W 2013 roku Aleksandra pojechała do Kaliningradu na szkolenie medyczne dla ratowników. Pracowała tam jako tłumaczka. Tam została zgwałcona. Do dziś walczy o sprawiedliwość. Mimo iż jeden z mężczyzn, którzy ją skrzywdzili, usłyszał wyrok – dwa lata bezwzględnego więzienia i 30 tysięcy zadośćuczynienia (drugi został uniewinniony) na rzecz kobiety – do tej pory nie zobaczyła tych pieniędzy.
"Sprawca gwałtu nie płaci. Wyczyścił konta, komornik jest bezradny. Pieniądze dla Aleksandry z Elbląga zbieramy my, solidarne kobiety!!! " – taką informację można przeczytać na profilu Fundacji Feminoteka. Fundacja stworzyła fundusz, który pomaga nie tylko naszej rozmówczyni, ale i innym ofiarom gwałtu, bo w podobnej sytuacji jest wiele z nich. W sytuacji, w której to one ponoszą konsekwencje tego, że zostały skrzywdzone.
Tak, to jest takie dzielenie na przed i po. Czasami patrzę, że film jest np. z 2011 i myślę: "o, to było przed". Taki automat. Zdarzyło się coś, co zupełnie zmieniło życie na gorsze i nie da się tego odwrócić. Najgorsze są te konsekwencje. Chciałabym mieć to wszystko za sobą. A to jeszcze nie jest koniec. Przed nami jeszcze decyzja Sądu Najwyższego.
Choruję na epilepsję, ale mój stan zdrowia bardzo się pogorszył po tym wszystkim. Psychicznie to samo, depresja, syndrom stresu pourazowego. To wszystko ciągle jeszcze wraca.
W jakich momentach wraca najczęściej?
Przede wszystkim zawsze jak widzę karetkę. Wtedy właśnie się spinam. To jest duży problem, bo jako epileptyczka muszę sobie zdawać sprawę, że mogę trafić do szpitala. Może ktoś zadzwonić po pogotowie, bo np. zemdleję na ulicy.
Sam widok karetki mnie przeraża. Wszystko jedno gdzie, czy to jest w Elblągu, czy w innym miejscu. Dla mnie ratownik medyczny to jest już ktoś zły. Wiem, że tak nie jest. Jednak spinam się już na sam dźwięk tego słowa.
To chyba jest tak automatyczne, gdzieś zakodowane, że jednak wraca. Wystarczy scena w filmie, jakiś zapach, czyjś gest... To jest poza mną. Ciężko jest też w nocy, bardzo często mi się to śni. Zdarza mi się jeszcze popłakać, ale nie jest to tak jak na początku.
Ma pani poczucie nieuczciwości, że pani jako ofiara jest w gorszej sytuacji niż sprawca?
Oczywiście, że tak. Dlatego właśnie o tym mówię. Walczę o swoje prawa, ale nie tylko. Widzę co się dzieje z innymi ofiarami. Te dziewczyny nie zgłaszają tego, bo się boją, że będzie tak jak w moim przypadku. Sprawy ciągną się latami. A wyroki są takie jakie są, najczęściej w zawieszeniu.
Pieniędzy też zazwyczaj te ofiary nie widzą, a muszą wydać dużo, bo to jest i prawnik, i psycholog, leczenie. Czasami trzeba też gdzieś wyjechać, żeby po prostu zapomnieć, nie myśleć.
To kosztuje.
Kosztuje, ale trzeba siebie ratować. My musieliśmy się zadłużyć, żeby mieć na pomoc chociażby adwokatów. Ja też nie mogłam od razu wrócić do pracy, w przypadku męża też było różnie. Sytuacja była dosyć krytyczna i jedynym wyjściem były kredyty.
Wsparcie psychologa też kosztuje.
Oczywiście można chodzić na Fundusz, ale mogłam z niego korzystać raz w miesiącu. To jest nic... Czasami potrzebowałam dwa razy w tygodniu. Potrafiłam zadzwonić do mojej pani psycholog zapłakana, a ona mówiła: "dobrze, to proszę przyjść jutro o 21". Znajdowała dla mnie czas, bo wiedziała, w jakim jestem stanie. Terapia bardzo mi pomogła. Stanęłam na nogi dzięki temu, choć nadal się to ciągnie.
Od jakichś dwóch lat nie mogę z niej korzystać, bo po prostu nie mam pieniędzy. Choć mam nadzieję, że wrócę dzięki zbiórce.
Sprawca miał zapłacić?
30 tysięcy złotych zadośćuczynienia i 7 tysięcy zwrot kosztów prawnika.
Tych pieniędzy nigdy pani nie zobaczyła?
Od końca kwietnia dostaję po 100 zł miesięcznie, tzn. komornik tyle ściąga.
Na co to wystarcza?
Nawet na jedną wizytę u psychologa nie wystarcza.
Czyli komornik też jest bezradny.
Na to wygląda. Coś ściąga, ale to są żadne pieniądze w porównaniu z tym, co powinnam dostać. Mam od komornika informacje, że sprawca wyczyścił konta. Miał dużo czasu, żeby się przygotować do tego. Wiedział, że tak może być. Mógł poprzepisywać na kogoś innego wszystko co ma. Może teraz pracować i zarabiać najniższa krajową, a przecież muszą mu jakieś pieniądze zostawić. Pomijając to, że w ogóle nie siedzi.
Spotyka go pani czasami w Elblągu?
Na ulicy nie. Tylko w sądzie, w prokuraturze. Mam nadzieję, że nie... Może ja po prostu wypieram z pamięci jego twarz. Nie spotkała go jakaś straszna kara, taka, jaka powinna go spotkać.
Państwa sytuacja finansowa jest bardzo trudna?
Tak. Jest bardzo ciężko. Mamy kilkadziesiąt tysięcy długu. Ja jestem na macierzyńskim. Stąd też ta zbiórka organizowana przez Feminotekę. Jest to niesamowity, piękny i wzruszający gest solidarności i myślę, że nie tylko mnie, ale nas wszystkie podnosi na duchu.
Poczułam się po prosu zadbana, ważna i że ludzie mi wierzą, że wiedzą, jak jest ciężko i mają ogromne serce by pomagać. Dzięki tym pieniądzom będzie nam o wiele łatwiej, lepiej, pewniej, bezpieczniej. To nie "tylko", ale "aż" pieniądze w naszym wypadku.
To, co się wydarzyło, odcisnęło ogromne piętno. Uczę języka rosyjskiego i tłumaczę, więc każdy nowy klient to jest stres, a już szczególnie mężczyzna. Boję się nowych ludzi. Jakiś taki niepokój w stosunku do rosyjskiego mi został też. Do swoich umiejętności, ale np. jeśli dostaję tłumaczenie związane z czymś medycznym, to już jest ciężko.
Ale ta sprawa nie wpłynęła tylko na pani życie zawodowe, wiele zmieniło się jeśli chodzi o pani męża?
Elbląg to małe miasto, wszyscy tu wszystko wiedzą i życie z takim piętnem ofiary, a w przypadku mojego męża z piętnem męża ofiary, nie jest najłatwiejsze. Są tacy, którzy przypuszczają, że ja kłamię, że wrobiłam niewinnych chłopaków. Nie jestem w stanie tego zrozumieć, ale tak ludzie myślą.
Poza tym zachowują się tak, jakby się mnie bali... Nie wiem, zarażam? Takie czasami mam wrażenie, że uważają, że jeżeli ze mną się spotkają, to ich też to spotka. Nie dla wszystkich, ale dla niektórych jestem naznaczona i trędowata. Oczywiście były tez osoby, które bardzo mnie wspierały, choćby ówczesna moja szefowa, moi klienci.
Jeśli chodzi o moje męża, to też było tak, że ktoś nagle zrywał umowę, a później się dowiadywał, że to dlatego, że "to jest ten od tej zgwałconej". W tej chwili mąż jest bezrobotny, szuka pracy.
To wszystko się nawarstwiło. Wiadomo też, że on też mocno to przeżywał. Pracował mniej. Z tego zrobiła się jedna wielka depresja i obydwoje się w tym zanurzaliśmy. Trudno było się podnieść.
Udało się?
Ja się zmieniłam. Na pewno się zmieniłam. Jestem ostrożniejsza w stosunku do ludzi, ale nie pozytywnie. Bardziej jest to strach. Wielu rzeczy nie robimy tak jak kiedyś. Najgorsze jest to, że to wszystko nadal się ciągnie.
Gdyby te pieniądze były na koncie i gdybym wiedziała, że on siedzi, to może byłoby lżej psychicznie, a tak to ciągle do tego wracam. Obydwoje wracamy.
Mam do siebie pretensje, że zaczęłam to wszystko, że w ogóle tę sprawę podjęłam. Mam ogromne wyrzuty sumienia.
Pretensję, że rozpoczęła pani tę walkę?
Tak, że poszłam na policję, że sąd... To jest chyba najgorsze. Samo zdarzenie było okropne, śni mi się po nocach i jest koszmarne, ale to przedłużanie w czasie tej męczarni, te przesłuchiwania, bieganie po psychologach, psychiatrach, żeby stwierdzili czy na pewno jestem wiarygodna, czy na pewno mówię prawdę, to wykańcza strasznie.
Trochę się odseparowałam od znajomych. Tak to już jest. Są takie stany, że nie mam ochoty widzieć się z nikim i najchętniej siedziałabym w łóżku dwa, trzy dni, ale nie mogę, bo mam dzieci i to chyba mnie ratuje.
Poza tym przez te długi naprawdę nie spałam po nocach, bo bałam się, że prąd mi wyłączą, bo już nie było skąd brać tych pieniędzy. Gdyby nie mama, to byśmy na ulicy wylądowali. Ale mama ma ponad 60 lat, jeszcze pracuje, ale nie wiadomo jak długo. Nie jest milionerką, wręcz odwrotnie. Poza tym nie o to chodzi, aby matka pomagała dorosłej córce.
Pewnie m.in. dlatego też kobiety boją się zgłaszać, że zostały zgwałcone.
Jeżeli są takie dramatyczne przypadki, to słyszałam o wyrokach skazujących, albo jeśli jest to gwałt z wyjątkowym okrucieństwem. Nie rozumiem tego, bo dla mnie każdy gwałt jest wyjątkowo okrutny. Nie ma czegoś takiego... Że mnie nie pociął? Ja się sama później pocięłam. Że obdukcja była taka, że było ileś tylko siniaków? Że za mało i w ciągu siedmiu dni zniknęły, chociaż ja chodzić nie mogłam dużo dłużej, bo wszystko mnie bolało?
Co dziś jest najtrudniejsze?
Ciągle chciałabym powrotu do normalnego życia. Powrót do normalności z mężem. Stosunki między nami też się zmieniły. Najbardziej mi żal tych lat przed. Kiedy walczyłam o sprawiedliwość, w międzyczasie umarł mój tata. Było mi żal, że może przyspieszyłam w jakiś sposób jego śmierć.
On miał raka, ale ta sprawa bardzo go przybiła i mam wrażenie, że bardzo przyspieszyła chorobę. Strasznie mi go brakuje, bo byliśmy bardzo blisko.
Wspierał panią?
Bardzo mnie wspierał i bardzo mi pomagał. Jestem jedynaczką, więc córeczka tatusia. Jego śmierć jeszcze bardziej mnie dobiła.
Skąd w takim razie mimo wszystko siła, żeby się nie poddawać?
To jest złość na to wszystko. Może to jest też jakaś forma terapii. Mam wrażenie, że jeżeli walczę, jeżeli będę o tym mówiła, jeżeli będę złość w ten sposób wyrażać, to może pomogę komuś innemu przy okazji.
Jestem tak wściekła na wymiar tzw. sprawiedliwości, za to jak mnie potraktowali, za to jak traktują innych, że to jest chyba ta moja siła. Ona jest chyba bardziej dla innych niż dla siebie. W swoje sprawy już nie do końca wierzę. Mam nadzieję, że to się zmieni.
Robię to też dla moich dzieci. Nie daj Boże coś by się stało, że one nie będą tak potraktowane tak jak ja. Chociaż mąż mówi, że drugi raz nie zgłosiłby tego na policję, że raczej wziąłby sprawy w swoje ręce. Nawet jeżeli miałoby to mieć takie konsekwencje, że to on by siedział, a nie ten, który powinien. Takie myśli przychodzą do głowy po czymś takim. Chciałoby się tak żyć jak kiedyś.
Poza tym wiele przykrych słów pod swoim adresem usłyszałam: "dziwka, sama chciała". Raz mówiono, że za ładnie się ubierała, a później, że z kolei byłam taka brzydka, że nikt by mnie nie tknął. To podważyło bardzo moją wiarę w siebie. Coś zostało mi zabrane siłą...