PiS nie potrafi inaczej. Dzieli Polaków także w chwilach ważnych i trudnych
Karolina Lewicka
05 września 2019, 06:03·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 05 września 2019, 06:03
Osobne obchody weszły nam w krew. Przykro było patrzeć, jak – po raz kolejny – rocznicę podpisania porozumień gdańskich „Solidarność” świętowała bez Lecha Wałęsy, za to w ścisłym i wiernopoddańczym sojuszu z rządem. Smutne było to, że władze postanowiły w tym dniu powołać do życia konkurencyjną wobec Europejskiego Centrum Solidarności placówkę – Instytut Dziedzictwa Solidarności.
Reklama.
Szkoda, że wyrządzono despekt przewodniczącemu Rady Europejskiej, a potem pokazywano w mediach społecznościowych puste krzesło Donalda Tuska na Placu Piłsudskiego i krytykowano go za „nadmierne ego”. Żal, że były premier nie zignorował tych małostkowych manewrów z zaproszeniem na ostatnią chwilę i nie podniósł swoją obecnością rangi tej uroczystości. Naprawdę, dziw bierze, że gdzie indziej takie wydarzenia mają charakter integrujący i inkluzywny, a u nas wręcz odwrotnie.
Zgodne i spójne społeczeństwo to w zasadzie zjawisko niewystępujące, prawie jak Yeti – niby wszyscy o nim słyszeli, ale nikt na własne oczy nie widział. Dramatyczne podziały wśród Brytyjczyków obnażyła kampania referendalna w sprawie Brexitu, a potem było już tylko gorzej. Amerykanie rozpadli się na zagorzałych zwolenników populisty w Białym Domu i tych, którzy nie są w stanie znieść widoku jego blond grzywki, choć to tylko zewnętrzna oznaka głębokich – społecznych i kulturowych - różnic między elektoratami Partii Demokratycznej i Republikańskiej.
Choć od powstania jednego państwa włoskiego minęło ponad półtora wieku, to pęknięcie Półwyspu Apenińskiego na północ i południe trzyma się mocno. Regiony różnią się zamożnością, obyczajami, mentalnością, stylem życia, a ich mieszkańcy za sobą nie przepadają. Belgia? Niektórzy dają jej najwyżej dekadę, a potem wieszczą rozpad kraju na Flandrię i Walonię.
Przeprowadzony w zeszłym roku sondaż (na zlecenie BBC), pokazał dramatyczne przekonanie większości z 27 badanych społeczności, że obywatele ich państw są podzieleni. Tak rzeczywistość w swojej ojczyźnie postrzega 93 proc. Serbów, 84 proc. Hiszpanów, 79 proc. Szwedów czy 84 proc. Polaków. Wśród przyczyn wskazywane są odmienne poglądy polityczne, różnice w zamożności czy odmienności między rdzennymi a napływowymi mieszkańcami.
Tak ten świat jest urządzony, niczym w znanym izraelskim dowcipie, w którym złapał rybak w jeziorze Genezaret złotą rybkę, a ta obiecała spełnić jedno jego życzenie. Rybakowi od razu zamarzyły się złoża ropy. Rozłożył przed rybką atlas i pokazuje: mają je i Irak, i Iran, a także Egipt, tylko Izrael nie. To trudne – odpowiada rybka i prosi o inne zadanie. Rybak się zamyślił, aż w końcu rzekł: Spraw, złota rybko, byśmy się w naszym kraju nie kłócili. Wiesz co? - odpowiada rybka – pokaż jednak tę mapę.
Ale żarty na bok. Bo są takie momenty w historii każdej wspólnoty (lokalnej lub narodowej), kiedy potrafi być jednością. Tak dzieje się podczas upamiętniania wydarzeń dla niej ważnych, bo nawet wrogowie stają obok siebie, by czcić pamięć ofiar czy opiewać minione dni chwały. I nikomu nie przyjdzie do głowy, by dawać wówczas upust swojej małostkowości i zapomnieć o kindersztubie.
Wspólnota odtwarza się też i konsoliduje podczas katastrof – nieprzewidywalnych i zagrażających zdarzeń, czy to naturalnych (jak powódź, trzęsienie ziemi, pożar) czy też z ręki człowieka (np. atak terrorystyczny). Wtedy podziały są chwilowo unieważniane, bo wszystkie ręce na pokład. No chyba, że jesteśmy w Polsce.
Bo w Polsce awaria stołecznej oczyszczalni ścieków pokazała nam, jak obecnie działa państwo. Otóż, podstawowym celem rządzących jest dołożenie swoim politycznym konkurentom i sytuacja kryzysowa – jak się okazuje – wybitnie się do tego celu nadaje. Dlatego warszawscy radni PiS od pierwszych minut całą swoją energię skupili na atakowaniu Rafała Trzaskowskiego, rząd na mnożeniu absurdalnych zarzutów pod adresem Ratusza, a media publiczne na dezinformacji, czyli straszeniu ludzi katastrofą ekologiczną.
Logika codziennej walki politycznej jest widać jedyną dostępną Prawu i Sprawiedliwości, a potencjalny uzysk kampanijny był ważniejszy niż koncentracja sił na ograniczaniu skutków kryzysu (także zresztą ofertę pomocy wykorzystywano propagandowo, przekonując, że stołeczne władze ją nienawistnie odrzucają). A przecież na rozliczenia zawsze i tak przychodzi czas, ale – co wiedzą poważne elity polityczne – dopiero wtedy, kiedy sytuacja się ustabilizuje.
Strach pomyśleć, co byłoby, gdyby teraz wydarzyła się w tym podzielonym kraju prawdziwa tragedia. Przypomnę, że już raz do niej doszło, w Smoleńsku i także wtedy, choć wśród ofiar było wielu polityków PiS, Jarosław Kaczyński nie omieszkał wykorzystać dramatu (także przecież osobistego) do kopania rowów i stawiania wśród Polaków murów.
Politycy PiS po prostu nie potrafią się powstrzymać przed antagonizowaniem społeczeństwa nawet w sytuacjach trudnych lub ważnych. Utrwalane i podsycane są podziały dawne, tworzone nowe. Można odnieść wrażenie, że pęknięcie Polski na dwa plemiona jest podstawowym celem politycznym PiS – maksymalnie zmobilizować tych, którzy są z nami, a wykluczyć tych, którzy przeciwko nam.
Sprzyja w tych planach Kaczyńskiemu wysoki poziom dogmatyzmu Polaków. Dogmatycy widzą świat w czarno-białych barwach, a otoczenie dzielą na „swoich” i „obcych”. Są niechętni inności i różnorodności. Tak urządzonym społeczeństwem i tak sprofilowanymi obywatelami łatwiej zarządzać. Bo wciąż są w stanie zimnej wojny. Maksyma „divide et impera” stała się zasadą naczelną polskiej polityki. W historii była ona stosowana głównie przez najeźdźców wobec ludów podbitych. Tymczasem obecnie rządzący posługują się nią wobec własnych obywateli. Jak to nazywać - pozostawiam Państwu.