Nie do końca widzi Ci się oglądanie serialu o słynnym izraelskim szpiegu infiltrującym przez lata syryjskie władze? Bo nudne, bo historia, bo odległy Bliski Wschód? Jeśli absolutnie nie przekonuje Cię niesamowita i filmowa historia Elego Cohena – a powinna! – to włącz chociaż nowy serial limitowany Netlixa "The Spy" dla Sachy Barona Cohena. Bo słynny komik zupełnie zmienia tu emploi i jest absolutnie fantastyczny.
Borat, Ali G., Bruno – wszyscy ci absurdalni i prześmiewczy bohaterowie popkultury mają twarz tego samego człowieka. Sacha Baron Cohen, bo o nim mowa, przyzwyczaił widzów, że niczego się nie wstydzi, nie ma dla niego tematów tabu, a polityczną poprawność ma w szanownym poważaniu. Przy okazji utwierdził wszystkich w przekonaniu, że ma doskonały talent komediowy.
Cohen postanowił się jednak sprawdzić. A co dla komika jest lepszym sprawdzianem niż rola dramatyczna? Aktor poszedł nawet o krok dalej – postanowił bowiem wcielić się w postać historyczną. I to nie byle jaką, bo w Elego Cohena (zbieżność nazwisk przypadkowa), czyli jednego z najsłynniejszych izraelskich szpiegów.
Jak wyszło? Samemu Cohenowi – fenomenalnie, a serialowi – pół na pół.
Podwójne życie
Historia Cohena jest bez wątpienia absolutnie niezwykła i stuprocentowo filmowa. Szpieg, który przez lata prowadzi podwójne życie? Dziwne, że nie zainteresowało się tym jeszcze Hollywood.
Kim jest Eli Cohen? To legenda Mosadu – w latach 50. i 60. działał pod przykrywką w Syrii. Przez lata funkcjonował jako Kamel Amin Taabet, Libańczyk pochodzenia syryjskiego, który przyjechał do Damaszku z Argentyny
Jako Taabet Cohen zdobył zaufanie syryjskich kręgów władzy i wszedł do tamtejszej elity. jednak jednocześnie zbierał tajne informacje na rzecz Izraela, chociażby o pozycjach wojsk syryjskich na Wzgórzach Golan, co odegrało dużą rolę w Wojnie Sześciodniowej w 1967 r. Miłość do ojczyzny była bowiem dla niego miłością najwyższą.
Sześcioodcinkowy "The Spy", którego reżyserem i scenarzystą jest Gideon Raff – twórca izraelskiego serialu "Więźniowie wojny", na którym inspirowany był amerykański "Homeland" – pokazuje całą szpiegowską drogę Izraelczyka: zwerbowanie go przez Mosad, wyszkolenie na tajnego agenta, przybranie fałszywej tożsamości, wejście do syryjskiej elity, wspinanie się drabinie kontaktów w Damaszku.
W tle jest oczywiście jego życie prywatne. Cohen musi bowiem opuścić żonę i dwie córki, a wszystko to imię patriotyzmu i służby krajowi. Podwójne życie wciąga go coraz bardziej, a meandrowanie między nimi jest coraz trudniejsze, jednak Cohen nieprzerwanie robi swoje. W końcu nie bez powodu jest uważany za jednego z najlepszych izraelskich agentów.
Ceną jest jednak życie w nieustannym strachu – przecież może zostać zdemaskowany, szczególnie że maksymalnie ryzykuje, chociażby gdy nadaje z Damaszku zaszyfrowane wiadomości do siedziby Mosadu. A wtedy koniec może być tylko jeden.
Święty bohater
Historię Cohena ogląda się z zapartym tchem. Jak na dobry szpiegowski thriller przystało "The Spy" trzyma w napięciu i przykuwa uwagę widza. Nawet jeśli ten wie, jak skończy się serial (chociaż im mniej się w tym przypadku wie, tym lepiej), to siedzi na brzegu fotela. Szczególnie w ostatnim wyjątkowo emocjonującym odcinku.
Produkcja Netflixa jest solidna, formalnie bezbłędna, estetyczna wizualnie i pełna klasy – wszystko jest na swoim miejscu, wszystko jest poprawne. Jednak poza emocjami brakuje tu trochę... wyobraźni i pomysłu. To porządny serial, ale taka historia aż prosiłaby się o serial wybitny.
Chociażby wątek życia prywatnego Cohena i jego osamotnionej żony potraktowany jest po macoszemu. Podobnie zresztą jak bliskowschodnia polityka, o której w sumie nie dowiemy się tu niczego więcej, niż to, że Syria i Izrael, mówiąc łagodnie, nie pałają do siebie sympatią. Nie brakuje też efekciarstwa, patosu, czarno-białego myślenia i uproszczonych wątków.
No i sam Eli Cohen jest tu chodzącym ideałem. Najważniejszą jego wartością jest oddanie ojczyźnie. Nie ma tu miejsca na jakiejś jego wady, rozterki, kryzysy. "The Spy" stawia izraelskiemu bohaterowie złoty pomnik i wcale tego nie ukrywa. Widzowi jednak nie przeszkadza to aż tak bardzo – ogląda się to bowiem wszystko świetnie.
Żegnaj, Boracie
Błędami błędami, poprawność poprawnością, jednak rola Sachy Barona Cohena z pewnością poprawna nie jest. Brytyjczyk żydowskiego pochodzenia gra świetnie – jest magnetyczny i charyzmatyczny, a jego talent przykrywa wszelkie luki w scenariuszu. Udowadnia, że to nie tylko świetny aktor komediowy, ale świetny aktor w ogóle.
Jednak, jeśli jesteśmy dobrze zaznajomieni z komediową twórczością Cohena, początkowo może być ciężko. Trudno nie mieć przez pierwsze minuty bowiem wrażenia, że aktor znowu... robi sobie jaja. Do tego stopnia, że wydaje się, że zaraz zrzuci tę poważną maskę i zacznie się wygłupiać. Tak się jednak na szczęście nie dzieje, a widz szybko zaczyna widzieć w aktorze izraelskiego szpiega.
Podsumowując, "The Spy" nie jest rewolucyjnym serialem, który zmieni telewizję i platformy streamingowe. Nie jest to dzieło sztuki, jednak jest to wciągająca historia, która zajmie widza na całe sześć godzin i zachęci Cię do poznania historii Elego Cohena jeszcze bliżej. Tylko tyle i aż tyle.