Według "Gazety Wyborczej" prokuratura miała wpływać na Geralda Birgfellnera, by odwołał swoje zeznania ws. Jarosława Kaczyńskiego. Chodzi zwłaszcza o słowa, jakoby to lider PiS polecił mu dać pieniądze dla księdza Rafała Sawicza.
W tym samym tekście "GW" powołując się na swoje źródła pisze, że zeznanie stało się przedmiotem sporu między Birgfellnerem, jego pełnomocnikami Romanem Giertychem i Jackiem Dubois a prowadzącą sprawę prokurator Renatą Śpiewak.
Usiłowano nakłonić Austriaka, by odwołał swoje słowa, że to Jarosław Kaczyński polecił mu dać pieniądze dla księdza Sawicza. Birgfellner odmówił podpisania takiej korekty protokołu. Według informacji gazety austriackiego biznesmena dopytywano też, kto wziął od niego kopertę. Birgfellner miał podać nazwisko tej osoby.
Dziennikarz "GW" Wojciech Czuchnowski dodał, że przy okazji środowych zeznań Geralda Birgfellnera doszło do awantury. Podobno prokuratura (a dokładnie prokurator Renata Śpiewak – red.) za wszelką cenę chciała usunięcia z protokołu nazwiska Jarosława Kaczyńskiego w sprawie domniemanej łapówki.
"Pani prokurator Renato Śpiewak, nigdzie na świecie nie ma tak wielkiej miotły, żeby tę sprawę zamieść pod dywan" – dodała senator Barbara Zdrojewska w reakcji na tweet Doroty Brejzy o tym, że prokuratura próbowała korygować protokół zeznań Birgfellnera w zakresie dotyczącym Kaczyńskiego.
Wypowiedź Czuchnowskiego w kpiącym tonie skomentował politolog Marek Migalski. Jego zdaniem usiłowania prokuratury, by Birgfellner odwołał zeznania, iż widział jak Jarosław Kaczyński bierze łapówkę dla księdza, są połowiczne.
Teraz – według Migalskiego – prokuratura powinna nakłonić Birgfellnera, że widział jak prezes PiS z własnych pieniędzy daje 50 tys. zł na zwierzęta lub dzieci. "Na razie to półśrodki" – sarkastycznie podsumował Migalski.