Mateusz Damięcki w swoim niedzielnym poście ocenił pewne postawy moralne, towarzyszące sporowi na linii Kościół – środowiska LGBT. W rozmowie z naTemat aktor przekonuje, że w dzisiejszym społeczeństwie brakuje mu uczciwości i jasnego stawiania spraw publicznych. – Chodziło o próbę uzdrowienia sytuacji – wyjaśnia Damięcki.
Rozumiem, że zmęczenie sporem dwóch polskich plemion wywołało u Pana tę reakcję w postaci wpisu na Instagramie.
Nikomu nie chcę niczego zarzucać. Proszę zauważyć, że na ten jeden post zareagowało mnóstwo ludzi. Nagle okazało się, że Polacy potrafią ze sobą rozmawiać. Pod wpisem pojawiło się jakieś 250 komentarzy. To był podstawowy i główny cel tego posta.
Wywołanie dyskusji?
Może nie wywołanie, bo to tak brzmi tak, jakby się wywoływało jakieś zamieszki. Nie o to mi chodziło. Po pierwsze, dzięki podobnym wpisom w mediach społecznościowych badam środowisko, z którym jestem związany, w którym żyję. Chcę sprawdzić, kto tak naprawdę należy do grupy, do której trafiam za pośrednictwem Facebooka czy Instagramu.
Po drugie, chcę sprawdzić, czy ludzie uczestniczący w życiu publicznym rzeczywiście myślą, czy wyłącznie reagują emocjami. Wydaje mi się, że najlepszym cytatem, który mógłby stać się swoistą receptą uzdrawiającą chorą sytuację, w której się obecnie znajdujemy, są słowa Cypriana Kamila Norwida: "Ponad wszystkie wasze uroki – Ty! poezjo i ty, wymowo – jeden wiecznie będzie wysoki: Odpowiednie dać rzeczy słowo!".
Czasem, zamiast pisać elaborat czy książkę, wystarczy te kilka słów, kilka zdań. Wiersz, czy krótki, formalny wywód mogą zawierać wszystko to, co dłuższa forma wypowiedzi. Pod warunkiem, że autor skupi się, by w swej "wymowie" rzeczywiście odpowiednie dać rzeczy słowo". Chodzi o celność, chodzi o postawienie spraw jasno, bez wątpliwości intencji. Chodzi o to, by "tak" było "tak" a "nie" - "nie". Na tym mi zależało.
Bo dziś właśnie potrzeba nam uczciwości i przejrzystego postawienia pewnych spraw. Zwłaszcza w dyskusji pisanej, tej, która pozostawia ślad. Mój wpis nie miał na celu wywołania burzy, czy kontrowersji. Chodziło o próbę uzdrowienia sytuacji. Chodziło o powrót do podstaw.
Podstaw czego?
Podstaw współistnienia, tolerancji, dyskusji. Do tego, byśmy zastanowili się, czy bezmyślne, podkreślam bezmyślne kłócenie się w Internecie o cokolwiek ma jakiś sens. Przeciąganie liny za wszelką cenę – gdzie wszystkie chwyty są dozwolone – fałszowanie prawdy, naginanie, złośliwa nadinterpretacja, wyciąganie z kontekstu. Mój post jest tak skonstruowany, żeby nie zostawiać niedomówień. Tak, by nikt nie zrozumiał go opacznie. Dlatego podałem tyle przykładów, by każdy znalazł w nim coś dla siebie. Ale trzeba go przeczytać od początku do końca. A dziś to swoiste wyzwanie.
Moim zdaniem, jeśli chcemy do czegoś dojść, jeśli chcemy się spotkać, niektóre sprawy po prostu nie mogą mieć miejsca. Jeżeli ktoś na moim profilu (na moim podwórku) zachowuje się niekulturalnie, używa słów powszechnie używanych za wulgarne, komentuje w chamski sposób, bezproduktywnie hejtuje, dodatkowo nie dotykając istoty sprawy, zostaje przeze mnie wykasowany. Taka osoba nie służy merytorycznej dyskusji. Niczego do niej nie wnosi. Mąci. Jest zaprzeczeniem tego, do czego chciałem skłonić ludzi, pisząc swój post.
Nie chodzi mi o cenzurowanie, czy odbieranie komukolwiek wolności słowa. Odrzucając agresywne, niemerytoryczne skrajności, czyszczę.
I uważa Pan, że to wpłynie na zmianę nastawienia Polaków? Moim zdaniem, rodacy bardzo mocno przytulili się do swoich skrajności
Mamy demokrację, nie chcę robić na nią zamachu. Ale paradoksalnie właśnie ten post miał pokazać, że jeśli chodzi o podstawowe zasady, nie ma dwóch stron. Miał pokazać, że jeżeli nie działasz zgodnie z prawem, jeśli masz złe intencje to sam się wykluczasz, nie ma miejsca dla ciebie w społeczeństwie, które powinno świadomie kształtować przestrzeń wokół siebie. Ja mam dosyć śmieci w tej przestrzeni. Jeżeli ktoś nie czyta i nie rozumie, to niech nie zabiera głosu, niech nie marnuje czasu swojego, a przede wszystkim mojego. Tu dla hejtera nie ma miejsca, w obszarze, który jestem w stanie w jakiś sposób kształtować.
Proszę zauważyć, że pod swoim wpisem "lajkuję" komentarze, których treść praktycznie jest ze sobą sprzeczna. Przez to ktoś może sobie pomyśleć, "za kim tak właściwie jest ten Damięcki?". A ja po prostu daję te "serca" każdemu, bo każdy ma prawo do napisania komentarza, wyznawania swojej religii czy ideologii. Nie może jednak przy tym łamać prawa.
To nie miał być post o tym, jak wygląda rzeczywistość w dzisiejszej Polsce, jeśli chodzi o skręt Polaków w stronę LGBT czy w narodowo-katolicką. Ten wpis w ogóle nie jest o tym. Jest pytaniem o to, czy potrafimy logicznie podchodzić do otaczającej nas rzeczywistości. Czy umiemy się szanować, szanować swój czas, mówić z sensem, czy tylko kłócić się bez sensu. Czy potrafimy jeszcze tworzyć konstruktywny dialog.
Mam wrażenie jednak, że ten konstruktywny dialog ogranicza się jednak do pewnej bańki – w tym przypadku Pańskich followersów. Nie wydaje mi się, by miał rzeczywiste przełożenie na ogół polskiego społeczeństwa
95 proc. osób, które czytały mój wpis, mimo odmiennego zdania od mojego, pokazało, że potrafią ze sobą rozmawiać w przestrzeni internetowej. Usunąłem jedynie cztery, czy pięć skrajnych komentarzy spod tego posta. Jak powiedziałem, każdy ma prawo do swojego zdania. Jeżeli ktoś ma problem z Kościołem i pisze mi o tym, nie mam prawa odbierać mu jego głosu – takie są jego doświadczenia. Moje doświadczenia są dwojakie, dlatego, żeby opisać to co myślę musiałem podeprzeć się językiem prawie matematycznym, językiem zasad rządzących matematyczną logiką: prawda - fałsz.
W tym zbiorze "Kościół", który jest głównym przedmiotem tego posta, zawierają się czynniki pozytywne i negatywne. Jeśli nawet wiem o tym, że w Kościele jest wiele zła, to zgodnie z logiką, nie mogę stwierdzić, że cały Kościół jest zły.
Kościół nigdy nie będzie do cna zepsutą organizacją, jeśli jego hierarchami będą tacy ludzie jak choćby bp Grzegorz Ryś. Jest to jedyny biskup, którego, można powiedzieć, poznałem osobiście. Byłem z nim na pielgrzymkach w Ziemi Świętej i w Asyżu. W komentarzu pod postem napisałem eufemistycznie, że "jest jeden biskup, którego znam". Dostałem odpowiedź: "Kiepska średnia. Zna pan tylko jednego biskupa". No tak, nie poruszam się na co dzień w tym towarzystwie i tylko los chciał, żebym akurat z tym biskupem się spotkał.
Czy Pana zdaniem ten "konstruktywny dialog" da się przenieść z Instagramu Mateusza Damięckiego do szerokiej społeczności?
Nie wiem. Chciałbym oczywiście, ale nie w tym celu go stworzyłem. Ktoś napisał mi, że "nie jestem żadnym autorytetem i lepiej, żebym zajął się swoją pracą". Specjalnie go nie skasowałem. Wydaje mi się, że pokazuje pewną frustrację osoby, która go zostawiła. Jeżeli ten człowiek zabrał głos, pozostawił swój ślad, to mój wywód nie był dla niego obojętny. Biorę to zatem za coś pozytywnego.
Mogę mieć jedynie nadzieję, że tego typu myślenie – przy czym nie chodziło mi o wywyższanie jednych i poniżanie drugich, a jedynie o logikę – przejmie więcej osób. Gdyby więcej osób sprawiało sprawy zerojedynkowo, wiedzielibyśmy, z kim mamy do czynienia.
Nie znoszę wyciągania z kontekstu. Za długo uprawiam mój zawód, za długo wyeksponowany jestem na oceny każdego, kto tylko zechce mnie ocenić, wiem jak to jest być mieszanym z błotem i nie mam już złudzeń, co do tego, czy Internet jest bagnem, czy nie. Mimo wszystko, życie w tym bagnie nie zwalnia nas z tego, że powinniśmy z niego wypływać na wierzch po to, by budować jakieś wyspy.
Tak, żeby po prostu dało się oddychać. Liczę na to, że przynajmniej w swoim środowisku będę miał do czynienia z ludźmi, których przestała interesować przestrzeń zaśmiecona. Ludźmi, którzy jak już usypią swoje wysepki - nawet po dwóch stronach morza bagna, to zaczną w końcu konstruować mosty. Bo jak długo można tylko i wyłącznie prowadzić wojnę?
I Pan w to wierzy?
Komentarze pod postem pokazały, że nawet ci najbardziej zacietrzewiali zwolennicy jednej lub drugiej strony są gotowi na rozmowę.