Ludzi zawsze ciągnie do miejsc niebezpiecznych i owianych aurą tajemniczości. Jednym z nich jest Strefa Wykluczenia wokół Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej, której popularność co rusz jest podsycana przez gry, filmy i książki. Teraz przeżywa kolejny turystyczny boom za sprawą serialu "Czarnobyl".
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
Zainteresowanie wycieczkami do ukraińskiej Zony wzrosło o 40 proc. w porównaniu z zeszłym rokiem. Efekt "czarnobylomanii" możemy zaobserwować chociażby na Instagramie. Obecnie nie ma najmniejszych problemów, by każdy fan serialu wybrał się do miejsca katastrofy. Od strony technicznej nie różni się to zbytnio od zwykłej wycieczki, ale diabeł tkwi w szczegółach.
O merytoryczne wsparcie poprosiłem Krystiana Machnika, prowadzącego grupę Napromieniowani.pl. W jej ramach organizuje wyprawy do Czarnobyla, Fukushimy i innych elektrowni jądrowych. W samej Strefie Wykluczenia był już 76 razy.
– Dla mnie to nie tyle pasja. Połączyłem miłość z pracą, dzięki czemu mogę prowadzić życie, o którym kiedyś marzyłem. A w tego typu miejscach odnajduję wszystko, co uwielbiam: eksplorację miejską, radiację jako zjawisko, historię i towarzyszącą temu wszystkiemu adrenalinę. Czarnobyl stał się już moim drugim domem, po prostu – mówi w rozmowie z naTemat.
1. Wycieczka, a może survival?
Po wpisaniu w Google frazy "wycieczka do Czarnobyla" wyszukamy multum ofert biur podróży, które organizują wyjazdy z Polski. To od nas zależy czy wolimy "piknik", czy potężną dawkę, nie promieniowania, lecz emocji.
– Typowa wycieczka do Czarnobyla odbywa się bardzo standardowo i polega po prostu na przewożeniu ludzi z punktu A do punktu B, spaceru wzdłuż ulic i opowiadaniu historii. Jest to więc zwykła objazdówka w grupach po 50 osób. Jeśli ktoś chce zostać tam na kilka dni, śpiąc w Strefie, to musi poszukać głębiej. Jest kilku organizatorów, którzy robią wyprawy na 3, 4, a nawet 5 dni i w ramach tego jest prawdziwa eksploracja, a nie zwiedzanie. To duża różnica, o której trzeba pamiętać – opowiada.
Krystian z grupą Napromieniowani.pl robi takie wyprawy z konkretną eksploracją i miejscami niedostępnymi dla większości. – Zdarzało nam się nawet robić 7-dniowe pobyty w Strefie Zamkniętej. Wszystko jest kwestią podejścia, wymagań i dogadania, bo możliwości mamy duże – tłumaczy.
2. Ile dni urlopowych wybrać?
Czarnobyl na długi weekend? Brzmi nieźle! To opcja minimum. Osoby mające do wykorzystania więcej dni urlopowych mogą tam jednak posiedzieć dłużej, by bez pośpiechu napawać się post-apokaliptyczną atmosferą (na szczęście radioaktywność tego miejsca zelżała w porównaniu z 1986 rokiem i nie musimy się martwić o chorobę popromienną. Nawet na Moście Śmierci).
– Cała wycieczka, wliczając w to wyjazd z Warszawy i powrót, zwykle trwa od 3 dni do nawet 10 dni. W samej Strefie możemy spędzić 1 dzień lub kilka dni. Wszystko zależy od tego jakimi środkami dysponujemy i jak dokładnie chcemy poznać ten opuszczony świat. My robimy wyprawy trwające najkrócej 3 dni, ponieważ uważamy, że jest to teren zbyt duży, żeby był sens przyjeżdżania tam na krócej – zapewnia mój rozmówca.
3. Ekwipunek stalkera
Nie sugerujmy się aż tak powyższym zdjęciem. Po Zonie nie biegają zmutowane zombie-zwierzęta, ale dozymetr może się nam przydać do mierzenia poziomu promieniowania - w ramach ciekawostki. Podobnie jak aparat (i kamera) do uchwycenia tych niepokojących widoków. Co jeszcze?
– Najważniejszą rzeczą jest paszport: bez niego nie wjedziemy ani do Strefy, ani nawet na Ukrainę – podkreśla Krystian. Zona wciąż jest pod szczególną jurysdykcją władz Ukrainy.
Z pozostałych przedmiotów warto zabrać ze sobą:
- latarkę
- rękawice
- maseczkę przeciwpyłową z filtrami P3
- środek chemiczny na kleszcze i komary
- plecak na eksplorację do noszenia ww. przedmiotów
- stare ubrania, których nie będzie nam szkoda później wyrzucić
- wygodne i trwałe obuwie
Zatrzymajmy się na chwilę na ostatnim punkcie. O ile samo ubranie nie musi być najwyższej jakości (zaleca się długie rękawy i spodnie), o tyle buty już tak: żeby nie skręcić kostki lub przebić stopy gwoździem w pierwszym budynku. – Tego typu pułapek jest tam mnóstwo, a z czasem czujność spada i wzrasta ryzyko wypadku – dodaje.
4. Ile kosztuje taka przyjemność?
To pytanie zadaje sobie każdy śmiałek. I znów: nie ma jednoznacznej odpowiedzi, ale są pewne widełki adekwatne do rodzaju wyprawy. Na szczęście (dla nas) Ukraina nie jest drogim krajem, a ceny produktów spożywczych na miejscu są porównywalna do naszych (papierosy ok. 40 UAH, piwo ok. 15-20 UAH, obiad od 40-60 UAH, zestaw McDonalds ok. 100 UAH). Lwia część kwoty to przejazdy i nocleg.
– Biorąc pod uwagę wyprawy zaczynające się w Polsce, to koszty zaczynają się od 800 zł do nawet 4000 złotych. My robimy wyprawy średnio za 1700-2000 złotych i jest to koszt ostateczny włączający transport, noclegi, wyżywienie, ubezpieczenia czy wypożyczenie od nas dozymetrów do mierzenia promieniowania na miejscu – wylicza szef Napromieniowanych.
5. Pora na zwiedzanie!
Oficjalnie niewiele jest tam miejsc dostępnych dla zwiedzających. – Jest tam zakaz wchodzenia do opuszczonych budynków, jednak da się to załatwić, o ile organizator jest odpowiednio ustawiony i chętny na to – wyjaśnia Krystian.
Na wyjazdach kilkudniowych jest możliwość nie tylko eksploracji opuszczonego miasta Prypeć, ale nawet wejścia do wnętrza Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej czy spotkania z samosiołami - ludźmi, którzy nigdy nie pogodzili się z przymusową ewakuacją i do dziś żyją w opuszczonych wioskach uznawanych za skażone.
– Mamy z nimi doskonały kontakt, ponieważ każdej zimy organizujemy akcje pomocowe dla nich – zaznacza mój rozmówca.
Możemy być więc spokojni, że na dowolnej wyprawie zahaczymy o kultowe miejscówki znane z popkultury. No, może z wyjątkiem słynnej sterowni reaktora nr 4, w której zaczęło się to co całe "zamieszanie".