Gdy zapytano mnie, czy poświęciłbym się, lecąc na Marsa w jedną stronę, nie zastanawiałem się pięciu sekund. Przecież to marzenie każdego człowieka – stać się częścią historii. Ale po chwili dziecięce fantazje zaczęły się rozwiewać na rzecz wątpliwości. Do tego sam generał Hermaszewski przekonywał mnie: – To niezdrowy pomysł.
Mars – kolejny kamień milowy w eksploracji kosmosu przez naszą cywilizację. Postawienie stopy na powierzchni Czerwonej Planety będzie przewrotem kopernikańskim XXI wieku. Chcą tego dokonać np. Amerykanie, chce także Mars One – projekt Holendra Basa Lansdorpa.
Problemów do rozwiązania jest wiele. Długość lotu, dostarczenie pożywienia i wody, odosobnienie, wpływ promieniowania kosmicznego. Mars One jednak, jak czytam w "Dzienniku", z jednym problemem – powrotu na Ziemię – zamierza w łatwy sposób sobie poradzić. Po prostu da astronautom bilet tylko w jedną stronę.
Zapytałem generała Mirosława Hermaszewskiego, naszego pierwszego i jedynego kosmonautę, co o tym sądzi: – To niezdrowy pomysł. Nie wolno życiem ludzkim tak sobie szafować – mówi pilot.
Dlaczego tak surowo ocenia pomysł, który narodził się przy projekcie Mars One? Astronauta wyjaśnia, że to wysyłanie ludzi na pewną śmierć. Choć znajdą się tacy, którzy będą tego chcieli: – Są ludzie, którzy, by wejść do historii, są w stanie popełnić największe głupstwo, jak na przykład kogoś zabić – przestrzega Hermaszewski.
Sam jednak podejmował przecież niebywałe ryzyko, lecąc w kosmos przy pomocy technologii, którą dzisiejsi naukowcy nazwaliby raczej szopą, do której podłączono fajerwerki, a nie rakietą kosmiczną. Pierwszy Polak w kosmosie przyznaje: – Oczywiście, gdybyśmy nie podejmowali ryzyka, to po pierwszych niepowodzeniach nie przepłynęlibyśmy na przykład żadnej rzeki – mówi generał. Ale uważa, że to, co proponuje Mars One, to przekroczenie pewnych granic etycznych.
Tak samo twierdzi astronom prof. Edwin Wnuk. Zdecydowanie sprzeciwia się wysłaniu ludzi w jedną stronę na Marsa: – To nie jest dobry pomysł. Przede wszystkim mało humanitarny – mówi naukowiec, ale dodaje – Myślę jednak, że nie zostanie to zrealizowane. Opinia społeczna na to nie pozwoli. Będzie duży nacisk z tej strony.
Czym jednak różniłoby się to, że ludzie żyliby czy na Marsie, czy na Ziemi do końca swoich dni? Przede wszystkim tym, że koniec ich dni nadszedłby prawdopodobnie bardzo szybko. Poza tym, życie dzielnych (głupich?) kolonizatorów wypełniałyby potężne cierpienia i ciężka walka o przetrwanie.
Prof. Edwin Wnuk, były prezes Polskiego Towarzystwa Astronomicznego, wymienia, z czym będą musieli sobie poradzić kolonizatorzy: – Rozumiem, żeby polecieć i pobyć tam, ale żyć? Trzeba zapewnić im wodę, żywność, pamiętać o problemach technicznych, medycznych, psychologicznych. Grupa ludzi zamknięta na małej przestrzeni przez lata to nie jest zdrowe środowisko. Poza tym co mają tam robić? Po co mają tam być? – pyta profesor.
Przekonuję astronoma, że przecież ci bohaterowie będą tworzyć podwaliny pod następne kolonie. Prof. Wnuk z jednej strony przyznaje mi rację, ale z drugiej zwraca uwagę na moją krótkowzroczność: – To prawda, być może kiedyś będziemy musieli opuścić naszą planetę. Ale kolonizacja Marsa to nie to samo, co kolonizowanie przez Europejczyków Ameryki czy Afryki. Tam nie ma atmosfery. Jest problem z jedzeniem, nie wystarczy wsadzić roślinkę w ziemię. Każdy kilogram przewieziony tam, będzie nas kosztować – wyjaśnia astronom i kontynuuje – A jak zepsuje się nawet jedna śrubka – tam nie ma fabryki.
Oczywiście technologia idzie do przodu i z każdym rokiem co raz lepiej radzimy sobie z problemami, które mogą nas dręczyć na Marsie. Prof. Wnuk przytacza chociażby przykład roślin żyjących "w powietrzu", nad którymi pracują naukowcy w Poznaniu. Astronom przekonuje też, że technicznie wyprawa na Marsa już teraz jest "do zrobienia", choć potrzeba jeszcze wielu miliardów dolarów, sporo czasu i badań, by wszystko zrobić dobrze. Może kiedyś osiągniemy taki pułap postępu, że nie będziemy się musieli obawiać o życie kolonizatorów Marsa i dopiero ich wyślemy?
Reality show – sposób na finansowanie misji
Problemem w locie na Marsa, nawet takim w jedną stronę, jest oczywiście finansowanie. Już żeby myśleć o takich rzeczach potrzebne są ogromne ilości gotówki. Mars One ma utrzymywać się z pieniędzy sponsorów.
Jeśli teraz koncerny wydają potężne środki na reklamę w filmach i programach, czemu by nie mogłyby ich przeznaczyć na kosmiczną misję? Program z przygodami marsonautów mógłby być największym hitem telewizyjnym, jaki pozna ludzkość. Kilka firm jest nawet specjalnie predestynowana do wspierania takiej akcji, jak na przykład producent "kosmicznych" batonów.
Jednak zarówno generał Hermaszewski jak i prof. Wnuk są zdecydowanie przeciwni takiemu rozwiązaniu, i w tym przypadku ze względów etycznych. Kosmonauta wyjaśnia: – Przecież tam ludzie będą często cierpieć, czy mogą chorować. Dziwię się temu pomysłowi – mówi pilot. – Absolutnie nie ma zgody. To są ekstremalne warunki, co wiemy z doświadczeń astronautów. Ludzie na kanapie będą to oglądać i bawić się, podczas gdy tam w kosmosie będą realne problemy i wielkie cierpienia – ostro protestuje profesor Wnuk.
Czy jednak nie jest to w obecnych czasach jedyny sposób by pozyskać pieniądze na taką misję? Czy nie miało by to też waloru popularyzowania nauki? Przytaczam profesorowi lądowanie ludzi na Księżycu, którym wszyscy wtedy się ekscytowali: – Pamiętam lądowanie na Księżycu, sam oglądałem to niesamowite, jedno z największych, jeśli nie największe osiągnięcie XX wieku. Ale reality show to nie jest chyba sposób na pieniądze dla nauki. Takie wydarzenia są spektakularne, ale przyciągają ludzi chwilowo. Żeby zebrać fundusze, trzeba mocarstwa jak USA. Druga sprawa to udźwignąć to technologicznie – studzi moje zapały astronom.
Podbój kosmosu i naukowa rewolucja, czy komercyjna, niebezpieczna rozrywka?
Jeśli Mars One chce wysłać kilku albo kilkunastu ludzi dla rozrywki w metalowej trumnie na Czerwoną Planetę, to możemy się zgodzić z kosmonautą i astronomem. Ale jeśli ta misja będzie miała naukową wartość, bo będą prowadzone podczas niej ważne, przełomowe badania, oraz organizatorzy zapewnią najlepsze technologicznie warunki, to nie powinno się jej skreślać. A przynajmniej dziecko we mnie tego nie chce.
A czy reality show z misji to aż taki zły pomysł? Telewizja i rozrywka – stety czy niestety – zmienia się. Możliwe, że za kilkanaście, czy kilkadziesiąt lat, gdy dojdzie do lotu na Marsa, ludziom nawet przez myśl nie przejdzie, że to coś niemoralnego.
A poświęcenie pierwszych kolonizatorów Marsa? Jeśli to poświęcenie zostanie przekute w potrzebne, przełomowe odkrycia… W historii niejeden badacz i odkrywca oddał swoje życie czy zdrowie dla dobra nauki i cywilizacji. Wszyscy pamiętamy i stawiamy pomniki osobom takim jak Giordano Bruno, który został spalony na stosie za propagowanie myśli Kopernika, czy Maria Skłodowska-Curie, która badając pierwiastki promieniotwórcze stworzyła pojęcie radioaktywności i stała się jego pierwszą ofiarą.
Póki co, wysyłamy na Marsa maszyny, jak Mars Science Laboratory, znany od nazwy łazika jako Curiosity – ciekawość. – Lepiej nie narażać ludzi – przekonuje prof. Wnuk. Przynajmniej na razie.