Cieszmy się takimi samochodami, bo niedługo ich już nie będzie. Brutal w smerfowym kolorze
Michał Mańkowski
18 sierpnia 2019, 12:37·6 minut czytania
Publikacja artykułu: 18 sierpnia 2019, 12:37
Nie ma znaczenia, z której strony spojrzysz na ten samochód. Audi R8 z każdej robi równie wielkie wrażenie. A już zwłaszcza w tym smerfowym kolorze. To samochód, którym można "poszpanowac" jak mało którym. I właśnie doczekał się liftingu.
Reklama.
O tym, jak jeździ, Audi R8 dokładniej pisaliśmy tutaj. Przetestowaliśmy je także na torze pod czujnym okiem profesjonalistów. Dlatego tutaj skupimy się trochę na emocjach i tym, co właściwie nowego czeka w poliftowym R8.
Są samochody, które po prostu muszą mieć jaskrawy kolor. Audi R8 bez wątpienia jest jednym z nich, bo nie mogło być bardziej odległe od bycia dyskretnym samochodem. I żadne malowanie by tego nie zmieniło.
Kiedyś usłyszałem tezę, że auto od 300 koni mechanicznych i ceny 300 tysięcy złotych w górę ma prawo do nieco bardziej frywolnego koloru. Nawet gdyby te wskaźniki przemnożyć razy dwa, Audi R8 nadal by się do tego kwalifikowało.
To jeden z tych samochodów, których zapisanie w kalendarzu testów sprawia, że im bliżej odbioru auta, tym noce są jakoś bardziej bezsenne. Po pierwsze – żeby jakimś cudem w ostatniej chwili nic się nie stało i test nie został odwołany. Po drugie – bo po prostu ciągle o tym myślisz. Audi R8 po prostu rozpala wyobraźnię. I nie ma znaczenia, czy jesteś dziennikarzem, pracownikiem dilera, kierowcą, pieszym, policjantem, kobietą, mężczyzną, dzieckiem. To po prostu jeden z "tych" samochodów. Gdy jedzie ulicą, spoterzy wyciągają aparaty i pstrykają z każdej strony.
Nie możesz nie zwrócić na niego uwagi. W pamięci na długo zostanie mi scenka rodzajowa, która miała miejsce na jednym z polskich blokowisk w małym mieście. Z klatki schodowej wyszła dwójka na oko 10-latków. Szli i rozmawiali między sobą, a potem zobaczyli stojące obok kosmiczne R8. Nigdy nie widziałem tak szczerego wybuchu radości i fascynacji na widok samochodu. A uwierzcie mi widziałem ich już dużo.
Zaczęli skakać, machać rękami, przytulać się w niedowierzaniu. Robili zdjęcia, kręcili filmy. A apogeum miało miejsce, gdy – dla ich frajdy – trochę przygazowałem. Pobiegli do domofonu, żeby zadzwonić po kolejnego kolegę, któremu starali się wyjaśnić, co właśnie stoi pod ich blokiem. Wrażenie potęgował fakt, że metr za R8 stało nie mniej oszałamiające Porsche 911 Carrera. Esencja radości z motoryzacji.
Jeśli niektóre samochody wydawanym dźwiękiem klekoczą, inne pierdzą, jeszcze inne grzmią lub bulgoczą, to Audi R8... drze mordę. I to drze ją bardzo. To rasowy "wrzask" silnika, nie żadne tam sztuczne podbijanie głośnikami, czy dudnienie z wydechu (tego może trochę nawet brakowało). Choć wewnątrz słychać, że za plecami (bo tam jest silnik) dzieje się dużo, to byłem szczerze zaskoczony, jak duża jest różnica w odbiorze siedząc w środku i stojąc na zewnątrz.
Nie zdawałem sobie sprawy, że R8 jest aż tak głośne. Oczywiście możemy to kontrolować i obchodząc się delikatnie z gazem jedziemy względnie spokojnie i cicho, ale jakiekolwiek dociśnięcie gazu to... klękajcie narody. Znajomy żartował, że na kilkadziesiąt sekund przed przyjazdem słychać, że się zbliża.
Powiedzieć, że kolor tego egzemplarza testowego to niebieski, to jak nic nie powiedzieć. To byłaby krzywda, bo ten odcień obok zwykłego niebieskiego nawet nie stał. Oficjalnie nazywa się Riviera Blue i jest częścią pakietu Audi Exclusive (18 500 zł dopłaty i hulaj dusza, z kolei matowe odcienie to już kolejne 44 500 zł). Nieoficjalnie jednak ten kolor to najczystszy na świecie... smerfowy.
Wygląda przepięknie, został wręcz stworzony dla tego auta. Kolor sam w sobie jest nie tylko ładny, ale po prostu pasuje do kosmicznej sylwetki tego auta. Fajnie kontrastuje z brutalnym charakterem samochodu i czarnymi dodatkami. Duża piątka dla osoby, która go konfigurowała.
R8 jest samo w sobie tak wyjątkowym samochodem, że trudno zauważyć, czy to już nowa, czy jeszcze stara wersja. Lifting jest raczej kosmetyką, która dodała tu i ówdzie nieco pikanterii. Odświeżona R8-ka jest nieco bardziej wyrazista. Osłona chłodnicy typu Singleframe jest szersza i bardziej płaska. Inaczej wygląda też tył, czarna osłona ciągnie się teraz przez całą długość, a wydech to teraz dwie potężne okrągłe bazooki.
Pogrzebano też nieco w środku, dzięki rekonstrukcji ramy przestrzennej auto jest trochę lżejsze. Zmieniono zawieszenie i zestrojono na nowo wspomaganie, co wpływa na jeszcze bardziej precyzyjną reakcję.
Do wyboru mamy dwa silniki. Potężny i... jeszcze potężniejszy. To "zwykłe" V10 o mocy 570 koni mechanicznych i "niezwykłe" V10 performance, które tych koni ma aż 620. Oba naturalnie z napędem quattro. Poza 50KM, czasem o 0,3s lepszym w sprincie do pierwszej setki auta różnią się także ceną. To drugie jest droższe o ok. 100 tysięcy złotych ( o cenach piszę pod koniec tekstu). Model, który widzicie na zdjęciach to wersja performance. Spalanie? 19l/100km zarówno po trasie, jak i mieście.
Brutalność to słowo, które dobrze oddaje charakter R8. Jest jak wielgachny pies, który aż rwie się ze smyczy i tylko czeka, aż właściciel go z niej spuści. Wrażenie robi nie tyle czas, w którym osiąga pierwszą setkę, a... drugą. Wrzucenie trybu "dynamic" i sportowych ustawień skrzyni biegów zmienia ustawienia samochodu, dając mu maksymalne możliwości. Jest sztywno, każdą nierówność czujemy zdecydowanie bardziej, ale jednocześnie tak samo czujemy auto.
Gdy wciskając gaz redukuje się bieg, ma się wrażenie, jakby za plecami na silniku siedział ktoś i z otwartej dłoni pukał nas w głowę. To częste i powtarzalne wrażenie w tych najbardziej sportowych samochodach. Tutaj 140km/h czujesz zdecydowanie inaczej i "bardziej" niż w luksusowej limuzynie. Paradoksalnie jednak, mimo tego wszystkiego, R8-ką można przejechać trasę spokojnie i względnie ekonomicznie.
I tak jak na zewnątrz auto jest krzykliwe w każdym calu, tak w środku jest już nawet ascetyczne. Nie jest ciasno (300-kilometrowa trasa bez problemu), ale jako kierowca czujesz się otulony wszystkim dookoła. R8 to także jedyne Audi, które w środku nie wygląda jak... Audi. Od razu wiesz w samochodzie jakiej marki siedzisz, ale cała deska rozdzielcza jest zupełnie inna niż we wszystkich innych modelach.
Na środku nie mamy żadnego ekranu czy wyświetlacza. Tylko trzy ciekawe wyglądające przyciski do sterowania nawiewem – trochę jak w kokpicie samolotu. I w sumie wrażenia przeciążeń i prędkości bywają zbliżone. Parę guzików wokół skrzyni biegów i... to tyle.
Ciężar sterowania został przeniesiony na kierownicę i ekran tuż za nią. To na kierownicy mamy najważniejsze przyciski, łącznie z magicznym, krwistoczerwonym zapłonem. Uwierzcie mi, robi wrażenie. Natomiast wszystkie ustawienia samochodu wyświetlają się na wirtualnym kokpicie, czyli tam, gdzie zazwyczaj mamy zegary. Tu także tam pojawia się obraz z kamery cofania.
Poza wszystkimi wskaźnikami "cywilnymi" widzimy też te bardziej sportowe jak np. temperatura opon, przeciążenia, moment obrotowy czy czas okrążeń. Generalnie kierowca może go dość dowolnie personalizować zarówno pod względem wyświetlanych informacji, jak i ich wielkości. Wybieramy pomiędzy trzeba różnymi widokami.
Esteci docenią na pewno szczegóły, a takimi bez wątpienia są niebieskie przeszycia w kolorze nadwozie np. na kierownicy (cudo!) czy niektórych elementach wnętrza np. drzwi.
Ile w ogóle kosztuje takie cacko? Zaczyna się od 813 lub 926 tys. złotych zależnie od wersji silnikowej, ale bądźmy szczerzy: jeśli chce się jeździć nowym R8, trzeba przygotować mniej więcej okrągłą "bańkę". Dodatki podbiją ostateczną cenę. Testowany model został ostatecznie skonfigurowany za 1 089 950 zł brutto.
Czy to dużo? Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. To ogromne pieniądze, ale wciąż sporo mniejsze niż równie kosmiczne Ferrari, McLareny czy Lamborghini. Ale już większe niż Porsche 911 Carrera czy BMW i8 – właściwości jezdnych nie ma co porównywać, R8 i i8 to zupełnie inne auta i pod względem performance'u Audi wygrywa bez problemu, ale chodzi o wrażenie "kosmicznego auta".
Audi R8 to bez wątpienia jedno z najbardziej wyjątkowych aut, jakim miałem okazję jeździć. W tej konfiguracji zapamiętam je na pewno na długo. To samochód, który jest gwarantem rozkoszy dla ciała, i dla ducha. Wygląda obłędnie i nie zostawia miejsca na jakiekolwiek niedopowiedzenia. Bo w sumie tych niedopowiedzeń nie ma. Cieszmy się takimi autami, bo z każdym kolejnym rokiem będzie ich coraz mniej. Zamiast nich będą czekały elektryczne odpowiedniki.