Sławomir Broniarz w jednym z wywiadów zapowiedział, że jeśli rząd nie dogada się z protestującymi nauczycielami, to ci mogą sięgnąć po broń ostateczną i nie wydać dzieciom promocji do następnej klasy. Nauczyciele odpowiadają, że nic takiego nie będzie miało miejsca i nie oszczędzają szefa ZNP.
– Strajk to nie wszystko, mamy w ręku potężny oręż jakim jest promocja uczniów, jeśli go wykorzystamy, to edukacji grozi kompletny kataklizm – powiedział w Radiu ZET Sławomir Broniarz. Zdaniem przewodniczącego Związku Nauczycielstwa Polskiego, w przypadku przedłużającego się protestu rady pedagogiczne w szkołach nie przepuszczą do następnej klasy ani jednego dziecka.
Na Twitterze szybko zaczęto opisywać Broniarza jako terrorystę, który wziął polskie dzieci na zakładników. "Groźba ZNP utrudnienia promocji wszystkim uczniom oraz próba paraliżu systemu polskiej oświaty, jest działaniem wyjątkowo nieodpowiedzialnym, dla którego nie ma usprawiedliwienia" – stwierdziła rzecznik MEN Anna Ostrowska.
Nauczyciele dementują
Także nauczyciele nie pozostają obojętni na słowa szefa związkowców. – Broniarz to niech leki weźmie. W szkole był ostatni raz pewnie 20 lat temu, nie ma pojęcia co się dzieje – stwierdza ostro pan Wojciech, nauczyciel jednej z warszawskich szkół podstawowych. Jak twierdzi, placówka w której pracuje, przyłączy się do strajkujących, ale promocje nie będą przez to zagrożone.
– Strachy na lachy – zapewnia nauczyciel. Pan Wojciech podkreśla, że nawet jeśli związkowcy nie dogadają się z rządem w sprawie podwyżek dla nauczycieli, to dzieci i rodzice mogą być spokojne. – Nikt poważny nie odwali numeru z brakiem promocji – przekuje nasz rozmówca.
– Są jednak pewne granice... Wojna wojną, ale ofiarami nie mogą być uczniowie. W tej chwili wszyscy zaczynają o nich zapominać – mówi pani Dorota, pracująca w jednej ze szkół prywatnych. – Myślę sobie, że sumienie nie pozwoli nauczycielom grać kosztem dzieci – dodaje. Ona sama strajkować nie będzie, ale popiera żądania kolegów ze szkół państwowych – Na pewno też bym strajkowała – dodaje.
Większość nauczycieli ma świadomość, że stoi na przegranej pozycji. – Nie po to uczymy dzieci odpowiedzialności za siebie i innych, by teraz grać o pensje ich kosztem – stwierdza Krystyna Siennicka, nauczycielka zamierzająca przyłączyć się do strajkujących w Warszawie. – I to jest nasza słabość. MEN wie, że na pewne rzeczy się nie poważymy z uwagi na dobro dzieci.
Co czeka na końcu protestu?
– Od lat nauczyciele nie mają najlepiej, a od dwóch lat żyją w bagnie – stwierdza pani Dorota. Do słabym wynagrodzeń dochodzi chaos związany z tak zwaną reformą edukacji. – Minister wyjeżdża do Brukseli, a nas zostawia z tym śmietnikiem, który zrobiła – żali się Siennicka. – Gdyby to ode mnie zależało, przed wyjazdem kazałabym jej posprzątać – dodaje.
Początek strajku zaplanowano na 8 kwietnia. Dwa dni później miały się rozpocząć ostatnie w historii egzaminy gimnazjalne. Nie wiadomo, czy się odbędą, ale prawdopodobieństwo dogadania się związkowców z minister Anną Zalewską w tak krótkim czasie jest mało prawdopodobne.
–Jak nie dostaniemy kasy, to ja sobie daje trzy lata na zmianę branży – zapowiada pan Wojciech. Te trzy lata poświęci na zastanowienie się nad przyszłością i zaliczenie wymaganych szkoleń. – Stare babki będą załamane, a młodzi pouciekają. Albo będą dalej traktować pracę szkole jako opłatę na ZUS, a ciułać na poważnie będą gdzie indziej – zapowiada.
Krystyna Siennicka nie chce zaczynać wszystkiego od nowa. – Młodzi powinni pomysleć o ucieczce ze szkolnictwa. Ja czuję się na to za stara, nie przesadza się starych drzew. Upatruję nadzieję w zapowiedzi Schetyny, który zapewnił, że po wygranych wyborach będzie rozmawiał z nauczycielami o podwyżce – dodaje smutno.
– Tego sporu nie da się wygrać inaczej, jak przy urnie wyborczej. PiS nie da nauczycielom podwyżki, bo nie głosujemy na partię pana Kaczyńskiego. Strajkujemy aby pokazać, że wciąż żyjemy i mamy siłę walczyć o godność naszego zawodu. Ale nie dopuścimy do tego, żeby największym przegranym były dzieci. Promocje będą – zapewnia Krystyna Siennicka.
"Przepraszam"
Dość powszechna krytyka szefa Związku Nauczycielstwa Polskiego sprawiła, że Sławomir Broniarz trochę się zreflektował i postanowił wycofać z wczorajszych zapowiedzi. – Jeżeli jakikolwiek uczeń lub rodzic poczuł się tymi słowami zagrożony, to śmiało mogę powiedzieć, że nie było to moim celem, intencją i za to mogę przeprosić oczywiście. I tak to czynię – zapewnił Broniarz.
Szef związkowców wyjaśnił, że nie było jego celem straszyć dzieci i ich rodziców, tylko przedstawiał konsekwencje przedłużającego się protestu. – Mówimy o strajku bezterminowym i on musi mieć także swoje konsekwencje, o tych konsekwencjach mówiłem, mam nadzieję, że pani minister Anna Zalewska zdaje sobie z tego sprawę – wyjaśnił szef ZNP.
Na razie nic nie zapowiada, by związkowcy i rząd byli w stanie osiągnąć jakieś porozumienie.