Finałowy sezon "Gry o tron" budzi wśród widzów skrajne emocje, ale z pewnością ma wiele elementów, które pozostaną zapamiętane na długo - tak jak lwia część piątego odcinka. Niestety, jest też dużo wątków, które albo zostały brutalnie ucięte albo... są niepotrzebne.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
UWAGA! Od tego momentu tekst zawiera spoilery dotyczące wydarzeń z 5. odcinka 8. sezonu
Serialowa epopeja HBO kończy się z ogromnym rozmachem. Jeśli "Bitwa o Winterfell" nie spełniła oczekiwań wielu fanów produkcji, to demolka z 5. odcinka wszystko powinna wynagrodzić. Podbój Królewskiej Przystani jest nie tylko spektakularny (przyda się naprawdę duży telewizor), ale i ujęty w estetycznych kadrach.
Na uwagę zasługuje też przekonująca gra aktorska - odtwórcy głównych ról przez te wszystkie sezony naprawdę się wyrobili.
Cleganebowl i szybkie egzekucje
Przedostatni odcinek nie opiera się wyłącznie na paleniu miasta przez Danerys na smoku à la Godzilla (choć z siłą ognia to chyba trochę przesadzono). Doczekaliśmy się wreszcie Cleganebowl, jak ochrzcili to fani, czyli bratobójczego pojedynku pomiędzy Ogarem a Górą. Szkoda, że nie rozliczyli się na pełnoprawnej arenie.
Kameralnych scen z dramatycznymi zwrotami akcji rzecz jasna również nie zabrakło. Ginie w nich kilka istotnych postaci, co jest charakterystyczne dla tego uniwersum, ale w tym odcinku śmierć sprawia wrażenie pospiesznych zabiegów w przypadkowych okolicznościach w celu dopięcia wątków (vide Varys, Qyburn). Z kolei czołowi bohaterowie są "nieśmiertelni". Nie milką więc echa narzekań na jakość 8. sezonu.
Scenariusz wciąż kuleje
Wybijanie pierwszo- i drugoplanowych bohaterów wiąże się często z dziurami w scenariuszu. I nie chodzi tu o drobne wpadki, ale całe linie fabularne. Pytań dotyczących sensu niektórych wątków, które ciągnęły się przez kilka sezonów, jest od groma. A został tylko jeden odcinek.
Historie z Nocnym Królem i armią nieumarłych, Złotą Kampanią, romansem pomiędzy Brienne a Jaimem mogą się wydać niektórym totalnie zbędne dla całej fabuły. Czy usunięcie ich z poprzednich sezonów nie miałoby znaczącego wpływu na wydarzenia z przedostatniego i kolejnego odcinka?
Zdania są podzielone. Tym samym "Gra o tron" może powtórzyć casus "Zagubionych", czyli serialu pełnego niewyjaśnionych tajemnic scenariuszowych. A może autorzy celowo zostawiają luki, by odbiorca mógł użyć wyobraźni?
"Coście uczynili naszym ulubieńcom!?"
Niekonsekwentny scenariusz to jedno. Widzowie wyrzucają twórcom zepsucie ich ulubionych postaci. Mnóstwo uwag tyczy się Jaimego Lannistera, który przez lata przechodził rewolucyjną przemianę, by teraz nagle wszystko poszło na marne.
Czytając opinie internautów nie można również nie zauważyć ubolewania nad bezsensowną furią Danerys, która z wyzwolicielki niewolników stała się rzeźnikiem cywili. Uważni widzowie jednak tego się spodziewali - o przesłankach stojących za przeobrażeniem Królowej Smoków w Szaloną Królową pisała Ola Gersz. Teraz już wiemy, że we wcześniejszej wizji owej bohaterki wcale nie padał śnieg, a... popiół.