Hugh Grant jest w rewelacyjnej formie. Zbiera nagrody za swoje ostatnie role, a teraz również pochwały i aplauzy za ostry atak na premiera Borisa Johnsona. Bo brytyjski aktor, który ma już 58 lat na karku i nie dawno nie gra uroczych młodzieńców, nie da sobie w kaszę dmuchać i jest po prostu świetnym facetem. Takim, z którym fajnie pójść na piwo, ale którego lepiej... nie obrażać.
Wszyscy znamy tego jednego bohatera, którego grał przed laty Hugh Grant. Neurotycznego i nieśmiałego faceta, który nie radzi sobie ani z kobietami, ani z życiem, aż w końcu zakochuje się z wzajemnością w kobiecie, często Amerykance, i po kilku, kilkunastu niezręcznych gafach staje z nią z na ślubnym kobiercu. Wszyscy byliśmy kiedyś w tym jednym bohaterze zakochani: Charlesie z "Czterech wesel i pogrzebu", Edwardzie z "Rozważnej i romantycznej", Willu z "Notting Hill" czy premierze z "To właśnie miłość".
Zakochani byliśmy w Grancie także wtedy, kiedy grał bardziej niegrzeczne postaci. O, chociażby Daniela Cleavera z "Dziennika Bridget Jones". Neurotyk stał się wtedy amantem i buntownikiem, a aktor mógł w końcu pokazać pazurki, które w rzeczywistym życiu niewątpliwie miał.
"Nie będziesz, k..a, ingerował w przyszłość moich dzieci. Nie zniszczysz wolności, o którą mój dziadek walczył w dwóch wojnach światowych. Pie...l się, ty przereklamowana gumowa zabawko do kąpieli. Wielka Brytania buntuje się przeciw tobie i twojemu gangowi urzędników-onanistów" – napisał aktor na Twitterze. Jego post dostał ponad 350 tysięcy lajków i robi furorę w internecie
Bo może Hugh Grant ma 58 lat nie gra już młodziutkich amantów, ale nigdzie się nie wybiera i jest fantastyczny jak nigdy.
Aktorstwo? Ujdzie
Hugh Grant zawsze był nietypowym aktorem. Po pierwsze, tak naprawdę wcale nie chciał grać, o czym mówi często i bez skrępowania. W 1979 r. otrzymał stypendium na Oxfordzie i to tam zagrał w swoim pierwszym, finansowym przez uczelnię filmie "Privileged". Od razu się nim zachwycono.
"Pierwszy raz spotkałam Hugh w Oxfordzie. Było w nim coś magicznego. Był gwiazdą już wtedy, nie musiał się nawet starać" – powiedziała o nim po latach znajoma aktorka Anna Chancellor. Grant zrobił w oxfordzkim filmie wręcz takie wrażenie, że zgłosił się do niego agent z propozycją poprowadzenia jego filmowej kariery.
Przyszły gwiazdor na początku odmówił, potem zmienił zdanie. Dlaczego? Uznał, że przydadzą mu się pieniądze na studia, a dotąd parał się mniej opłacanymi zajęciami: pomagał w nauce, pisał telewizyjne skecze i radiowe reklamy.
I mimo że jego kariera trwa już ponad 35 lat, wciąż mówi, że to nie było jego przeznaczenie, że aktorstwo się po prostu przydarzyło. I że miał nadzieję, że jego kariera – która rozpoczęła się błyskawicznie po premierze "Czterech wesel i pogrzebu" – będzie tylko przejściową fazą jego życia, ale (nie)stety się tak nie stało.
Otóż to. Bo po drugie Grant jest nietypowym aktorem również dlatego, że nie znosi być celebrytą i gwiazdorem.
Owszem, pojawiał (i pojawia) się na czerwonych dywanach, ale tylko wtedy gdy musiał. I nawet wtedy rozmawiający z nim dziennikarze musieli liczyć się z komentarzem w stylu "nudzi mnie to, wolałabym tu nie być" albo z tym, że nie odpowie na pytanie, na które odpowiadać nie chce. Brytyjczyk od zawsze ostro broni bowiem swojej prywatności. Raz, w 2007 roku, został zresztą nawet oskarżony o atak na paparazzo, sprawę w końcu umorzono.
Jego słowa wcale nie są nonszalancją – Grant naprawdę nie znosi całej tej hollywodzkiej otoczki i być może dlatego nigdy się do Hollywood na stałe nie przeniósł, został w Wielkiej Brytanii. Sprawy nie ułatwiało to, że widzowie pokochali postacie, które grał w hitowych komediach romantycznych, a sam Grant nie dość, że stał się obiektem westchnień milionów kobiet, to jeszcze pozostaje jednym z symboli kultury lat 90.
Gwiazdor nie wahał się nawet skrytykować fanów i powiedzieć w mediach: "Mimo że zawdzięczam swój sukces "Czterem weselom i pogrzebowi", to frustruje mnie to, że ludzie zakładają dwie rzeczy. Pierwsza jest taka, że naprawdę jestem taki, jak ten bohater – podczas gdy w rzeczywistości, nie mogło być to dalsze od prawdy (...) – a druga, że umiem grać tylko ten jeden typ postaci. Przypuszczam, że dlatego, że to właśnie te filmy odniosły sukces, nikt – co być może łatwo zrozumieć – nie chce wypożyczyć innych filmów, które nakręciłem".
Szukacie szczerego i zbuntowanego brytyjskiego aktora? Grant zawsze nim był.
Młody niepokorny
Media w latach 90. uwielbiały niepokorność Granta. Dlatego, kiedy w 1989 r. zaczął spotykać się z równie niepokorną Elizabeth Hurley, paparazzi i tabloidy nie dawały mu spokoju. Burzliwy związek aktorów trwał 13 lat, ostatecznie zakończył się w maju 2000 roku. Ku smutkowi mediów.
Nie tylko relacja Granta z Hurley "rajcowała" media. Dziennikarze często mogli liczyć na niegrzeczne zachowanie aktora. Jak w 1995 roku w Hollywood, kiedy aktor został aresztowany za... publiczne uprawianie seksu oralnego niedaleko słynnego Sunset Boulevard z prostytutką Divine Brown. Zapłacił wtedy 1 180 dolarów grzywny, przez dwa lata czuwał nad nim kurator i musiał... ukończyć program edukacyjny dotyczący AIDS.
Grant, w przeciwieństwie do hollywoodzkich aktorów, szczerze mówił o tym, co wydarzyło się na Sunset Boulevard. Nie owijał w bawełnę i nie próbował siebie wybielać.
W programie telewizyjnym Larry'ego Kinga nie zgodził się na robioną mu przez dziennikarza "psychoanalizę". Jak stwierdził, "to bardziej amerykańska rzecz". Powiedział po prostu: "Nie mam żadnych wymówek". W "Tonight Show with Jay Leno" na pytanie "coś ty do cholery sobie myślał" odpowiedział: "Myślę, że wiesz, co w życiu jest dobrą rzeczą, a co złą. Ja zrobiłem złą rzecz. I tyle".
Aktor miał też zawsze przeprawy z tabloidami. W 1996 r. wygrał proces z "Today", które w styczniu 1995 r. napisało, że aktor molestował młodą statystkę i "wsunął jej język do ust". Z kolei w 2007 roku Grant otrzymał odszkodowanie od Associated Newspapers, wydawcy "Daily Mail" i "The Mail", za trzy artykuły o związkach z jego byłymi dziewczynami, które miały by fałszywe. – Byłem naprawdę zmęczony tym, że te gazety publikowały praktycznie całkowicie fikcyjne artykuły o moim prywatnym życiu tylko dla finansowego zysku – mówił potem.
To właśnie ta niechęć do mediów stała się motorem wielkiej polityczno-medialnej afery na Wyspach, w której centrum znalazł się Hugh Grant.
Gwiazdor na tropie
W 2011 roku Grant opublikował w gazecie "New Statesman" artykuł "The Bugger, Bugged", w którym ujawnił nagrane przez siebie "przy kieliszku" rozmowy z Paulem McMullanem, dziennikarzem i paparazzo, który w przeszłości pracował przy "News of the World", niezwykle poczytnym niedzielnym wydaniu tabloidu "The Sun", czyli dziecka króla tabloidów Ruperta Mardocha.
McMullan wyznał, że wydawcy "News of the World" oraz "Daily Mail" kazali dziennikarzom nielegalnie podsłuchiwać rozmowy telefoniczne, m.in. celebrytów. Okazało się również, że każdy brytyjski premier, począwszy od Margaret Thatcher po ówcześnie rządzącego Davida Camerona, ściśle współpracował z Murdochem i jego ludźmi. Co oznacza, że Cameron, który przyjaźnił się z szefową "News of the World" Rebekah Wade, z pewnością wiedział o podsłuchach. Czyli tabloid – który do tego przekupywał policję – miał nieoficjalne błogosławieństwo od rządu.
Na Wyspach wybuchł skandal. Brytyjczycy byli wściekli, szczególnie gdy okazało się, że dziennikarze "News of the World" podsłuchiwali również nagrania z poczty głosowej zamordowanej nastolatki Milly Dowler. Co więcej skasowano jeden z dowodów w śledztwie. Grant stał się rzecznikiem prasowym całej afery – prowadził wojnę i z Murdochem, i premierem Cameronem. Nie bał się nawet powiedzieć, że "Cameron musi być jednym z dwóch: kłamcą albo idiotą".
Na skutek afery Murdoch musiał zamknąć "News of the World" w lipcu 2011 roku. Sam Grant zaangażował się w działania grupy Hacked Off, która apelowała do Davida Camerona o regulowanie działalności mediów i nawet napisała projekt stosownej ustawy. – Ta mała ucieczka do prawdziwego świata była fascynująca. Naprawdę tego potrzebowałem, chciałem wejść trochę w prawdziwy świat, zamiast tworzyć ciągle świat sztuczny, co robię od 25 lat – mówił potem Grant.
Z powrotem na szczyt
Czy aktor znowu ucieka do prawdziwego świata? Tweet o Borisie Johnsona i aktywność aktora na Twitterze (Grant nie waha się używać tam ostrych słów i szczerze komentować otaczającej go rzeczywistości) pokazała, że być może coś jest na rzeczy. I że aktor ma dość siedzienia cicho.
Afera z Johnsonem pokazała również, że aktor nadal jest w formie. Bo w aktorskiej jest od kilku lat. Po "To właśnie miłość" w 2003 roku gwiazda Hugh Granta bowiem osłabła – nie był już młody i chłopięco uroczy, nie mógł grać nieśmiałych amantów. Grywał już raczej podstarzałych muzyków, jak w "Prosto w serce" czy szefów, jak w "Kryptonim U.N.C.L.E.".
W końcu, po kilkunastu latach, gwiazdor jednak wrócił i to w wielkim stylu. Za genialne dramatyczno-komediowe role (zupełnie inne od tego jedynego bohatera, którego kochaliśmy przed laty) w "Boskiej Florence", "Paddingtonie 2" i serialu "Skandal w angielskim stylu" otrzymał szereg nominacji i nagród. Teraz jest aktorem poważanym i wpływowym, nikt już raczej nie powie – co Grant słyszał od początku kariery – że umie grać tylko jedno i to samo.
Grant powrócił więc na szczyt i to pod każdym względem. Czy powtórzy się sytuacja z 2011 roku i aktor znowu wypowie wojnę brytyjskiemu premierowi? To bardzo możliwe. I możemy być pewni, że Brytyjczycy wezmą wtedy jego stronę.
To przecież on jest ich ulubionym szefem rządu w historii.