Sędzia Arkadiusz Cichocki napisał ze szpitala do kolegi, że to były wiceminister sprawiedliwości zlecił mu kontakty z internetową hejterką Emilią. Kilka dni później, po spotkaniu z sędziami, których zaprosił, Cichocki zniknął ze szpitala w Bytomiu.
Cichocki trafił na tamtejszy OIOM po wybuchu afery związanej z hejtem na sędziów, w wyniku której został odwołany z delegacji do Sądu Apelacyjnego w Katowicach. Jak pisał ze szpitala – miał "koszmarnie wysokie ciśnienie" i zastanawiał się, czy przeżyje. "Kiepsko ze mną, ale szanse rosną, wczoraj było przesilenie, noc przeżyłem, powinno być już lepiej" – pisał do byłego kolegi.
"To Piebiak zlecił mi pracę z Emilią Szmydt" – napisał 22 sierpnia z bytomskiego szpitala Arkadiusz Cichocki do kolegi z sądu, którego chciał przeprosić za przygotowywanie przeciwko niemu akcji hejterskiej. Cichocki był gotów ujawnić dalsze szczegóły afery, jednak niespodziewanie zniknął z bytomskiego szpitala.
Kontakt z sędzią, który był na celowniku grupy zajmującej się hejtem, nawiązał niespodziewanie. Zadeklarował, że to koniec bycia pionkiem i zdradzania starych przyjaciół dla nowych. "Przepraszam Cię Paweł za ostatni rok. Nie było jeszcze okazji, a powinienem" – napisał.
Cichocki zaprosił sędziego na spotkanie do szpitala. Sędzia pojawił się wraz z kolegą, innym sędzią, zgodnie z umową. Zgodnie z ich ustaleniami, Cichockiego miał odwiedzić w szpitalu dziennikarz i adwokat. Do spotkania jednak nie doszło, a następnego dnia kontakt z Cichockim się urwał. Kilka dni później głos w jego imieniu zabrał już jego pełnomocnik.
Cichocki w aferze hejterskiej Sędzia miał płacić Emilii Szmydt za jej aktywność. Użytkowniczka Twittera stała za hejterską akcją wymierzoną w sędziów krytycznych wobec pisowskich reform w sądownictwie.
Za całą akcją zorganizowanego hejtu wobec sędziów miał stać były już wiceminister sprawiedliwości Łukasz Piebiak. Sędzia Cichocki zdradził już kilka informacji na temat afery z farmą trolli w Ministerstwie Sprawiedliwości i był gotów podać dalsze szczegóły.
Z kolei Emilia Szmydt twierdzi, że część jej poufnej korespondencji mogła zaginąć w prokuraturze. Mowa o tych danych, które dotyczyły działalności byłego wiceministra sprawiedliwości Łukasza Piebiaka.