Wybory na Ukrainie wygrał 41-letni kabareciarz bez doświadczenia politycznego, ale za to z ogromnym portfolio komediowym. Nasi sąsiedzi znają go z przede wszystkim z kabaretów i popularnego serialu "Sługa narodu". Tak zresztą Wołodymyr Zełenski nazwał swoją partię.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Żeby opisać fenomen nowego prezydenta Ukrainy, trzeba posłużyć się analogią. Jego odpowiednikiem w Polsce jest... Robert Górski, który też grał polityków. Przed laty wcielał się w rolę premiera Donalda Tuska, później zagrał w satyryczno-politycznym serialu "Ucho prezesa" rolę Jarosława Kaczyńskiego.
Zełenski poszedł jednak o krok dalej – nie tylko zagrał rolę ukraińskiego prezydenta, ale i wystartował w wyborach prezydenckich, które zresztą właśnie wygrał.
Los bywa ironiczny. W 2015 roku został gwiazdą serialu "Sługa narodu". Wcielił się w nim w postać nauczyciela historii, który... objął urząd prezydenta Ukrainy.
Zełenski jest współwłaścicielem przedsiębiorstwa producenckiego Studija Kwartał-95. W grudniu 2017 jego współpracownicy wystąpili o rejestrację partii politycznej o nazwie zaczerpniętej z proroczego serialu. Już w 2018 roku zaczął pojawiać się w sondażach. Kampanię prowadził ze swoimi kolegami z kabaretu.
"Zełenski obrał nietypową dla ukraińskiej polityki strategię. Nie krytykuje swoich rywali i nie daje się wciągnąć w publiczne kłótnie, których uczestnicy często przekraczają wszelkie granice" – pisał w "Rzeczpospolitej" Rusłan Szoszyn.
"Wymarzona Ukraina Zełenskiego to kraj, w którym już nie ma ogłoszeń 'praca w Polsce', lecz w Polsce są ogłoszenia 'praca na Ukrainie'. Chce całkowicie pozbawić immunitetu prezydenta, deputowanych Rady Najwyższej i sędziów" – czytamy dalej.
Obiecywał też politykę zero tolerancji dla łapówkarzy, rozwój demokracji bezpośredniej oraz wprowadzenie książeczek dla noworodków, na które państwo do ukończenia przez dzieci 18. roku życia miałoby przelewać pieniądze z nadwyżki budżetowej.
Chce też zakończyć wojnę na wschodzie Ukrainy... zwykłą rozmową z Władimirem Putinem. – Jestem gotów dogadać się choćby z diabłem, byleby tam już nikt nie zginął – przekonywał Zełenski.
Jest też druga strona medalu. Nowy prezydent jest podejrzewany o związki z Rosją. "Śledztwo dziennikarzy Radia Swoboda wykazało, że Zełenski zarejestrował na Cyprze spółkę, która prowadzi studio filmowe w Rosji i ubiega się o dotacje z kremlowskich pieniędzy publicznych. Kandydat zarzekał się wcześniej, że po aneksji Krymu pozamykał wszelkie biznesy prowadzone w Rosji" – przypominała telewizja TVN24.
Kiedy prawda wyszła na jaw, Zełenski najpierw wszystkiemu zaprzeczył, a potem przeprosił i przyznał się do winy. Obiecał też pozbycia się cypryjskiej firmy, która obciążała jego wizerunek. Przyznał też, że nie stoi za nim żadna siła polityczna czy grupa biznesowa - oprócz jego własnej firmy. Jednak "Sługa narodu" jest emitowany w prywatnej telewizji należącej do oligarchy Ihora Kołomojskiego.
Przypomnijmy, że w pierwszej turze głosowania z 31 marca Wołodymyr Zełenski uzyskał najwyższe poparcie i przeszedł do drugiej tury z ubiegającym się o reelekcję Petrem Poroszenką. W drugiej turze wygrał ze zdecydowaną przewagą.