Wchodząc na rozmowy w Centrum "Dialog" wicepremier Beata Szydło mówiła o zupełnie nowej propozycji dla nauczycieli – "pakcie społecznym dla oświaty". Teraz już wiadomo, co ten pakt zawiera, a czego nie. Nie ma w nim m.in. mowy o większych podwyżkach w tym roku. Znana jest też odpowiedź związkowców na tę ofertę.
Dziennikarz zajmujący się tematyką społeczną, polityczną i kryminalną. Autor podcastów z serii "Morderstwo (nie)doskonałe". Wydawca strony głównej naTemat.pl.
Wzrost płac w szkolnictwie miałby do 2023 r. sięgnąć nawet do sumy 8100 zł – tyle brutto mieliby zarabiać średnio nauczyciele dyplomowani. Jest jednak warunek – nauczycielskie pensum miałoby wzrosnąć z 18 do 24 godzin tygodniowo. Gdyby pensum podniesiono do 22 godzin, wynagrodzenie wzrosłoby do 7400 zł.
Informacje w sprawie szczegółów paktu spływały do dziennikarzy jeszcze w trakcie negocjacji za zamkniętymi drzwiami. Teraz obie strony opuściły salę rozmów i stanowiska są jasne.
– Przygotowaliśmy propozycję, która wychodzi naprzeciw oczekiwaniom nauczycieli i środowiska nauczycielskiego wzrostu wynagrodzeń – zapewniała dziennikarzy Beata Szydło po rokowaniach z nauczycielami. Przyznała przy tym, że obie centrale związkowe podtrzymały zamiar przeprowadzenia strajku w terminie egzaminów gimnazjalnych i ósmoklasistów.
"To nie rozwiązuje problemów, wokół których toczy się dziś protest" – tak przedstawioną podczas piątkowych rozmów ostatniej szansy propozycję ocenił Związek Nauczycielstwa Polskiego. Związkowcy komentują, że zwiększenie pensum będzie oznaczać zwolnienia z pracy. To zaś oznacza, że planowane w dalszej przyszłości podwyżki zostaną de facto sfinansowane... przez samych nauczycieli.
– Nie zachodzą żadne okoliczności i przesłanki, które dawałaby nam legitymację do tego, żebyśmy mogli dyskutować o wstrzymaniu akcji strajkowej w poniedziałek – ocenił po rozmowach szef ZNP Sławomir Broniarz.