Najpierw było miło, a wręcz sielankowo. Każdy budował swoje gniazdko. Były nawet próby integracji: "Może wspólny grill? Poznajmy się sąsiedzi". A potem nastąpił moment, kiedy dr Jekyll zamienił się Mr. Hyde'a. Niektórzy dumni właściciele własnego M swoją własność akcentują dość mocno. Na tyle mocno, że uprzykrzają życie innym. Są roszczeniowi i pewni swego. Wszystko musi być tak, jak oni chcą... W końcu zapłacili za ten komfort.
Kupujesz mieszkanie, odbierasz klucze i... czujesz się jak zwycięzca. To zresztą jest jak najbardziej zrozumiałe i uprawnione, nawet jeśli temu szczęściu dopomógł bank, a raczej kredyt, który spłacać będziesz przez 30 najbliższych lat. Każdy, kto stał się właścicielem upragnionych czerech kątów, wie jakie towarzyszą temu emocje.
Na początku dbasz o każdy szczegół, o to, żeby na regale nie pojawił się żaden pyłek kurzu. Taki stan trwa jakąś chwilę, ale zazwyczaj z czasem starania nie są już tak zintensyfikowane. Owszem porządek nadal jest istotny, ale skarpetki pod łóżkiem nie świadczą o bałaganie... Świadczą o tym, że to twój dom.
Cały ten wstęp nie jest przypadkowy. Bo tu właśnie zaczyna się problem. Sęk w tym, że niektórym ta dbałość o przestrzeń dookoła nie przechodzi. Co więcej, zaczyna się zachłannie rozprzestrzeniać na inne obszary. Hasło "dom" nabiera innego znaczenia. To już nie M2 na drugim piętrze bloku, w którym mieszka 80 innych rodzin. "Dom" to całe osiedle.
Przejęci swoja rolą, przepełnieni radością z posiadania swoich kilkudziesięciu metrów, rodzą się królowie osiedla (inaczej zwani również osiedlowymi szeryfami). Będą bronić swego do upadłego, ale za swoje uważają także te kępki trawy pod balkonem sąsiada z drugiej klatki.
Ileż wysiłku musi ich kosztować troska o harmonię. Są zawsze czujni i poświęcają swój wolny czas (w który mogliby czytać książki, oglądać telewizję, czy spotykać się z przyjaciółmi), aby przypadkiem nikt i nic nie zagroziło porządkowi. Są u siebie, zapłacili za to miejsce, więc to chyba oczywiste, że inni muszą dostosować się do ich zasad.
Może i czepiają się o wszystko, ale nie przesadzajmy z takimi przemyśleniami, ktoś przecież musi. Bez nich na osiedlu nie byłoby tak dobrze. Tak... właściwie.
Skoro jest walka, to muszą być i ofiary. Zawsze znajdą się niewdzięcznicy, którzy stwierdzą, że szeryfowie przesadzają, w momencie kiedy sprawa rzeczywiście jest ważka i ważna... Bo jak można przejść obojętnie obok papierka, który na klatce leży już od 3 dni?
"Serwisu nie było albo był i nic nie zamiatał"
Skali problemu nie dostrzega Mariusz. Na szczęście jego sąsiedzi reprezentują zupełnie inną postawę. Są bardziej odpowiedzialni. Pilnują, aby klatka schodowa była reprezentatywną częścią bloku. Niestety i oni mimo starań nie są w stanie być zawsze i wszędzie, dlatego nie dziwi, kiedy tracą cierpliwość.
Sąsiedzi opublikowali zdjęcie podłogi z kilkoma paprochami jako dowód na to, jak można zapuścić wspólną przestrzeń. Autorka zdjęcia, dzielna, niestrudzona mieszkanka jednego z warszawskich osiedli, opatrzyła je pełnym oburzenia, choć stosownym komentarzem. "Dziś było 'sprzątane'. Za miesiąc czerwiec nie płacę za 'serwis sprzątający' DOŚĆ!" – stwierdziła.
W innej klatce na tym samym osiedlu zdarzają się jednak jeszcze gorsze rzeczy, takie od których głos się na głowie jeży. Jedno z nich dokumentuje zdjęcie papierka po cukierku na podłodze klatki schodowej.
To papierek tak ciężki, jak ciężkie jest to przewinienie, że aż trudno jest go podnieść. Trzeba wezwać posiłki. "U nas podobnie. Serwisu nie było albo był i nic nie zamiatał. Papierki na podłodze leżą od 3 dni, pisałem maile w tej sprawie i brak odzewu. Telefonu nie odbierają" – napisał na osiedlowym forum autor fotografii.
Życzliwi sąsiedzi
Życzliwi sąsiedzi, to nie tylko tacy, którzy dbają o porządek. Oni dbają również o zdrowie pozostałych. Co prawda najpierw myślę o tym, aby nikt nie zakłócał ich dobrego samopoczucia, ale kto by tam na to zwracał uwagę. Nie można przecież narażać sąsiadów na takie straty. Tym bardziej, że (jak podkreślam kolejny raz) oni zapłacili za swoją przestrzeń, więc wszystko musi być tak jak oni chcą.
O tym, że nie mamy do czynienia z jakimiś tam przeciętnymi mieszkańcami, świadczą choćby osiedlowe ogłoszenia.
"Zwracam się z uprzejmą prośbą o niepalenie papierosów na balkonach. Zdaje sobie sprawę, że nie chcecie mieć dymu w mieszkaniu, ale paląc na balkonie Wasz dym muszą wdychać pozostali mieszkańcy – oddaleni nawet o kilka mieszkań/pięter. W związku z powyższym proszę jednak o palenie wewnątrz swojego mieszkania przy zamkniętych oknach i trucie swoich domowników lub wychodzenie przed blok. Nie chcę podawać tutaj konkretnych lokali, ale powtarza się to notorycznie w tych samych miejscach" – słusznie zwrócił uwagę "nie jakiś tam" mieszkaniec.
I znowu w 100 proc. trzeba poprzeć tego pana. Nie palę, nie lubię, więc liczę się ja i tylko ja. Kupiłem mieszkanie, więc wszystko musi być dostosowane do mnie. Ten mężczyzna wiedział, że jego przestrzeń będzie graniczyć z kilkudziesięcioma (jak nie lepiej) innymi przestrzeniami i że może spotkać ludzi innych niż on sam, ale co z tego? Ci inni też wiedzieli, więc mogli się do tego zawczasu przygotować, rzucić palenie lub zamienić kuchnię na taką specjalną budkę dla palaczy.
I oto znowu pojawił się ktoś, kto nie rozumie jak to jest mieszkać w bloku na osiedlu. Nie rozumie, że tu funkcjonuje się inaczej niż w domu w środku lasu, gdzie wszystko rzeczywiście może funkcjonować według jego zasad. Pokusił się on o odpowiedź (bezczelny!), którą zresztą polubiło kilkadziesiąt osób (to jakaś zmowa albo spisek).
Napisał o powrocie do PRL-owskiego zwyczaju wścibskich sąsiadek w oknach i zwrócił uwagę, że trzeba mieć dużo wolnego czasu w życiu, by zajmować się takimi sąsiedzkimi problemami. Padła też rada, by lepiej skupić się na pracy i rodzinie.
Jak dobrze mieć sąsiada
Jednym z takich niewdzięczników jest też Szymon. Oni też pewnie polubiłby powyższy wpis, bo jest zwolennikiem postawy: żyj własnym życiem. Nie rozumie, że sąsiad spod trójki jest bardziej wrażliwy, że jego przenikliwe spojrzenie i uwagi dotyczące "współżycia" osiedlowego mają głęboki sens. Mimo wszystko na trzy akapity oddam mu głos. Nawet jeśli jest to nielogiczna argumentacja.
Szymon: Nie poznasz kogoś, póki nie będziesz z nim na osiedlowej grupie na Facebooku – tak można sparafrazować znane powiedzenie o wspólnym mieszkaniu. Generalnie już dawno przestałem się udzielać, bo to wylęgarnia pieniactwa. Ludzie są w stanie przyczepić się o wszystko. I nie mam na myśli imprez w środku nocy, choć też nie rozumiem, czemu pisać to ogólnie na Facebooku zamiast pójść osobiście…
Ludziom wydaje się, że kupując, a raczej biorąc mieszkanie w kredyt na 30 lat, są panami świata. Że wszystko im się należy - i tylko im. Sam nie palę papierosów, ale pomysły zakazywania komukolwiek palenia na własnym balkonie uznaję za idiotyzm. Podobnie jak narzekanie na gotowanie (bo śmierdzi, więc każą zamykać okna), szuranie krzesłami, rozmowy na balkonie itd. Kultowe są już "bójki" między matkami a właścicielami psów.
Nagle wszyscy skrupulatnie wszystkiego pilnują, po każdym sprzątaniu przez administrację są jakieś uwagi - choć realnie przeważnie jest wysprzątane normalnie. Pełno roszczeń i narzekań. Zazwyczaj jest jedna stała grupa narzekaczy i kręcą się we własnym sosie. Nie wierzę, żeby normalny i pracujący człowiek miał na to tyle czasu. Ludziom naprawdę myli się mieszkanie na wsi pośrodku niczego w domu z mieszkaniem na osiedlu w centrum miasta.
Koniec z bredniami. Naprawdę kompletnie nie rozumiem, gdzie leży problem. Czy to takie skomplikowane, aby ustalać z sąsiadami menu na cały tydzień? Wystarczy zapukać i zapytać, co mu nie odpowiada i dostosować się do tego. On musi czuć się u siebie dobrze, a nie wąchać znienawidzoną brukselkę z czyjegoś obiadu.
Sąsiad level master
A teraz będzie o szeryfach osiedla, którzy dostali dodatkowe uprawnienia. Takie na papierze. Przewodniczący wspólnoty wraz z tym tytułem zdobywa wyjątkowe moce. Przekonała się o tym Małgorzata.
Kiedy rozmawiała ze mną była oburzona, bo niedawno okazało się, że szeryf wie o niej więcej niż powinien.
"Dzień dobry Pani Małgorzato. Chciałem poinformować, że z cokołu Pani balkonu odpadają płytki. Na zdjęciu widać że kolejna płytka nie trzyma się cokołu i w każdej chwili może spaść do ogrodu znajdującego się na parterze i kogoś trafić w głowę" – taką otrzymała wiadomość wraz ze zdjęciem swojego balkonu.
– Normalnie zdjęcie MOJEGO balkonu. Przecież on nie ma prawa wiedzieć, gdzie mieszkam! – stwierdziła. Droga Małgorzato nie ma co się denerwować. Lepiej siedzieć cicho i przykleić płytki. Lepiej cieszyć się, że ktoś uchronił cię od nieszczęścia.
Ogłoszenia sąsiedzkie
Co rozsądniejsi i bardziej przebiegli królowie osiedli wiedzą, że używając Facebooka mogą nie dotrzeć do wszystkich. Niektórzy bojąc się konsekwencji postanowili nie dołączać do osiedlowej grupy w internecie, ale i na takich gagatków są sposoby. Sprawdzi się powrót do tradycji, czyli listy zostawione w windzie.
"Bardzo proszę sąsiadów, aby pamiętali, że nie mieszkają w bloku sami. Można chodzić ciszej (zwłaszcza po 22), a nie jak słoń. Zwróćmy też uwagę na to, jak bawią się dzieci" – brzmiała pierwsza wiadomość.
Na odpowiedź trzeba było trochę poczekać, ale jednak się udało: "Drodzy sąsiedzi polecam kupić chatkę w środku lasu, tam na pewno nic takiego nie będzie wam przeszkadzało".
I tu konwersacja została "zerwana". Jak wiadomo, na takie bzdury, nie warto odpisywać.
Osiedlowe wojny
No i prawie na koniec najgorsze... Wspomniana już walka o władzę między matkami a psiarzami. Kto ma większe prawa, kto kogo może pouczać. Kto powinien się dostosować. O zwyczajowym "dzień dobry" w tych relacjach można zapomnieć. Co z tego, że konflikt się zaognia, trzeba przecież walczyć o swoje.
Co z tego, że psiarze boją się wyprowadzać swoje czworonogi na spacer (nie daj boże Ares zadrze łapę nie tam gdzie trzeba, a ty nie zdążysz wyhamować jego okropnych zapędów). Sprzątają po nich, ale czujnym przeciwnikom nie umknie nawet to, że pies sika. W każdej chwili mogą zrobić zdjęcie takiemu beztroskiemu miłośnikowi zwierząt i wrzucić je (na pożarcie) na Facebooka.
"Przed 20 minutami właściciel czarnego psa o sylwetce labradora mieszkającego na naszym osiedlu w klatce widocznej na zdjęciu wyprowadził tegoż psa na teren przy bloku 116. Pies zrobił kupę, a właściciel oddalił się z miejsca razem z psem bez posprzątania po swoim pupilu. Pies był na smyczy, więc właściciel z pewnością widział co zrobił jego pies..." – brzmi jeden z groźnych, pełnych napięcia wpisów.
I wcale nie lepiej byłoby podejść i po prostu zwrócić uwagę. Lepiej sprawcy poszukiwać na forum, tam siła rażenia jest większa, więc gra warta jest świecki.
"Mamy tak małe skrawki zieleni a właściciele psów pozwalają im sikać na te marne rośliny.
Apel do właścicieli czworonogów: proszę uszanujcie to, co mamy.
Następnym razem " niechcący", bo parking jest publicznym miejscem więc mogę, opublikuję tutaj zdjęcia osób, które regularnie pozwalają swoim czworonogom na "podlewanie" roślin. Niech się wstydzą" – rozpętał burzę inny człowiek (w co łapać siki psa już niestety nie zasugerował, a szkoda).
Autor wpisu szybko znalazł sprzymierzeńców. "oni i tak nie zrozumieją. Szkoda czasu. Skoro sikanie na trawnik i wszędzie wokół jest ok, to dlaczego nie pozwalają swoim psom sikać w mieszkaniu? Na dywan, ściany, kanapę? W domu nie, a w miejscu, gdzie są tez inni już tak! Nie rozumiem... (...) A my i nasze dzieci taplamy się w sikach i resztkach kup" – stwierdziła.
Trzeba przyznać im rację, bo pies powinien nauczyć się robić siku w toalecie. Najwyższa pora. Takie te pieski dziś zadbane, wesołe, bezstresowo wychowanie a z tym wciąż problem!
"jak Pani nie odpowiada to co się dzieje na osiedlu i że psy załatwiają się na trawnik trzeba było kupić własny dom z pięknym pachnącym trawnikiem, ogrodzony od całej ludzkości wszystkich chorób, a nie wprowadzać się na tak duże osiedle, w dość liczne społeczeństwo skoro nie potrafi Pani sobie poradzić z funkcjonowaniem w takiej grupie" – odpowiedziała pani od sikania w mieszkaniu, pani, która raczej psy lubi.
I nie wiedzieć czemu pojawiły się jeszcze takie wpisy: "Niedługo będą komentarze typu: nie oddychaj bo marnujesz powietrze na osiedlu. O wszystko afera", "Nie wiem czy płakać czy śmiać się... Wy nie macie poważniejszych problemów?".
No cóż, trzeba tylko powtórzyć: "Oni nie zrozumieją".