Gdy obejmował władzę dokładnie w tym roku, co PiS w Polsce, świat piał z zachwytu. Justin Trudeau był młody, nowoczesny, naturalny, wręcz nazywano go politykiem na miarę XXI wieku. Dziś ma największe kłopoty w czasie całej swojej kadencji. Traci kolejnych ministrów, a media pastwią się nad nim i pytają, czy nadal można mu ufać.
Justin Trudeau od początku był inny. Traktowano go jak powiew świeżości, który przydał się rządzonej wcześniej przez konserwatystów Kanadzie. Wiecznie uśmiechnięty, jawił się jako "swój" człowiek. Wychodził do ludzi, uwielbiał robić selfie, a internet zalewały zdjęcia, które jeszcze bardziej poszerzały grono jego fanów.
I nagle czar prysł
Pomijając wizerunek i osobowość premiera, uważa się, że za jego rządów wzrosła pozycja Kanady na arenie międzynarodowej. Trudeau był na przykład pierwszym od 19 lat szefem kanadyjskiego rządu, który dostąpił zaszczytu zaproszenia na tzw. state dinner w Białym Domu. Choć z gospodarką nie było najlepiej, spełnił też parę obietnic. Wprowadził, na przykład, powszechny zasiłek dla dzieci, a jego rząd - niczym PiS w Polsce - chwalił się jak bardzo dzięki temu udało się zmniejszyć ubóstwo wśród kanadyjskich dzieci.
Zalegalizował też tzw. rekreacyjną marihuanę. Kanadyjczycy dosłownie wtedy oszaleli.
I nagle czar prysł. Wokół Trudeau zaczęły pojawiać się doniesienia z zupełniej innej bajki, z korupcją i oszustwami w tle. Czarne chmury gromadziły się już od pewnego czasu, ale przełomem była poniedziałkowa dymisja minister skarbu - to jedna z jego najbliższych współpracownic i najbardziej cenionych osób w jego rządzie. Jej dymisja nie była zresztą pierwszą...
Jak analizował kanadyjski dziennik "Globe and Mail", w Kanadzie dymisje na szczeblu federalnym zdarzają się ogromnie rzadko, a jeśli już, to np. z powodów osobistych. A tu nikt z odchodzących nawet nie podziękował Trudeau za współpracę. Wręcz przeciwnie, wskazał konkretne powody i dał do zrozumienia, że premierowi nie można dłużej ufać.
To w Kanadzie sytuacja wręcz niespotykana. I prawdziwy skandal.
Naciski z kancelarii premiera
Jane Philpott napisała na Twitterze: "Przyjrzałam się wydarzeniom, które wstrząsnęły naszym rządem federalnym w ostatnich tygodniach i po poważnej refleksji doszłam do wniosku, że muszę zrezygnować z pracy w tym gabinecie. Nie mam już wiary w to, że rząd odpowiednio zajmuje się tą sprawą".
"Tą sprawą" jest SNC-Lavalin, firma z Quebeku, zatrudniająca na świecie 50 tys. pracowników. Właśnie prowadzone jest przeciwko niej dochodzenie, które dotyczy zarzutów o oszustwa i łapówki związane z kontraktami w Libii. Firma oskarżana jest o płacenie łapówek libijskim urzędnikom za czasów Muammara Kadafiego w latach 2001-2011.
7 lutego sprawę ujawnił "Globe and Mail". Była już minister sprawiedliwości, i jednocześnie była prokurator generalna, miała odczuwać naciski ze strony kancelarii premiera. Jody Wilson-Raybould zeznała to przed parlamentarną komisją sprawiedliwości, mówiła o dziewięciu osobach z otoczenia szefa rządu, które przez kilka miesięcy przekonywały ją, że wszczęcie dochodzenia będzie oznaczało utratę wielu miejsc pracy. A dla Partii Liberalnej- utratę głosów.
W połowie lutego podała się do dymisji. Chwilę po niej rezygnację złożył jeden z doradców Trudeau, Gerald Butts.
Jody Wilson-Raybould była ministrem sprawiedliwości do stycznia tego roku. Straciła stanowisko w wyniku przetasowań w rządzie. Wtedy oddelegowano ją do resortu zajmującego się sprawami weteranów.
Niejasne kontakty konserwatystów
Sprawa jest o tyle ciekawa, że w październiku w Kanadzie odbędą się wybory parlamentarne. Dla Partii Liberałów wiele zależy od wyniku w Quebeku, gdzie siedzibę ma firma SNC-Lavalin. BBC: "Gdy Liberałowie tam wygrywają, zdobywają większość w parlamencie. Kiedy przegrywają, ich straty są duże".
"Media wskazują jednak na niejasne kontakty konserwatystów z SNC-Lavalin: w weekend dziennik 'Toronto Star' przypomniał, że w maju ub.r. lider konserwatystów Andrew Scheer spotkał się z szefem SNC Lavalin Neilem Bruce i rozmawiał właśnie nt. ugody" - czytamy.