Jak to jest jeździć autem droższym od mieszkania? Takie BMW mało kto w Polsce widział
Michał Mańkowski
19 maja 2019, 14:25·7 minut czytania
Publikacja artykułu: 19 maja 2019, 14:25
Co zrobić, żeby zjawiskowy samochód był jeszcze bardziej zjawiskowy? Dorzucić mu ponad 200 koni mechanicznych i wyrzucić dach. Nowiutkie BMW serii 8, które jeszcze pachnie fabryką, wjeżdża właśnie na polskie drogi w wersji cabrio. Jak jest? Dobrze. I to bardzo, choć nie brakuje kilku absurdów.
Reklama.
Co to był za fart. Test tego modelu szczęśliwie przypadł nam na ostatni słoneczny weekend, żeby następnie na kilka tygodni zalać Polskę deszczem i szarzyzną. Dzięki temu w pełni można było sprawdzić, jak to jest z tym cabrio. Bo uwierzcie mi – gdy za oknem leje deszcz, a pod palcem masz guzik do opuszczenia dachu, serce się kraja.
BMW kuje żelazo póki gorące. Ledwo co w salonach pojawiło się "zwykłe" BMW 8, które nieśmiało zaczyna wyjeżdżać na polskie ulice, a już obok ustawiono wersję cabrio. To premiera wyjątkowa, o czym pisaliśmy już w naTemat, bo jest to kompletnie nowy model, który de facto wraca na rynek po równo 20 latach. Wtedy jeździliśmy "cywilnym" dieslem o mocy 320 KM. W tym przypadku pod maską grała już druga z dostępnych jednostka silnikowa i było znacznie "grubiej".
Myślę, że można powiedzieć, że jakieś 95 proc. Polaków nigdy ósemki na oczy nie widziało. Bo i kiedy, skoro od dwóch dekad model nie był produkowany. Teraz powraca, ale to zupełnie nowe auto. Najbliżej mu do BMW sygnowanego numerem sześć, ale producent zapewnia, że to zupełnie inna konstrukcja. Pewnie tak jest, ale trudno się oprzeć temu wrażeniu. Widać wizualny flirt pomiędzy tą dwójką.
BMW 8 – zwłaszcza w wersji cabrio – to auto budzące emocje i będące bardzo zero-jedynkowe: albo je "kupujesz", albo zupełnie nie jesteś do niego przekonany. Każdy, z kim o nim rozmawiałem, miał wyraźne i wyrobione zdanie. Nie było tu półśrodków. Ja osobiście należę do tej pierwszej grupy, choć nie znaczy to, że wszystkie fakty umknęły mojej uwadze. Ale o nich za chwilę.
Jeśli "zwykłe" BMW serii 8 wybiera się dla lansu i podkreślenia swojego statusu (tak, dokładnie dlatego), to nie wiem, co powiedzieć o wersji bez dachu. Jest soczyście.
Mimo że to auto z numerkiem 8, to od modelu nr 7, czyli flagowej limuzyny, jest delikatnie krótsze. I w kwestii rozmiaru docieramy do pewnego paradoksu, bo "ósemka" to auto potężne i ogromne. Długie i szerokie. Widać to zwłaszcza, gdy spojrzy się na nie z boku. Nie ma to tamto. Gabaryty poczujecie także podczas otwierania drzwi, gdy zorientujecie się, że są naprawdę długie, jeśli chcecie otworzyć je na pełną szerokość i niemal nie walniecie w słupek lub auto sąsiada.
Tymczasem, gdy siedzi się w środku tej wielkości wcale nie czuć. Prowadzi się bardzo delikatnie i wręcz zwinnie, a dzięki skrętnej tylnej osi (tylne koła delikatnie się skręcają) promień zawracania jest naprawdę wyraźnie mniejszy. To rozwiązanie, które faktycznie pomaga kierowcy i odczułem je na własnej skórze. Miejsce, w którym często nawracam różnymi autami, za kierownicą tego samochodu pokonywało się bajecznie sprawnie.
Niestety w środku czujemy także inny, chyba największy paradoks tego samochodu. Choć jest to długaśna limuzyna i w teorii ma cztery miejsca, to, co jest za plecami kierowcy i pasażera to żart. Znajdziecie tam raczej miejsce na plecaki i torebki, a nie realne miejsce, w którym może podróżować dorosła osoba. Miejsca na nogi praktycznie nie ma. Podobny komfort podróży można mieć w... BMW 2 cabrio.
Ósemka, choć osiągi budzą podziw, nie jest typowo sportowym samochodem. To mix luksusowego i sportowego charakteru i przyznam, że ciężko powiedzieć, który z nich tutaj dominuje nad drugim. M850i cabrio to z jednej strony dynamiczna, płaska i wydłużona sylwetka z ewidentnie bardziej sportowymi ambicjami. Z drugiej to elegancka i luksusowa limuzyna napakowana technologią i materiałami najwyższej jakości z pakietu Individual.
Wspomniany Invividual to oferta BMW, która pozwala personalizować wasze auto niemal z pełną dowolnością. Możecie wybrać kolory czy elementy, na jakie macie ochotę, a producent to zrobi. Oczywiście nie za darmo, trzeba będzie dopłacić i nieco dłużej poczekać. Powiedzmy sobie jednak otwarcie, że w przypadku aut z tej półki racjonalność schodzi na dalszy plan i nie jest kluczowa.
Jak to jest z tym cabrio w przypadku BMW 8? W przypadku kabrioletów typu hardtop auto wygląda normalnie i nie zdradza swojego charakteru od razu. Tutaj natomiast dostajemy miękki antracytowy dach ze srebrnym połyskiem, przez co już z daleka widać, że to cabrio. Dzięki temu model staje się de facto dwukolorowy.
Spokojnie, w żaden sposób nie wpływa to na wyciszenie. Przy zamkniętym dachu wewnątrz jest komfortowo i cicho. Przyjemnie łykamy kolejne kilometry. Bez dachu jak to bez dachu... przy większych prędkościach można nauczyć się pokory, bo nagle uświadamiasz sobie, że 100km/h, które normalnie wydaje się "małą" prędkością, to naprawdę szybko.
Niemniej, z otwartym dachem w trasie pokonaliśmy 100 kilometrów i nie czuliśmy się tym zmęczeni. W razie potrzeby możecie zamontować z tyłu wiatrołap, który dodatkowo zmniejsza zawirowania powietrza. Wtedy jednak z tyłu nikt nie usiądzie (realnie i tak nikt tam nie będzie jeździł). Jeśli wiatr będzie wam przeszkadzał, specjalnym guzikiem możecie uruchomić magiczną opcję, dzięki której ciepłe powietrze będzie dmuchało wam na kark wprost z nawiewu zamontowanego w masywnych i obłędnie wygodnych fotelach (zwróćcie uwagę na "poduszkę" na zagłówku).
Złożenie lub zamknięcie dachu to kwestia 15 sekund. Robimy to guzikiem na środkowym tunelu pomiędzy przednimi fotelami. Mechanizm działa przy prędkości do 50 km/h i gwarantuję, że wszędzie gdzie to zrobicie, znajdzie się kilkoro zafascynowanych gapiów. Auto wygląda wtedy jak filmowy transformers.
Spory dach trzeba też gdzieś schować, przez co bagażnik choć naprawdę bardzo długi, jest jednocześnie bardzo niski. Możecie tam wcisnąć dużo bagaży, ale tylko jeśli nie są one wysokie. Wtedy pojawi się problem, choć to cecha wspólna dla wszystkich kabrioletów.
BMW 8 zarówno w wersji zwykłej, jak i tej bez dachu, jest dostępne w dwóch wariantach silnikowych. To 320-konny diesel kryjący się pod nazwą 840d, którym mieliśmy okazję jeździć poprzednio oraz 530-konny potwór (M850i), którego widzicie na zdjęciach.
To niesamowite jak to samo auto może się różnić (poza ceną, 115 tys. zł różnicy w wersji bazowej). Dieslem pokonałem kilkaset kilometrów w ekonomicznych, komfortowych, luksusowych, ale może nie aż tak emocjonujących warunkach. Tymczasem M850i to... dobry Boże.
Silnik grający pod maską to pokazanie środkowego palca wszystkim trendom i ekologom. To coś, co z każdym rokiem będzie niestety odchodziło powoli na drugi plan. A szkoda. 530-konny silnik benzynowy V8 z momentem obrotowym 750 niutonometrów to poezja dla ciała, ducha i uszu.
W praktyce niemal każdy moment, w którym depniecie pedał gazu poskutkuje wbiciem w fotel. Fajne jest natomiast to, że sam moment przyspieszania jest dynamiczny, ale nie jest brutalny. Nie męczy.
M850i brzmi tak jak chcesz, żeby brzmiało sportowe auto. Ryczy, pierdzi, strzela. Co prawda nie tak jak BMW M4 Competition, chyba najbardziej brutalne pod względem dźwięku auto, w jakim siedziałem, ale zapewniam, że to odgłosy przywołujące uśmiech na twarzy.
Ale tak być nie musi. Pamiętajcie, że to wciąż auto luksusuowo-sportowe, więc jeśli nie chcecie, nie będzie brutalnie. Zmieniając tryby jazdy, kontrolujecie pracę skrzyni biegów, układ kierowniczy, a także moc wydechu. Jazda takim autem na pewno nie zmęczy kierowcy, czego nie można powiedzieć o typowo sportowych samochodach.
Pierwszą setkę osiągamy w 3,9 sekundy. Jeśli nie potraficie sobie wyobrazić, czy to szybko, odpowiadam: tak, to bardzo szybko. Dla porównania Porsche 911 GTS ma wynik 3,6 sekundy. Prędkość maksymalna to 250 km/h, ale wynika tylko z tego, że jest ograniczona elektronicznie.
Opcją robiącą wrażenie jest asystent cofania. Auto jest w stanie samodzielnie wycofać do 50 metrów, dzięki czemu np. na ciasnym parkingu jesteście w stanie oddać prowadzenie "w ręce" specjalnego systemu, który bezpiecznie i bez obcierki (w teorii) cofnie samochodem.
BMW w swoich najnowszych autach ma także jeden z lepszych i najbardziej intuicyjnych asystentów prowadzenia, jakimi jeździłem. Mianowicie właściwie za pomocą kliknięcia jednego przycisku na kierownicy jesteśmy w stanie oddać prowadzenie automatowi, który utrzymuje prędkość i odległość od następnego auta, a także trzyma nas na odpowiednim pasie. Genialne zwłaszcza w korku.
Ósemką w dieslu możecie robić setki kilometrów za śmieszne pieniądze. M850i przypomina pod tym względem bardziej taksówkę. Na początku wychodziło mniej więcej złotówkę za każdy kilometr, a zalany do pełna bak pokazywał zasięg rzędu 370km. Spalanie zależnie od trybu jazdy to ok. 17-18l/100 km. Nie jest słodko, ale przecież kierowca tego samochodu ma to w nosie. Stać go.
Prowadząc, także przy bardziej wymagających fragmentach, kierowca ma stałe poczucie czuwającej nad nim elektroniki. To z jednej strony plus (bezpieczeństwo), a z drugiej minus (ograniczenie frajdy z jazdy i "czucia" auta - nie masz poczucia jedności z autem). Ale takiego modelu nie kupuje się jednak tylko dla sportowych osiągów.
To luksusowe auto idealnie do dalekich podróży, podczas których da kierowcy radość z jazdy (i możliwość lansu oraz podkreślenia statusu). Zwłaszcza w wariancie bez dachu. To radość z innego, poza torowego, wymiaru. Cabrio jest zaledwie o niecałe 40 tys. droższe od wersji coupe, co przy cenach rzędu 500-600 tys. złotych jest sumą niewielką.
Z tej dwójki osobiście wybieram opcję bez dachu. Daje taką samą frajdę, można nim jeździć przez cały rok, a w wakacje nacieszyć się wiatrem we włosach. Pierwsze wiosenne słońce, cieplejsze weekendy i dźwięk, które dociera do uszu kierowcy bez otwierania okna... to zdecydowanie TO.
A "TO" kosztować będzie przyszłych właścicieli co najmniej 628 900 złotych. To cena, jaką trzeba zapłacić za podstawową wersję M850i cabrio. Dokładając dodatki, łatwo podbijecie ją do minimum 700 tys. złotych. Bardziej ludzki diesel zaczyna się z kolei od 515 400 zł. Powiem Wam jednak szczerze, że po kilku dniach za kierownicą jednego i drugiego, za każdym razem wybrałbym tego drugiego. Po co bawić się w półśrodki.