To właśnie on jest symbol tego Kościoła, z którym nie chcielibyśmy mieć do czynienia. Arogancki, butny, człowiek, który uważa, że wolno mu bardzo wiele. Właściwie wolno mu wszystko, na co ma ochotę. Mowa o arcybiskupie Sławoju Leszku Głódziu. Skąd w tym duchownym takie poczucie pewności siebie? Zapytaliśmy, jak budował swoją pozycję i na czym ją oparł.
Arcybiskupowi Głódziowi już dziękujemy
O jego, nazwijmy to eufemistycznie, "hedonistycznym" podejściu do życia powiedziano już bardzo wiele. Chociaż budzi to sprzeciw, to nie przeszkadza arcybiskupowi być moralizatorem i stać na straży przyzwoitości wiernych.
Jak przyzwoitym on sam jest człowiekiem, pokazała m.in. jego reakcja na film Tomasza Sekielskiego "Tylko nie mów nikomu". Zachował się – i trzeba powiedzieć to wprost – skandalicznie. Mało tego, że nie wstawił się za ofiarami, to jeszcze skrytykował dokument opowiadający o ich dramacie. Dumnie i z przekonaniem stwierdził, że nie ogląda "byle czego".
Szkoda... Bo przecież sam jest jednym z antybohaterów filmu. Milczenie wobec takich dramatów to jedno, ale on miał dodatkowo chronić oprawców, ukrywając prawdę o księżach pedofilach.
Jeden z bohaterów dokumentu, ofiara ks. Franciszka Cybuli, zgłosił kościelnym organom to, co zrobił mu kapelan, kiedy ten miał 12 lat. Jak dowiadujemy się z filmu, o wszystkim wiedział też abp Głódź. Rok temu w grudniu powołano w tej sprawie komisję.
– Na początku grudnia było to zgłoszone. Doskonale wiedział, doskonale znał materiał. Pokazywałem nagranie. Nie zareagował nic. Jakby nic się nie stało – słyszymy w filmie.
Arcybiskup nie dość, że nie zareagował, to jeszcze celebrował pogrzeb księdza Cybuli. Przypomnijmy, że od 2018 roku, za sprawą nowelizacji Kodeksu karnego, kuria ma obowiązek zgłaszania organom ścigania przestępstwa pedofilii pod groźbą kary. Natomiast decyzją papieża Franciszka każdy, kto zatai seksualne nadużycia, może być usunięty ze sprawowanego urzędu.
To powoduje, w świetle ostatnich wydarzeń, jak i również sprawy ks. Jankowskiego, że coraz częściej przy nazwisku metropolity gdańskiego pojawia się słowo dymisja. Z wieloma kwestiami bowiem można dyskutować, ale nie z przyzwoleniem na krzywdzenie dzieci. Tego wybaczyć się nie da.
"Jest umoczony i skompromitowany jako kapłan, po samą mitrę" – w podobnym tonie, jak ten wpis na Twitterze, można w internecie znaleźć dużo więcej komentarzy. Właściwie nie trzeba nawet szczególnie szukać. Wiele osób w ten sposób wyraża oburzenie i sprzeciw.
Nie milczą także duchowni. Do słów abp. Sławoja Leszka Głódzia, dotyczących "byle jakiego" dokumentu, odniósł się w rozmowie z TOK FM dominikanin o. Paweł Gużyński.
– Kiedy dzisiaj patrzę na reakcję abp. Głódzia, to na usta znów pchają mi się słowa: chłop zachował się, jakby go granatem od brony oderwało. Nie powtórzę ich, powiem grzeczniej: to było zachowanie absolutnie skandaliczne – mówił dominikanin.
Ojciec Gużyński nie zgodził się także z zarzutami wielu prawicowych komentatorów, jakoby film Marka i Tomasza Sekielskich był atakiem na Kościół. – Każdy uczciwy względem Ewangelii katolik, ksiądz, czy świecki, powinien dzisiaj bardzo wyraźnie powiedzieć: arcybiskupie Głódź, twój czas się skończył. Jeżeli chcesz, zrobimy zrzutkę na bilet do Rzymu. Leć, podaj się do dymisji, zrób nareszcie coś dobrego dla Kościoła – dodał.
Arcybiskup potrafi się dostosować
Głosy sprzeciwu wobec jego zachowania i jego wypowiedzi są coraz głośniejsze. Czy to coś zmieni? Spoglądając w przeszłość można mieć spore wątpliwości. Przecież duchowny nie pierwszy raz szokuje i nie pierwszy raz wzbudza niechęć. Jednak za siebie warto też spojrzeć po to, aby zapytać, jak abp. Głódziowi udało się zbudować tak silną pozycję. Pozycję człowieka, który od dawna mówi co chce, gdzie chce, do kogo chce i o kim chce.
Specjalne układy i budowana przez lata sieć zależności. Choć wydawać by się mogło, że właśnie te elementy sprawiają, że metropolita jest nie do ruszenia, to okazuje się, że nie do końca jest to prawdą. Oczywiście arcybiskupowi nie można odmówić zmysłu politycznego, czy umiejętności skutecznego stratega. Jednak jego niebywała pewność siebie, nazywana przez wielu butą, nie jest przypadkowa.
Nigdy nie stronił od polityki, ale i ten świat nie odgradzał się od niego. Tradycja Kościoła w Polsce, jego wsparcie w strategicznych historycznie momentach, sprawia, że kler był i jest w naszym kraju na uprzywilejowanej pozycji. Dlatego też i politycy zawsze starają ułożyć sobie z hierarchami dobre relacje.
– Abp Głódź był zawsze znaczącą postacią przy każdej władzy. Myślę, że ma dużą elastyczność dostosowania się do aktualnie rządzących, czego np. dziennikarze nie widzą. Ta elastyczność jest dosyć oczywista. To nie jest zadeklarowany zwolennik w hierarchii kościelnej tej lub innej opcji, bardziej liberalnej lub bardziej konserwatywnej – mówi w rozmowie z nami Jolanta Banach, liderka ruchu Lepszy Gdańsk, niegdyś związana z SLD.
Dodaje także, że kiedy myśli o czasach rządów lewicy, nie przypomina sobie, aby wypowiedzi arcybiskupa były bardzo konserwatywne, a jego poglądy skrajne jak dziś.
– Prawdopodobnie wtedy najzwyczajniej w świecie uznał, że są jakieś powody, najpewniej bardzo wymierne, aby być w sojuszu z tamtą władzą. Zresztą bardzo dobrze ją wspominał i do dzisiaj wspomina. Dziś jednak przybrał oblicze jednego z najbardziej zachowawczych hierarchów w Kościele. Jego słowa są niewyobrażalne, nawet porównując je z dotychczasowymi kościelnymi konserwatystami. Ustawia się pod aktualne trendy polityczne – podkreśla Banach.
Ta umiejętność dostosowania się, przyjmowanie postawy, która zjednuje przychylność rządzących, zdaniem Jolanty Banach pomogła duchownemu stworzyć swoje imperium.
– Do stworzenia takich wielkich imperiów materialnych potrzebne jest dobre współżycie ze wszystkimi, którzy w tych sprawach podejmują decyzję. Tak właśnie postępował. Zresztą zawsze bardziej był zaangażowany w sprawy tego świata niż tamtego – podsumowuje nasza rozmówczyni.
Innego zdania jest z kolei poseł PO Jerzy Borowczak. Twierdzi on, że silną pozycję metropolity gdańskiego możemy obserwować dopiero od trzech lat. Przypomina, że kiedy w 2008 roku papież Benedykt XVI mianował go gdańskim arcybiskupem, wielu gdańszczan protestowało.
– Pół Gdańska demonstrowało niechęć do przyjścia Głódzia do Gdańska. Na czele tego protestu stanął Lech Wałęsa, który go znał ze swojej kancelarii, bo wtedy właśnie bp Głódź został kapelanem Wojska Polskiego. Lech Wałęsa znał osobiście i charakter, i zachowanie, i jego pobożność, dlatego właśnie publicznie protestował i żądał innego kandydata. Zresztą to nie był tylko on, to był też świat kultury. Zastąpił on przecież biskupa Gocłowskiego, który miał więcej klasy – wspomina Borowczak.
O tamtą atmosferę zapytaliśmy także Antoniego Pawlaka. Poeta i publicysta był wtedy rzecznikiem prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. On też mówi o dość dużym oporze środowiska katolickiego.
– Była bardzo duża niechęć, ponieważ Głódź był znany ze swoich wyczynów jako biskup praski. Ktoś z Warszawy opowiadał prezydentowi, że Głódź jak był biskupem na Pradze, to wzywał któregoś z dyrektorów instytucji miejskiej, kazał mu coś zrobić i się z nim żegnał. Pamiętam, że wtedy prezydent się uśmiechnął i powiedział: "No u nas tak nie będzie" – opowiada Pawlak.
Gdy było już wiadomo, kto zastąpi zmarłego abp. Gocłowskiego, ale nowy hierarchia oficjalnie nie pełnił jeszcze tego urzędu, w radiu TOK Fm można było usłyszeć audycję dotyczącą tej kwestii.
– Jednym z rozmówców był Romek Kurkiewicz, mój kolega jeszcze z "Gazety Wyborczej". Romek miał krótki epizod dominikański, czyli świetnie zna to środowisko. Do dzisiaj pamiętam zdanie, które wygłosił i które chyba najlepiej oddawało nastroje w Gdańsku. Powiedział: "No, Gdańsk musiał panu Bogu mocno podpaść, skoro skierował tam Głódzia" – wspomina były rzecznik prezydenta Adamowicza.
Jerzy Borowczak zaprzecza, że Platforma Obywatelska sprzyjała arcybiskupowi Głódziowi i milczała , dy ten wygłaszał swoje kontrowersyjne opinie. Kiedy jednak pytamy posła, dlaczego nie reagowali i pozwalali na takie zachowania, ten odpowiada, że niewiele mogli przecież zrobić.
– Myśmy nie mieli takich możliwości. Jak PO była u władzy, to mogliśmy go tylko nie zapraszać na uroczystości. Zapraszało się normalnego księdza, który nie miał fobii, który nie prawił takich kazań jak Głódź – podkreśla i dodaje, że arcybiskup podczas mszy, zamiast modlitwy, skupiał się na kwestiach politycznych. – Mówił, że głosowanie na Platformę jest grzechem – wspomina.
Gdańskie królestwo Głódzia
Trudno zrozumieć, dlaczego mimo sprzeciwów arcybiskup rósł w siłę, ale nie można temu zaprzeczyć. – W Gdańsku niebywałym szacunkiem cieszył się jego poprzednik. Głódź autorytetem nigdy nie był. Nie udało mu się tego dokonać – komentuje Antoni Pawlak.
To nie przeszkadzało mu jednak, aby zabierać głoś w wielu istotnych kwestiach i domagać się swojego. – Pamiętam, że były utarczki między miastem a Głódziem. Jest we Wrzeszczu, czyli dzielnicy Gdańska, pomnik ks. Komorowskiego. Wcześniej po prostu stał na chodniku. Arcybiskupowi się to nie spodobało. Stwierdził, że psy mogą na niego sikać, dlatego kazał postawić ogrodzenie. Zrobił, to niezupełnie legalnie, ale zrobił – podaje przykład Pawlak.
Na pytanie, dlaczego nie było zdecydowanej reakcji prezydenta na zachowanie arcybiskupa, jego były rzecznik odpowiada, że Adamowicz wiedział, że relacja z Kościołem jest istotna z pewnych względów.
– To była, można powiedzieć słowami Leszka Millera, szorstka przyjaźń. Prezydent wychodził z założenia, że skoro większość obywateli tego kraju deklaruje się jako katolicy, to trzeba współpracować z władzami kościelnymi w pewnych kwestiach. Tego po prostu nie da uniknąć – słyszę.
Wojskowy dryl
Siłą arcybiskupa, jak twierdzą rozmówcy naTemat, jest także i po prostu jego charakter. Czuje, że może się tak zachowywać, bo nikt mu się nigdy nie przeciwstawiał. Jest przecież przedstawicielem zasłużonego Kościoła, dlatego nie wypada być oportunistą na tym gruncie.
– W Polsce jest większe przyzwolenie na tego typu zachowania u księży. W ogóle u księży, nie tylko u hierarchów. To dotyczy również proboszczów, to są ludzie trochę na wyjątkowych prawach. Rzadko kto może im się przeciwstawić. Kościół był i w czasach zaborów, i komuny taką ostoją, najpierw polskości, a później opozycyjności. Cały czas nie potrafimy się wyzwolić, to jest nawet w języku widoczne. Nie mówi się do księdza "proszę pana", nawet jak jest się niewierzącym – potwierdza tę tezę Pawlak.
– To jest przede wszystkim pewna wewnętrzna buta, która pozwala przetrwać w różnych warunkach. To nie jest wyraz jakiejś umiejętności, dostosowywania się, tylko wręcz odwrotnie. Pan arcybiskup jest osobą mało refleksyjną, mówiąc delikatnie – mówi Beata Maciejewska z Wiosny, która zorganizowała wyświetlenie filmu Tomasza Sekielskiego na bramie wjazdowej do rezydencji arcybiskupa.
Poparcie, a w najlepszym przypadku milczenie w sprawie abp. Głódzia, to także kwestia głosów. Bo za arcybiskupem idzie spora część wiernych. Jego pozycja jest tak silna z tych samych powodów, co w przypadku ojca Tadeusza Rydzyka, który również jest nienaruszalny od lat. Gdyby któryś z nich obrażony zabrał ze sobą swoich zwolenników, ci, którzy budują swój elektorat na takim poparciu, mogliby mieć kłopoty.
– Politycy w ogóle nie myślą o nim jakoś tak specjalnie. Po prostu wolą mieć bardzo dobre stosunki z Kościołem, ponieważ interesuje ich wynik wyborczy. To jest niezależne zupełnie od tego, co sobą reprezentuje pan Głódź. Jest wysokiej rangi hierarchą, dlatego dla polityków jest ważną postacią – dodaje Maciejewska.
Podobnego zdania jest także Jolanta Banach, jej zdaniem to pozorne poparcie wynika ze strachu. – Władza się boi, że nie będzie wybrana ponownie, więc musi zachowywać wstrzemięźliwość, a sam Kościół jest grupą oligarchów i żaden oligarcha nie będzie wojny toczył z innym oligarchą, bo to podcina gałąź na której siedzą – komentuje.
– On potrafi dobrze dzielić, a przecież mamy partie na scenie politycznej, które też potrafią dzielić, dlatego jest użyteczny. To nie jest format takiego hierarchy kościelnego, który łączy. W ogólnym rozrachunku jest jednak antytezą wartości, które leżą u podstaw chrześcijaństwa. Chrystus by się chyba załamał, gdyby musiał się z Głódziem kontaktować – podsumowuje Beata Maciejewska.
Z kolei Antoni Pawlak podkreśla, że być może już niebawem znajdzie się wyjście z tej sytuacji, czyli koniec panowania abp. Głódzia w Gdańsku. – Wszyscy z utęsknieniem czekają na jego emeryturę, która się zapowiada. Wszystkich to niezmiernie cieszy. Oczywiście może być paradoksalnie gorzej, bo przecież mogą kogoś gorszego rzucić – kończy rozmowę.