartości. Już nie praca i kariera się liczą, ale rodzina i bliskość. Wszystko wskazuje na to, że w przyszłości będziemy musieli żyć bardziej oszczędnie. Zwrócenie się więc w stronę rzemiosła, własnoręcznie robionych przedmiotów i ekologii wydaje się jak najbardziej słuszna. „Zwykłe życie” to ciekawy eksperyment. Pytanie tylko czy opiera się on tylko na kopiowaniu Zachodu, czy u swoich podstaw ma prawdziwe przemyślenia. Od tego zależy sukces magazynu. Ja trzymam za dziewczyny mocno kciuki, bo sama wierzę w rzeczy, które one próbują przekazać na łamach swojego pisma – dodaje Ziomecka.
„Zwykłe życie” to jednak nie tylko niszowa treść, ale też forma, zaprojektowana przez Olka Modzelewskiego. – Layout, a szczególnie winieta pisma zdradza inspiracje estetyką lat 90 i dizajnem PRL-u – analizuje Daria Malicka, graficzka. – Te retroodniesienia i nostalgiczny rys są jak najbardziej na miejscu, zważywszy na temat pisma, które koncentruje się na spokojnym uroku "szarej codzienności" i analogowych technologiach wykorzystywanych w rzemiośle i dizajnie. Jest to estetyka bardzo aktualna, choć inspirowana przeszłością – dodaje graficzka.
Zabawy z przeszłością to rzeczywiście motyw magazynu. „Zwykłe życie” nie tylko wyglądem nawiązuje do lat minionych, ale także tematyką. W zerowym numerze znajdziemy sporo sentymentów, jest materiał o dawnych stadionach, zabawach z dzieciństwa i dancingach. Wszystko niestety dość chaotycznie przemieszane ze współczesną treścią. Przy całej pomysłowości pisma, bałagan to chyba jego największa wada. Treści są poszatkowane i trudno jest się w nich odnaleźć.
Miejscami razi też podejście redakcji do hasła „zwykli ludzie”. Pismo ma niby pokazywać prostego człowieka z jego pasjami, zmaganiami i pomysłami. Jednak w rubryce „ludzie”, która znajduje się pod koniec magazynu, w sądzie „co oglądasz, żeby zachciało ci się chcieć?” wypowiadają się marszandzi, prokrastynatorki i skateboarderzy. Prości ludzie? Raczej znajome twarze i „warszawka”.
„Zwykłe życie” ma szansę być magazynem czytanym. Trafiło w niszę, jest pięknie zaprojektowane, ciekawe w treści i pomysłowe. Wróże mu sukces, o ile autorkom uda się rozróżnić zwykłe życie, od zwykłego życia oglądanego z perspektywy zafascynowanych nim mieszkanek dużego miasta. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, a "Zwykłe życie" wciąż jeszcze nie wie, czy stoi czy leży.