Posłowie wjeżdżający na teren Sejmu każdorazowo są proszeni przez Straż Marszałkowską o otwieranie bagażników do kontroli. Okazuje się, że ci, którzy odmawiają sprawdzenia auta, są nagrywani mikrokamerami – podaje "Super Express".
– Wjeżdżam przed budynek Sejmu, Straż Marszałkowska mnie zatrzymuje i każe otworzyć bagażnik samochodu. Odmawiam. Zawsze w takich sytuacjach byliśmy spisywani, ale tym razem strażnik marszałkowski prosił żebym poczekała. Wrócił z przypiętą do klapy munduru kamerką i poprosił żebym odmówiła jeszcze raz, bo on to musi nagrać! – opowiada posłanka PO Marzena Okła-Drewnowicz w rozmowie z "SE".
Centrum Informacyjne Sejmu utrzymuje, że takie zachowanie Straży Marszałkowskiej to rutynowa procedura.
"Obowiązująca ustawa o Straży Marszałkowskiej zobowiązuje tę formację między innymi do ochrony terenów, obiektów i urządzeń będących w zarządzie Kancelarii Sejmu i zarządzie Kancelarii Senatu, w tym przy użyciu urządzeń służących do rejestracji obrazu i dźwięku. Opisane przez Panią czynności są jednym z elementów realizacji tego ustawowego zadania" – piszą podwładni Kuchcińskiego w odpowiedzi dla tabloidu.
"Bizancjum w Sejmie"
Po lipcowej reformie Straży Marszałkowskiej, która nadała funkcjonariuszom nowe uprawnienia, takie jak np. posiadanie broni palnej na sali sejmowej, do SM trafiło nowe wyposażenie. Wiele kontrowersji wywołały choćby szable, które noszą wybrani strażnicy i tylko do strojów reprezentacyjnych.
Zakup szabel był stosunkowo drogim wydatkiem z budżetu państwa - za każdą z 15 sztuk trzeba było zapłacić około 4,7 tys. złotych. W dodatku Straży Marszałkowskiej są potrzebne jedynie wtedy, kiedy zdarzy się zasalutować dygnitarzom.