Obrażony Boris Johnson i konserwatyści opuszczający salę – tak skończyło się dzisiejsze głosowanie w Izbie Gmin. Wiele wskazywało na to, że jeśli wszystko pójdzie po myśli Borisa Johnsona i negocjatorów umowy brexitowej zaakceptowanej przez unijnych przywódców, to Wielka Brytania będzie mogła wyjść z UE już ostatniego dnia października. Parlament powiedział jednak "nie". Gorąco było nie tylko w parlamencie, bo tysiące protestujących wyszły na ulice Londynu.
Jak się jednak okazuje za tą prostą drogą zaczyna się kolejny zakręt. I to na brytyjskim podwórku. Porozumienie przygotowane przez unijnych i brytyjskich negocjatorów jest konieczne, aby uniknąć chaosu przy opuszczaniu wspólnoty przez Wielką Brytanię.
Zatwierdzić musi je Parlament Europejski, państwa członkowskie i brytyjski parlament. Gdyby wszystko poszło po myśli premiera Johnsona Wielka Brytania mogłaby opuścić Unię już 31 października.
Już jednak wiadomo, że w tym roku brexitu nie będzie. Brytyjski parlament nie poparł premiera w tej sprawie. To oznacza, że Brytyjczycy opuszczą UE najwcześniej 31 stycznia.
Wszystko przez poprawkę zgłoszoną przez sir Olivera Letwina i Hilarego Benna. Chcieli oni bowiem uniknąć sytuacji, w której mimo poparcia umowy proces legislacyjny ustawy nie zakończyłby się do końca października.
Teraz Johnson musi ponownie zwrócić się do unijnych przywódców o kolejne przesunięcie terminu. Johnoson zagroził, że do brexitu i tak dojdzie do końca października.
Brytyjczycy są zniecierpliwieni
W trakcie głosowania w brytyjskim parlamencie na ulicach Londynu przeciwko wyjściu Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej protestowały tysiące Brytyjczyków. Są zniecierpliwieni przeciągającym się procesem brexitowym, ale po decyzji Izby Gmin tłumy zaczęły wiwatować. Protestujący chcą także ponownego referendum ws. wyjścia ze wspólnoty. Obywatele Wielkiej Brytanii są jednak podzieleni, bo w tym samym czasie w Manchesterze odbył się marsz zwolenników wyjścia z UE.