Nowe BMW Z4 to przedstawiciel umierającej rasy – najprawdziwszych, dwudrzwiowych roadsterów. To samochód, który do wywołania uśmiechu na twarzy potrzebuje jedynie kawałka krętej drogi i promieni słońca. Tak, byłem zachwycony i chociaż od zwrotu auta już upłynęło kilka dni, nadal jestem.
Pomyśleć, że ludzie już nie kupują kabrioletów. Po prostu nie lubią. Teraz wiecie, każdy chce mieć SUV-a (ja w sumie trochę też, co tu dużo mówić), a roadstery tak jakby w odwrocie. Dopiero co Mercedes ogłosił, że klasa S w wersji kabrio zniknie z rynku.
W samym BMW też jest inaczej niż kiedyś. Z3 nie jest produkowane od lat. Ktoś jeszcze pamięta Z8, którym jeździł Pierce Brosnan jako James Bond? Podobno nowe Z4 też miało się nie pojawić na rynku. Wieść gminna niesie, że "zetczwórka" nie weszłaby na rynek, gdyby nie Toyota, która postanowiła reaktywować swoją legendarną Suprę.
Zresztą – nawet wspomniana Supra nie jest dostępna w wersji ze składanym dachem. To tyle w temacie kabrioletów. Niemniej właśnie w takich warunkach na rynek trafia nowe Z4. Na szczęście od razu mówię – samochód nie bierze jeńców, cieszy od pierwszej chwili i po prostu jest prawdziwym antydepresantem.
Zdradliwy dowód rejestracyjny
Nowe Z4 trafia na rynek w trzech w wersjach. To dwa dwulitrowe czterocylindrowe silniki oraz najciekawszy (i zdecydowanie najdroższy) w ofercie trzylitrowy sześciocylindrowiec z dwiema turbinami.
Te dwa litry i cztery cylindry pewnie nie brzmią zbyt okazale, no ale… takie czasy. Z podobnym silnikiem można kupić choćby Porsche 718 Boxstera, który jest mimo wszystko konkurencją dla Z4.
Wracając do meritum: poszczególne wersje mają odpowiednio po 197, 258 i 340 koni mechanicznych. Mi się trafiła do testu ta środkowa wersja, czyli zDrive s30i, a trochę sobie ostrzyłem jednak zęby na mocniejsze M40i.
Ale wiecie co? Wsiadłem, pojechałem i… nawet się cieszę, że nie trafiła mi się ta mocniejsza wersja, zwłaszcza że w czasie testów trochę padało.
Samochód, który da ci po łapach
Kluczowe są tutaj bowiem dwie kwestie. Po pierwsze: Z4 jest lekkie. W dużej mierze zawdzięcza to składanemu, miękkiemu dachowi (hardtop w ogóle nie jest dostępny!). Koniec końców wersja z dwulitrowym silnikiem waży mniej niż półtorej tony. Kiedyś to byłaby waga ciężka nawet jak na kabriolet. Dzisiaj to auto lekkie jak piórko.
Efekt to przyspieszenie do 100 km/h w zaledwie 5,4 sekundy (wyobraźcie to sobie bez dachu) i prędkość maksymalna ograniczona do 250 km/h. Samochód nie męczy się też powyżej stu kilometrów na godzinę – ochoczo dalej przyspiesza. Cud, miód i orzeszki.
Natomiast druga kwestia to wyjątkowy charakter tego auta. Wiecie, ten silnik to dokładnie taka jednostka jak w testowanym przeze mnie niedawno BMW 330i. Taka sama pojemność, taka sama moc. I tu i tu miałem dostępny napęd wyłącznie na tylną oś.
Ale o ile "trójka" zaskoczyła mnie swoją przewidywalnością, tak "zetczwórka" jest inaczej zestrojona. Nawet nie ma zamiaru udawać grzecznej. Oczywiście nie wyśle cię do szpitala po najprostszym błędzie, ale zdecydowanie strzeli cię po łapach. Zwłaszcza na mokrej nawierzchni uślizg tylnej osi nie jest trudny do osiągnięcia. Skręć kierownicę, dociśnij pedał gazu i… już. Nie trzeba nawet wyłączać kontroli trakcji.
Czy to źle? Nie, to wręcz wspaniale. Nowe Z4 w dobie nudnych samochodów jest jak powiew świeżego powietrza w domu pełnym wczorajszych imprezowiczów. To samochód, który wymaga od ciebie jakichkolwiek umiejętności. Ale naprawdę jakichkolwiek – pomimo tego, co piszę, wciąż uważam, że to auto dla każdego po drobnym przeszkoleniu.
A przy łagodnym traktowaniu (to przecież kabriolet do turlania się po pięknych drogach, a nie maszyna wyścigowa) nigdy nie wywoła stresu. Dobrze jednak wiedzieć, że Z4 ma w sobie tę bardziej demoniczną stronę. I wcale nie potrzeba do tego wersji z 6 cylindrami.
A co do tych czterech cylindrów – one naprawdę dobrze brzmią! Dźwięk z wydechu nie jest oczywiście tak chrapliwy jak w przypadku choćby V6, ale jest naprawdę przyjemnie, choć dość nienachalnie. Co istotne, przy wyższych obrotach Z4 nadal dobrze brzmi. W sensie nie zaczyna przypominać wyjącego odkurzacza, jak wiele innych usportowionych aut z czterema cylindrami.
A jak jest ze spalaniem? Co najmniej… różnie. To znowu zależy od tego, jak będziecie eksploatować takie Z4. Jeśli będziecie chcieli popisywać się na mieście, to zakręcicie się nawet w okolicy… osiemnastu litrów bezołowiowej. W dwulitrowym silniku! Ale przy normalnej miejskiej jeździe spalanie będzie znacząco niższe – w okolicach dwunastu litrów. Przy tej mocy to akceptowalny wynik.
Muszę też zauważyć, że w Z4 udałem się w trasę. Ale nie w taką po autostradzie, bo nie o to chodzi w tym aucie. Zdjąłem dach, wybrałem lokalną drogę (maksymalnie wojewódzką) i po prostu cieszyłem się słońcem i wiatrem we włosach. Efekt? Siedem i pół litra na sto kilometrów. Czyli naprawdę niewiele. A trochę wyprzedzałem.
Prosi się o sportową kierownicę
Nowym Z4 nie ma co się spieszyć także dlatego, że w środku jest niezwykle przyjemnie. Oczywiście – jak w każdym kabriolecie – po zamknięciu dachu (można w trakcie jazdy do 50 km/h) robi się mocno klaustrofobicznie, ale do wykończenia wnętrza naprawdę nie można mieć zastrzeżeń.
Mamy tutaj w zasadzie wnętrze przeszczepione z innych nowych BMW – choćby wspomnianej "trójki". Czyli jest ta sama deska rozdzielcza, tunel środkowy czy wirtualny kokpit za kierownicą. Wszystko jest naprawdę fajnie zrobione.
Przyczepiłbym się tylko do dość grubej kierownicy. O ile dobrze ona się sprawdza właśnie w 330i czy nawet w M850i (też w wersji bez dachu), tak tutaj – biorąc pod uwagę niewielkie wymiary auta i ogólną zwinność – przydałoby się coś nieco cieńszego i może nawet mniejszego. Ale to tylko mój gust.
Aha – brezentowy dach jest naprawdę dobrej jakości. Dobrze się myje (a jednego dnia minąłem się z tirem, który dosłownie zachlapał mi całe auto brązową breją z głębokiej kałuży) i nie przecieka. A to też sprawdziłem, bo w ciągu kilku dni z tym autem widziałem nie tylko słońce, ale i niebywałe ulewy.
I co symptomatyczne, dopiero teraz znalazłem dobry moment, żeby skupić się na tym, jak ten samochód wygląda z zewnątrz. Ogółem Z4 zbiera dość mieszane opinie. Niektórzy twierdzą, że wygląda właśnie jak Toyota, wielu krytykuje kształt nerek czy tył auta.
Czy rozumiem te zarzuty? W zasadzie tak, Z4 jak na BMW rzeczywiście jest dość oryginalne. Ale mi się podoba – zwłaszcza właśnie z tyłu i bez dachu. No i bardzo rozczulił mnie chłopiec, który krzyknął do kolegi na mój widok, że to nowe... BMW i8. Widać słyszał, że wypuścili roadstera. W każdym razie Z4 robi wrażenie i tego akurat jestem pewien – bez dachu nasłuchałem się i naoglądałem reakcji ludzi.
Warty każdej złotówki
Pozostaje kwestia ceny i tutaj, jak się zapewne domyślacie, szału nie ma. Dość powiedzieć, że Z4 z jeszcze słabszym silnikiem o mocy 197 KM zaczyna się od ponad 201 tysięcy złotych. Sporo jak za dwuosobowy roadster o mocy, która wcale nie szokuje przy Maździe MX-5.
Z drugiej strony dopłata do wersji z testu, czyli 258-konnej, nie jest jakaś znacząca. Taki samochód startuje od niemal 220 tysięcy złotych. Wersja trzylitrowa to już inny pułap, bo mamy trójkę z przodu.
Pamiętajmy też, że to premium. A premium znaczy mniej więcej tyle, co drogie dodatki, bez których nie chcecie tego auta. I muszę przyznać, że BMW Z4 sDrive 30i w takiej konfiguracji, jak w teście, niebezpiecznie zbliża się do 300 tysięcy złotych.
Dużo. Ale czy podobało mi się? Cholernie bardzo!
BMW Z4 sDrive 30i na plus i minus:
+ Radość z jazdy! + Jeszcze więcej radości z jazdy! + Dobre osiągi + Dużo charakteru + Niezłe brzmienie + Bardzo szczelny dach - Momentami wysokie spalanie - Przydałaby się bardziej sportowa kierownica