Czym są gale KSW? Przecież to oczywiste. Kim jest Mamed Khalidov? No jak to kim, przecież to najlepszy zawodnik MMA w Europie. A kto zbudował całe polskie MMA? To już mało kto wie. Poznajcie więc Martina Lewandowskiego i Macieja Kawulskiego - ludzi, bez których nie przeżywalibyście tych wielkich emocji. Przeczytajcie, jak oni to widzą.
Szukaliśmy wywiadów z wami w internecie i wszystko albo przed galą albo po gali. O walkach. A nas interesuje to, jak to się wszystko zaczęło.
Martin: Jedni to nazwą przypadkiem, inni powiedzą, że ktoś tym sterował. Moja koleżanka z liceum poznała mnie z Maćkiem. No i spotkało się dwóch wielkich pasjonatów.
Jeden prowadził klub fitness, drugi pracował w hotelu.
Maciek: To nie był tylko ten klub. Kiedyś nawet walczyłem jako zawodnik. W wieku 19 lat otworzyłem agencję, zajmującą się produkcją eventów, a potem programów telewizyjnych. Długi czas myślałem o tym, by połączyć pasję z pracą.
Martin: Ja pracowałem w Marriotcie, odpowiadałem tam za promocję, między innymi za sport. Ale obaj od lat uprawialiśmy sporty walki. On ćwiczył wrestling i karate, ja kickboxing i kung-fu.
Podobno KSW narodziło się w warszawskim pubie Champions.
Martin: Tam się spotkaliśmy pół roku później. Stwierdziliśmy, że to co na dobre hula już w USA i Japonii, chcemy zaadoptować do Polski. To była taka młodzieńcza fantazja. Wiecie, dwóch ludzi marzących o podbiciu świata. Do dzisiaj pokazuje innym stolik, przy którym narodziło się KSW.
Wywiad z Lewandowskim i Kawulskim:
Europę już podbiliście.
Martin: Ale początki nie były łatwe. Pierwsza gala jeszcze w miarę ok. Ale na drugiej już popłynęliśmy, musieliśmy do interesu dołożyć.
Dużo?
Martin: Nie pamiętam, to były naprawdę pionierskie czasy. W każdym razie trzecia i czwarta wyglądały już sporo lepiej.
Był moment zwątpienia?
Maciek: Na szczęście ta branża broni się sama. To jest tak, jak z markowym produktem, który kupujesz komuś na prezent, ale nie masz czasu, by właściwie go zapakować. On i tak prędzej czy później zostanie doceniony. A kiedy coś bezwartościowego zapakujesz w najpiękniejsze możliwe pudełko, to i tak wywoła to niechęć. Takim właśnie myśleniem się kierowaliśmy od samego początku.
Zawodnicy sami przychodzili czy trzeba było ich znaleźć?
Martin: Jakieś tam zgłoszenia nadchodziły, ale to były wyjątki. Godzinami przeszukiwaliśmy internet, odzywaliśmy się do menedżerów, jeździliśmy po salach i oglądaliśmy każdego młodziaka. A zawodnicy walczyli u nas za nagrodę. Teraz jest inaczej. Przychodzą zgłoszenia ze świata, to są duże nazwiska. Powiem nieskromnie, że w Europie już teraz rządzimy. Jeśli chodzi o warstwę sportową i o całą otoczkę.
Gdy rozmawiamy z wieloma ludźmi o MMA, często słyszymy coś w stylu: "Przestań, przecież to taka wiejska bijatyka jest, jak w jakiejś remizie".
Maciek: Widziałem w swoim życiu wiele walk pod remizą i wiele z nich oglądałem z rozdziawioną gębą (śmiech). A tak serio, to mówią to ludzie, nie mający o MMA pojęcia. Naoglądali się chińskich filmów kung-fu i amerykańskich filmów karate i myślą, że wiedzą, jak powinna wyglądać walka, choć w realu jej nie widzieli. I teraz taki człowiek ogląda MMA, gdzie nie ma kopnięć obrotowych w slow motion, i przeżywa szok. Przecież to obrzydliwe, takie brutalne - wydaje od razu opinię. Tak to niestety działa.
Martin: Mi takich ludzi szkoda. Jeśli komuś to przypomina jakieś walki spod budki z hot-dogiem to z tą osobą jest coś źle. Tych ludzi cechuje ignorancja, powtarzanie pewnych kalek myślowych. My bardzo dbamy o to, by później nie tłumaczyć się pani prokurator z tego co zaszło.
Dużo jest zasad?
Martin: Około siedmiu stron. To nie jest żadne "bijcie się panowie, tylko nie wydłubujcie sobie oczu". Do tego przez cały czas modyfikowane są też kryteria oceny walki. Nie wygra u nas gość, który wychodzi i tylko macha bez sensu łapami, ale ten, który skutecznie używa wyuczonych technik.
Po walce Mariusza Pudzianowskiego z Jamesem Thompsonem doszło do skandalu.
Martin: Właśnie po niej zmieniliśmy cały system oceny.
Co wtedy się stało?
Martin: Głupi, ludzki błąd. Sędziowie mieli karty walki oraz karteczki, które przekazywali sędziemu głównemu, z wygranym. I po prostu jeden z sędziów miał na głównej karcie wygraną Thompsona, ale po prostu pomylił się i podał Pudzianowskiego. Sędzia główny patrzy, ogłasza, że wygrywa Mariusz i ten gość sobie pomyślał: "Aha, czyli ja wybrałem Thompsona, a tamtych dwóch wskazało Pudziana". Chwilę później dowiedział się, że jeden z sędziów dał remis i zaczął wszystko analizować. Potem został ogłoszony werdykt i zaraz potem podszedł, powiedział: "Słuchaj, jest wtopa. Złą kartę podałem".
Nie mogłeś zareagować?
Martin: Miałem wybiec na ring i krzyknąć: "Hej, hej, odwołujemy ten wynik, musi być dogrywka"? To pokazywała telewizja, na żywo i oglądały ją miliony Polaków. Stwierdziliśmy później, że nie spełniono zasad walki i walka jest "no contest". Tak jakby się nie odbyła.
Thompson zrobił awanturę, wszystkim naubliżał.
Martin: Powinien dostać karę, nie dostał.
Tu zobaczycie "występ" Thompsona:
Niektórzy pomyśleli, że to był jakiś szwindel.
Martin: Bo takie jest rozumowanie, że MMA jest blisko boksu, więc pewnie tutaj też ustawia się walki. To tak samo jak z tą opinią, że to wiejska bijatyka. Niech ci ludzie zobaczą sobie jak walczy Mamed Khalidov albo Janek Błachowicz. Jak dużo potrafią ci ludzie.
Mówicie o najlepszych zawodnikach. A nas ciekawi, jaki jest ich dobór. Swego czasu zaangażowaliście Marcina Najmana, o którym środowisko mówi, że "zarabia na życie dostając w łeb". Miał być maskotką?
Maciek: Raczej typowym "bad characterem". W USA na walki przychodzi się, by zobaczyć, jak wygrywają bohaterowie i jak przegrywają ci, których nie lubimy. Dobre wydarzenie to takie wydarzenie, gdzie możesz i trochę poklaskać i trochę pobuczeć.
Marcin miał zapewniać to drugie?
Maciek: A nie? (śmiech)
Damian Janikowski, kojarzycie?
Obaj: Pewnie.
Powiedział po zdobyciu brązu w Londynie, że jak dostanie dobrą propozycję z MMA, to nie wyklucza przejścia.
Martin: Widziałem się z nim pół roku temu, na Balu Sportowca. Powiedziałem mu: "Słuchaj, może chcesz spróbować? My jesteśmy zainteresowani". On na to, że ma igrzyska i musi się na nich skupić. A teraz to jest postać, jego wartość wzrosła. Boję się tylko tych działaczy ze związku zapaśniczego.
Nie puszczą go?
Martin: Będą pewnie ględzić, że tyle płacili za jego przygotowania do igrzysk, odżywki, zgrupowania, a teraz przychodzą Lewandowski z Kawulskim i podbierają im zawodnika. Biorą na MMA i chwalą się, że mają olimpijczyka. A przecież to nie jest problem, bo Damian może robić i to i to. Niech raz zawalczy u nas, a resztę czasu poświęci na klasyczne zapasy.
Wielu ludzi sprzeciwia się MMA, bo jest przesiąkniętych boksem.
Martin: Ciekawe, jak to jest, mamy przecież oglądalność lepszą niż boks. Ja w ogóle próbuję to innym sprzedać tak, że to jest taki współczesny boks, kolejna faza jego ewolucji. Weźcie takiego Janikowskiego. Myślicie, że on nie jest ciekawy jakby sobie poradził z bokserem? Gdyby więcej mógł? Na pewno jest.
Ludzie rzucają wam kłody pod nogi?
Martin: Czasami pojawiają się zarzuty, że za dużo było show, a za mało prawdziwej walki. Czepiają się nawet Pudziana, a przecież on już nie jest Strongmanem, a prawdziwym zawodnikiem MMA. Schudł, zaczął biegać, ma inną wydolność, zmienił suplementację. Nawet inaczej telefon odbiera, nie przykłada go prawą ręką do lewego ucha, albo na odwrót (śmiech). My mamy tak, że kończy karierę Michael Jordan i on już ma być mistrzem we wszystkim.
Jako baseballista sobie nie radził.
Martin: No właśnie. A ludzie myśleli, że jak fantastycznie rzucał do kosza, to i tym kijem będzie dobrze odbijał. A sport jest dużo bardziej skomplikowany.
Stać was na ściągniecie największych gwiazd?
Martin: Ostatnio przejrzałem ile wyciągają najlepsi zawodnicy w kategorii Mameda. Okazało się, że na dwudziestu najlepiej zarabiających tylko na dwóch nie byłoby nas stać.
Kto wymyśla tytuły gal? Była już "Zemsta", było też "Unfinished sympathy". Oryginalnie…
Martin: "Zemsta" była moja, "Sympathy" też moje.
Maciek: "Dekalog" był mój. Martin wymyślił jeszcze "Judgement Day", a teraz na pomysł "Symfonii Walki" wpadł Artur Przybysz (pracownik federacji KSW - red.)
Jakbyście wytłumaczyli fenomen MMA? Czego ludzie wcześniej nie mieli, a teraz otrzymali dzięki wam?
Maciek: Dla mnie odpowiedź jest prosta. To ostatni sport, w którym ilość przepisów i ograniczeń jest mniejsza niż lista tego, co wolno. W tej dyscyplinie jest prawda, brak fałszu. Ludzie szukają prawdziwych, przejrzystych emocji i myślę, że lepiej nie mogli trafić. Ring, dwóch ludzi, walka, jeden wygrywa. A ty masz pewność, że taki powinien być każdy sport.
Zapowiedź wrześniowej gali KSW:
Martin: Walka jest silnym bodźcem i jednym z podstawowych instynktów człowieka. A samo MMA? To jest trochę taki powrót do korzeni. Wiecie, ludzie rywalizują na różnych polach. O władzę, o prestiż, o kobietę. To się przewija. Nie chodzimy teraz w zbrojach, nie musimy walczyć o swoje wioski. Ale sama walka ludzi ciągle pociąga. Co ciekawe nie tylko mężczyzn. Wiecie ile procent widowni stanowią kobiety?
15 procent?
Martin: 30-40. Ta statystyka mi się bardzo podoba.
Kobiety będą u was walczyć?
Martin: Już walczą. Mamy za sobą pierwsze takie starcie. Nie wypadło dobrze marketingowo, trwało kilkadziesiąt sekund, nie było większych emocji. Jedna zdeklasowała drugą, nikt się nie rozkręcił. Ale nie rezygnujemy. Kobiety będą się pojawiać na co drugiej gali. Poza tym chcemy zwiększać ilość gal i kreować nowych bohaterów. Wielkich bohaterów.
Maciek: Ja bym chciał, by moda zmieniła się w trwałą fascynację. Wychodzę z założenia, że jeśli ktoś jest szczerym odbiorcą, to prawda się zawsze obroni.
Możecie teraz powiedzieć: "Wygraliśmy, osiągnęliśmy sukces"?
Martin: Na pewno tak, choć my bardziej odbieramy to, co ludzie mówią. Od dyrektora Polsatu Sport Mariana Kmity słyszymy, że KSW to silny brand. To jest tak jak z obserwowaniem swojego dziecka, nawet nie widzisz jak ono rośnie, po prostu ludzie ci mówią. Słuchaj, jak ono się rozwija. Zobacz, potrafi już to i to. Tak samo jest z biznesem. Fajne jest to, że dostarczamy emocji społeczeństwu, bo walki z Mamedem i Pudzianem rzeczywiście były szeroko komentowane. Dużą satysfakcję daje też to, że wykreowaliśmy coś od początku. Pierwsza gala była na 600 osób, teraz gale są na kilkanaście tysięcy ludzi. Czyli chyba udało się. Nasze oglądalności telewizyjne są naprawdę duże! Ale to nie jest taki sukces, po którym powiem do mojego wspólnika: "No to co, Kawul, odpalamy cygara. Pokaż mi tu mapę, to co, którą wybieramy wyspę?" (śmiech). Żyjemy lepiej niż osiem lat temu, ale jednocześnie doskonalimy nasze dzieło.
Jeśli komuś to przypomina jakieś walki spod budki z hot-dogiem to z tą osobą jest coś źle. Tych ludzi cechuje ignorancja, powtarzanie pewnych kalek myślowych. My bardzo dbamy o to, by później nie tłumaczyć się pani prokurator z tego co zaszło.
Maciek,
o tym, dlaczego zaangażowali Marcina Najmana:
W USA na walki przychodzi się, by zobaczyć, jak wygrywają bohaterowie i jak przegrywają ci, których nie lubimy. Dobre wydarzenie to takie wydarzenie, gdzie możesz i trochę poklaskać i trochę pobuczeć.
Martin,
o fenomenie MMA:
To jest trochę taki powrót do korzeni. Wiecie, ludzie rywalizują na różnych polach. O władzę, o prestiż, o kobietę. To się przewija. Nie chodzimy teraz w zbrojach, nie musimy walczyć o swoje wioski. Ale sama walka ludzi ciągle pociąga.