Amerykanie już nie raz popisali się brakiem wiedzy powszechnej. Nie od dziś wiadomo, że liczą się dla nich tylko Stany. Prof. Longin Pastusiak, amerykanista, historyk i politolog uważa, że społeczeństwo amerykańskie jest prowincjonalne, ale zupełnie nic sobie z tego nie robi. Nie obchodzi ich fatalna opinia?
Społeczeństwo amerykańskie jest prowincjonalne. Stany Zjednoczone prowadzą politykę globalną, są potęgą liczącą się na świecie militarnie, ekonomicznie i politycznie, ale społeczeństwo mają niestety zaściankowe. Interesują się tym, co dzieje się w lokalnej społeczności, mniej tym, co dotyczy ich stanu, jeszcze mniej tym, co w całym kraju, a już prawie wcale tym, co dzieje się na świecie. Prowincjonalizm Amerykanów wynika z kilku powodów. Z jednej strony 30 proc. obywateli ma studia wyższe, ale jest różnica w tym wykształceniu w porównaniu np. z Polską.
Jest gorsze?
Wykładałem i w Stanach Zjednoczonych i w Polsce, i jak porównuję polskich i amerykańskich studentów, ci amerykańscy mają trzy słabości. Po pierwsze nie znają języków obcych, co jest w jakiś sposób zrozumiałe, bo angielski jest językiem globalnym.
Po drugie nie znają geografii. Kiedy prosiłem na swoich wykładów studenta, żeby np. pokazał Indie, miał duży problem. To wynik tego, że geografia w szkołach podstawowych jest przedmiotem fakultatywnym. Jeśli mają do wyboru 3 godziny koszykówki i 3 godziny geografii, zdecydowanie częściej wybierają oczywiście koszyków.
Trzecia słabość to nieznajomość historii powszechnej. Względnie dobrze znają historie swoich stanów, gorzej już całego kraju, ale praktycznie wcale nie znają historii powszechnej, która jest zresztą zupełnie marginalnie traktowana w szkolnictwie powszechnym. To dotyczy zresztą również prezydentów amerykańskich. Interesują ich sprawy lokalne, bo to one decydują o ich sukcesie.
Nie przejmują się opinią ignorantów i głupków?
Jakby zapytać Amerykanina, czy go to martwi, to z pewnością odparłby, że jest zadowolony ze sposobu swojego bycia i stylu życia. Nie mają świadomości, że w Europie uchodzą za niedokształconych. Amerykanin ma natomiast świadomość, że żyje na kontynencie. Nie ma poczucia izolacji, bo ma potężny kraj do dyspozycji. Od jednego oceanu do drugiego.
Czytaj także: Dlaczego przejmujemy się opinią Amerykanów? Michał Ogórek: Lubimy się śmiać z ich ignorancji, ale im zazdrościmy
Dla nich najważniejsze jest poczucie bezpieczeństwa. Teraz dla nich liczy się to, że zagrożeniem jest terroryzm i na obronę przed nim są gotowi wydać bardzo dużo. Wydają w końcu ponad 40 proc. wszystkich światowych środków na obronę. Amerykanin nie zaprząta sobie głowy wiedzą powszechną, a bezpieczeństwem siebie i rodziny. Koncentruje się na sytuacji w kraju, a za granicę podróżują tylko nieliczni. Nie mają takiej potrzeby, tak samo jak nie czują potrzeby pogłębiania wiedzy o świecie.
Poziom edukacji w tym kraju spada?
Nie uważam tak. Szkolnictwo powszechne jest bezpłatne, do 16 roku życia jest obowiązkowe. 30 proc. Amerykanów ma wykształcenie wyższe. To dużo, ale oczywiście są te słabości i różnice, o których wspomniałem.
Nasi studenci wypadają lepiej?
Jako wieloletni belfer akademicki, a wykładam amerykanistykę i stosunki międzynarodowe, mam liczne przykłady na wzrastającą ignorancję młodzieży w dziedzinie historii powszechnej. Ostatnio przeżyłem ogromny szok, kiedy zapytałem na zajęciach w grupie 60 osób, kiedy zaczęła się druga wojna światowa. Nikt nie wiedział. Oczywiście, jakby przykładowo zapytać o to Amerykanów, odpowiedzieliby, że po ataku na Pearl Harbor, ale żeby Polak nie wiedział, że 1 września 1939 to szokujące.
Dlaczego tak się dzieje?
To pewna prawidłowość. Jest pogoń za wiedzą praktyczną. Cierpi na tym wiedza powszechna. To grozi wtórnym analfabetyzmem.
Dopadnie wcześniej nas czy Amerykanów?
Trudno powiedzieć. Stany są krajem bogatym, o wielkich możliwościach technologicznych. Wszystko zależy od tego, czy resorty edukacji będą dbały o właściwy model wykształcenia. I w Polsce, i w USA. W Polsce i Europie są resorty odpowiedzialne za oświatę. W Stanach nie ma ministerstwa edukacji. Odpowiadają za to poszczególne stany, a właściwie gminy. To wpływa na ten prowincjonalizm Amerykanów.