Niektórzy już wiedzą, inni jeszcze czekają. Rekrutacja do szkół średnich, w której udział biorą roczniki 2003/2004, z pewnością przejdzie do historii. Uczniowie już dziś zapowiadają, że odpowiedzą na ten chaos za kilka lat przy urnach wyborczych i na pewno nie będzie to odpowiedź, której oczekuje Prawo i Sprawiedliwość.
Chaos, niepewność i setki absolwentów gimnazjów i szkół podstawowych, którzy nie dostali się nie tylko do wymarzonej klasy... Nie dostali się do żadnej klasy i do żadnej szkoły. O stresie, łzach i złości na podjęte przez resort edukacji pod rządami Anny Zalewskiej decyzje, rozmawiamy z najbardziej zainteresowanymi, czyli uczniami.
Ludzie z mojego rocznika będą o tym pamiętali
"Dla moich rówieśników brakuje miejsc w szkołach i płaczą nie wiedząc co będzie dalej". Autorka tego wpisu to Paulina. Dziewczyna dostała się do szkoły pierwszego wyboru, ale nie kryje złości. Jej zdaniem reforma edukacji byłej już minister Anny Zalewskiej sprawiła, że wiele jej kolegów i wiele koleżanek musiało zrezygnować z marzeń.
– Jedna z dziewczyn, którą spotkałam w szkole przed listami zakwalifikowanych osób, kiedy zobaczyła, że nigdzie się nie dostała, najpierw była w szoku, a później płakała – opowiada Paulina.
Nasza rozmówczyni podkreśla, że nie jest to wyjątek. Oczekiwanie na wyniki rekrutacji było bardzo stresujące dla wszystkich, ponieważ zdawali sobie sprawę, że w tym roku o miejsca w szkołach powalczy więcej osób.
– Ci, którzy dowiedzieli się, że nigdzie się nie dostali, mają zepsute wakacje. Pierwszy miesiąc też był pełen stresu, czy dostaniemy się czy nie, co mamy teraz ze sobą zrobić – dodaje dziewczyna, która wspomina też, że sytuacja w jakiej znalazł się m.in. jej rocznik, sprawiła, że i ona nie mogła spać przed egzaminami. Chciała napisać je dobrze, aby dostać się gdziekolwiek.
Mimo wszystko uczniowie ostatnich klas gimnazjów i szkół podstawowych nie spodziewali się, że będzie aż tak ciężko. Uspokajały ich zapewnienia rządu. – Najpierw zaufaliśmy rządowi, bo powiedzieli, że wszystko będzie dobrze. Później coraz głośniej było o tym, że tych miejsc nie ma. Politycy jednak cały czas twierdzili, że jest inaczej – mówi Paulina.
– Kiedy chciałabym iść do liceum, a skończyłabym w technikum, to pewnie bym się załamała. Jestem też załamana tym, jak to się potoczyło. Widzę po moich znajomych, kolegach, koleżankach, że wszystkim nam jest przykro, że tak się stało, a pani minister nawet nas nie przeprosiła. Nie zrobiła nic. Podpisała reformę i zostawiła to wszystko. Nas zostawiła – komentuje.
Nasza rozmówczyni wskazuje na jeszcze inne konsekwencje reformy. Jej zdaniem dziś rekrutacja zmieniła się w niezdrową rywalizację. – Dawniej przyjaciele pocieszali siebie nawzajem i trzymali za siebie kciuki, w tym roku każdy raczej starał się o miejsce dla siebie kosztem innych. Nie było miejsca na koleżeństwo – stwierdza.
– Mam nadzieję, że ludzie z mojego rocznika będą pamiętali o tym, ile przeżyliśmy przez to, co ten rząd robił – kończy rozmowę Paulina.
"Marzenia nie zawsze się spełniają"
Marzenie nie zawsze się spełniają – taką mądrością życiową z młodzieżą podzieliła się lubelska kurator oświaty. Uczniowie protestowali przed gmachem kuratorium przeciwko chaosowi w szkołach i reformie edukacji. W Lublinie do żadnej szkoły nie dostało się 600 osób, 150 z nich ma świadectwa z czerwonym paskiem.
– Oczywiście, że marzenia nie zawsze się spełniają i nie zawsze dostaniemy się do wymarzonej szkoły. Jednak sytuacja, w której trzy razy więcej osób nie znajduje miejsca w szkole, to pewne kuriozum. Nie jest to winą tych uczniów. Oczywiście, że mogli wybrać gorsze szkoły, natomiast 150 uczniów z czerwonym paskiem moim zdaniem zasługuje na miejsce w szkole renomowanej. Wystarczy 5 oddziałów klasowych po 30 osób, po jednym w każdej z tych placówek i każdy z nich znalazłby w niej miejsce. A teraz będzie ich trzeba po prostu upchnąć w gorszych liceach, które są blokadą ich rozwoju – podkreśla w rozmowie z nami Jakub Karpiński z Lubelskiego Komitetu Młodzieżowego.
Jakub we wrześniu rozpocznie naukę w drugiej klasie liceum. Nie walczył w tym roku o miejsce w wymarzonej szkole, ale postanowił wesprzeć swoich młodszych kolegów i jednocześnie wyrazić swoje zdanie w związku z przeprowadzoną reformą edukacji.
– Nie chcę być rzecznikiem całej młodzieży, ale ja jestem zły. Jestem zły, bo reformę przeprowadzono na kolanie, jestem zły na wiele innych działań obecnego rządu. Natomiast byłem również zły na wiele działań poprzedniego rządu. Wbrew pozorom jako młodzież mamy swoje przekonania i chcemy je wyrażać – podkreśla.
Licealista dodaje, że jemu i jego koleżankom i kolegom nie podoba się to, że tak ważne dla nich decyzje podejmuje się "za ich plecami", bez żadnych konsultacji z młodzieżą.
– Decyduje się za nas bez nas. Nie chcemy cierpieć przez decyzje polityków i to jest nasze główne hasło. Jeśli w tak krótkim czasie jest przeprowadzana gruntowna zmiana systemu edukacyjnego, jeśli w tak krótkim czasie likwiduje się gimnazja, to jest to absurd. Wszystko to w 4 lata, tyle ile trwa kadencja Sejmu, po to, aby zbić kapitał polityczny. Reformy powinny być przemyślane i dlatego właśnie protestujemy – przekonuje.
"Niezakwalifikowany do żadnej z wybranych szkół"
Kiedy młody człowiek dostaje informację, że mimo starań nie znalazł się na żadnej liście uczniów przyjętych do jakiejkolwiek szkoły, jego pewność siebie raczej nie osiągnie szczytów. Dlatego też pracując nad tym materiałem od wielu osób usłyszałam, że nie chcą rozmawiać, ponieważ zwyczajnie się wstydzą, że znaleźli się w takim położeniu.
Jedna z mam, z którą rozmawiałam, przyznała, że przypadkiem dowiedziała się, że jej córka robiła sobie w internecie test na depresję. Wszystko to pokłosie ostatnich wydarzeń, ponieważ dzieci nie były na to przygotowane.
Do komisji rekrutacyjnych w szkołach przychodzą zarówno zapłakani uczniowie, jak i rodzice. Przynoszą odwołania. Są też i takie sytuacje, że nauczyciele piszą rekomendacje do odwołania dla osób, których wyniki egzaminu wyglądają mniej więcej tak: 100 proc. z angielskiego, 98 z matematyki i 96 z polskiego.
Córka Małgorzaty po to, aby dostać się do wymarzonej szkoły i klasy, zrezygnowała z dodatkowych zajęć, które były jej pasją. Poświęciła się nauce. Po lekcjach znajdowała czas głównie na korepetycje. Niestety zabrakło jej zaledwie kilku punktów, aby poczuła, że jej ciężka praca się opłaciła.
– Kasia bała się zajrzeć do systemu i sprawdzić wyniki, dlatego ja to zrobiłam. Ona naprawdę miała nadzieję, że gdzieś się dostała. Jak zobaczyłam, że nie jest nigdzie zakwalifikowana, to mówię nie zaglądaj... Bardzo to jest deprecjonujące. Córka mojej koleżanki i zobaczyła taki sam komunikat. Tak płakała, że jej mama przez dwie godziny nie mogła jej uspokoić – opowiada Małgorzata.
Stres, jaki przechodzi podczas tegorocznej rekrutacji młodzież, można podsumować historią zasłyszaną od członka jednej z komisji rekrutacyjnych. Chłopiec, który dostał się do szkoły, podszedł do niego i zapytał: "Proszę pana, czy ja teraz już mam wakacje?".
Byłem bardzo zaskoczony kiedy okazało się, że nie dostałem się do żadnej szkoły. Naprawdę nieźle napisałem egzamin gimnazjalny, a średnią miałem w okolicach 4,20. Zdaję sobie sprawę, że mogłem lepiej wybrać licea na liście, ale uważam, że przy kilku szkołach na nie najwyższym poziomie nie powinno być problemu z dostaniem do którejkolwiek z nich. Czuję się po prostu pokrzywdzony i mam nadzieję, że zamieszanie z kurator przyniesie jakikolwiek rezultat, bo nie wyobrażam sobie nauki w szkole na bardzo niskim poziomie.
Jakub
Dla mnie w ogóle wiadomość o tym, że nigdzie mnie nie przyjęli, była nieprawdopodobna - to znaczy myślę, że może nie jako najlepszy, ale na pewno dobry uczeń zasługuję na miejsce w liceum, które umożliwi mi naukę z osobami mniej więcej na moim poziomie, a nie jakiejś niszowej szkole, która ledwo kompletuje oddziały klasowe.
Zawsze priorytetem przy jakichś zmianach powinni być uczniowie, a teraz władze wypięły się na nas i sugerują, że problemu nie ma wcale - jest, tylko może oni z sejmowych ław i ciepłych biur tego nie widzą. Naprawdę mi wstyd, że ludzie, którzy powinni nas reprezentować, piszą na kolanie reformy nie zważając na nasze dobro. Pewnie, że nas łatwiej zignorować, bo nie mamy praw wyborczych, ale zasługujemy na ten sam szacunek co osoby pełnoletnie.