Wczoraj dowiedział się, że miasto sprzedało teren, na którym stał jego klub Plac Zabaw. Na przyszły rok Paweł Górski "Bebech" musi ze wspólnikami wymyślić coś nowego. Od kilku lat kolejne jego kluby zdobywają status kultowych i "hipsterskich". Paweł Górski tego słowa nie lubi, ale nie ulega wątpliwości, że w Warszawie stworzył ze znajomymi wyjątkowe miejsca: Plan B, Powiększenie, Plac Zabaw, Barkę. Rozmawia ze mną o początkach biznesu i stałych kłopotach z urzędnikami i sąsiadami.
Pamiętasz, jak nazywał się zespół, w którym razem graliśmy w liceum?
Ja na perkusji...
A ja na gitarze basowej.
Nie pamiętam. To była totalna żenada, szczerze mówiąc.
Pamiętam tekst jednej piosenki. Właściwie był tylko refren: Count with us, trzy, dwa, jeden, raz.
Koncert na AWF-ie kazali nam przerwać. A potem to się wszystko inaczej potoczyło.
Ja zacząłem pracować w mediach. A ty?
Moje życie zaczęło się toczyć nieoczekiwanym rytmem. Przewinąłem się przez Stany, potem wróciłem, studiowałem jak wszyscy...
Jak wszyscy geografię?
Tak. To jest przedłużenie ogólniaka. Nie miałem pomysłu na siebie, nie chciałem pracować w korporacji. Nie nadaję się do tego. Open space, maile z kopią do przełożonego. Nie pasuję.
Byłeś więc na geografii i nie wiedziałeś, co dalej.
Zaczęliśmy chodzić po klubach muzycznych. Przegapiłem fazę klubów techno w Warszawie. Zaczęliśmy chodzić do Jazgotu. Zacząłem tam pracować.
Jako?
Karierę w gastronomii zacząłem od biletera. Potem zostałem szklankowym, czyli zbierałem szkło. Potem zostałem barmanem. To były czasy, że nie miałem 40 złotych na bilet jednego ze swoich ulubionych zespołów. Stwierdziłem, że coś muszę z tym zrobić. Poszedłem do Le Madame z ogłoszenia. Już miałem jakoś doświadczenie. Krystian Legierski prowadził rekrutację. Przedstawiłem się jako super doświadczony barman i zostałem kierownikiem baru. Potem zostałem menadżerem w kolejnym klubie Krystiana. Ale już miałem ciśnienie, żeby robić coś swojego.
Żeby zarobić? Żeby zrobić coś, czego w Warszawie brakowało?
Nie wiem czy ty się interesujesz muzyką alternatywną, klubami...
Skąd. Do Planu B wsadziłem raz głowę, ale tak śmierdziało papierosami, że uciekłem.
W 2006 zamknęli Le Madame. Wszyscy byli nabuzowani, nakręceni do działania. W Warszawie praktycznie nie było miejsca, gdzie zespół, na który przychodzi 200 – 300 osób, miał gdzie zagrać. Była totalna nisza. Zaczęliśmy szukać.
Byliście już „wy”...
Z Mają oraz z Borkiem. Powiem ci, że to chyba największy fart jaki mam i przyczyna sukcesu, jaki odnieśliśmy. My się totalnie uzupełniamy.
Jak się znaleźliście?
W Klubie Inteligencji Katolickiej. Potem zostaliśmy z niego wyrzuceni. Borek za pijaństwa, a ja za bezeceństwo.
Co wnieśliście do Planu B?
Ja opcję klubową, czyli wiedzę o prowadzeniu baru, lokalu, ludzi do pracy. Borek był już po zorganizowaniu jednego dużego festiwalu. Jest dyktatorem, jeśli chodzi o program w naszych lokalach. Maja była księgową i wiedziała jak prowadzić dokumenty.
W jaki sposób trafiliście na Plac Zbawiciela?
Wiele tygodni siedziałem na wszystkich ogłoszeniach o przetargi w Zakładzie Gospodarowania Nieruchomościami. Wreszcie miasto wystawiło ten lokal na przetarg. Wynajęliśmy go za 60 złotych za metr. Nie mieliśmy żadnej konkurencji. Nikt tego nie chciał wziąć. Jak teraz sobie pomyślę... Teraz lokale na Placu chodzą po 400 złotych za metr.
Jak wtedy plac wyglądał?
To był syf. Tu, gdzie jest Charlotte, był sklep rybny. Tu, gdzie jest Plan B, była knajpa rybna. W środku była ruina, totalny brud. Wszedłem, usiadłem i wiedziałem, że to jest idealne miejsce na klub, na amerykański dive bar.
?
To jest jak angielski pub tylko dla młodych ludzi. W Stanach byłem w paru takich lokalach. To były knajpy dla surferów, nikt jeszcze nie nazywał ich hipsterami, bo jeszcze nikt nie wymyślił tego cudownego słowa. Ruszyliśmy w lutym 2007.
Na bogato?
Totalnie nie mieliśmy kasy. Remont zrobiliśmy własnymi rękami. Sprzedałem własne mieszkanie, przeprowadziliśmy się z Mają do jednego. Resztki pieniędzy wsadziliśmy tutaj.
To było duże ryzyko?
Bardzo duże.
Teraz jesteś właścicielem knajpianego imperium w Warszawie, potentatem, bogaczem.
Tak się wydaje. W gastronomii, jeśli chcesz robić wszystko uczciwie – a my robimy, na przykład traktujemy uczciwie pracowników – zysk to 10%.
Otwieracie Plan B. Plac Zbawiciela jest dziurą. I co dalej?
Założenie jest takie, że robimy ze znajomymi, dla znajomych. Masa ludzi miała zniżki w Planie B, bo coś w nim robili: malowali, remontowali. Na początku było dość krucho. Utargi były marne, ja miałem moment totalnego zwątpienia. Przełomowym momentem była impreza graficiarzy, którzy nam pomalowali ścianę nad schodami. My wtedy działaliśmy w totalnym offie, a zaczęła się robić moda na połączenie komercji z offem. W tym offie byśmy skończyli, gdyby ludzie nie wybrali sobie naszego lokalu na swój. Ja byłem wtedy w Stanach, a ludzie zaczęli przysyłać mi informację o utargach. One tak rosły, że byłem w ciężkim szoku. Lokal zaczął być tak popularny.
Potrafisz powiedzieć dlaczego?
Nie. Teraz się mówi o tym „hype”. Poszło w miasto, że Plan B jest świetnym lokalem. Zaczęli przychodzić nie tylko nasi znajomi, którzy nie mieli 40 złotych na koncert, jak ja, tylko tacy co mieli. I oni sobie ten lokal upatrzyli. I to się potoczyło.
Ile czasu czekaliście na hype?
10 miesięcy.
I już go nie oddaliście. Każde twoje miejsce: Powiększenie, Plac Zabaw, Barka ma już od początku ten hype.
To jest nasz wielki kapitał. Mieliśmy też od początku dobrą prasę. Powiększenie okazało się biznesem dużo trudniejszym, bo latem lokale, które mają główną scenę w piwnicy po prostu zamierają. Teraz zamykamy Powiększenie w czerwcu i otwieramy we wrześniu. Dlatego wymyśliliśmy Plac Zabaw.
I znów poszło.
Nie od początku. Przez trzy pierwsze lata był na minusie. Otwarcie za każdym razem było bardzo problematyczne.
Jak Wam się układają stosunki z miastem?
Z każdym lokalem mamy sporo problemów. Nie znasz dnia, ani godziny. To co się stało z Placem Zabaw. Robisz lokal, inwestujesz, promujesz go, a potem miejska instytucja go razem z tobą sprzedaje. Plac Zabaw został sprzedany bez informowania nas, że coś się będzie działo. To był kibel na Agrykoli obok Źródełka. Jak przyszedłem tam pierwszy raz, to pytałem: Co to w ogóle jest? Chcecie tu lokal otworzyć? A teraz MPO sprzedaje ten lokal za kupę pieniędzy panom, którzy podjeżdżają Porsche. Bo oni widzą, ile tam się dzieje, ile tam ludzi przychodzi. My MPO zrobiliśmy reklamę, podbiliśmy im cenę. To działa. Za nami idzie zwykły biznes. Miasto tego nie rozumie. Pani z urzędu powiedziała niedawno, że jesteśmy rozrabiakami i że się nie dziwi że sąsiedzi się na nas skarżą.
Macie kłopoty z sąsiadami, tu na Placu Zbawiciela?
To jest tak jak z PKP Powiśle. Plan B jest ofiarą własnej popularności. Dużo ludzi przychodzi pod Plan. Nawet nie wchodzą do środka, przynoszą własny alkohol. My z tym próbujemy walczyć, ale to jest walka z wiatrakami. Teraz jest tak, że jesteśmy świętsi od papieża. Zmywamy chodnik każdego wieczora. Odmalowaliśmy ściany, naprawiliśmy chodnik, chociaż nie jest on nasz i nie my go zniszczyliśmy. Zostaliśmy tą kostką brukową obrzuceni przez kibiców Legii, którzy tu przyszli, żeby nas zniszczyć, bo jesteśmy „klubem dla pedałów”. Oni stali pod Planem, rzucali kostką i wrzeszczeli: „Pedały, pedały!” Policja przyjechała, jak próbowaliśmy naprawić chodnik. Sąsiedzi wezwali policję pod zarzutem, że chcemy ukraść bruk.
Co robicie dla Warszawy? Poza rozpijaniem Warszawiaków.
Robimy rocznie setki wydarzeń kulturalnych za własną kasę. My utrzymujemy z baru
program kulturalny. Da się wygrać miejski konkurs na działalność kulturalną, ale to jest masakra. To są bardzo małe pieniądze, bardzo dużo pracy. My nie chcemy robić rzeczy, na które ktoś musi się zgodzić. I to działa. Jest o tyle problem, że wkładasz własną kasę. I tu jest odwieczna dyskusja, że wódka sponsoruje kulturę. A co ma sponsorować kulturę? Z biletów się nie da utrzymać.
Ludzie nie chcą płacić, czy nie mają pieniędzy?
Uważają, że kultura alternatywna powinna być tania. A w Polsce jednak stawki dla muzyków rosną. Sporo się im płaci. Ja to absolutnie rozumiem: to jest ich praca, ich życie. Nie oczekuję od nich, że będą grali za 500 złotych, bo „są artystami”.
Niektórzy uważają, że sztuka nie podlega regułom rynku.
Dla mnie podlega. Ja prowadzę interes. To nie jest squat. Powiększenie ma 20 tysięcy netto czynszu. Muszę na to zarobić. Mamy takie podejście, że jak koncert się zwraca z biletów, to jest super. Na co ludzie, którzy zarabiają na koncertach się z nas śmieją, że jesteśmy idiotami.
Ty się definiujesz jako biznesmen, czy działacz kultury?
Ja prowadzę interes.
Nawet kosztem działalności kulturalnej?
Nie mieliśmy takich dylematów. Powiększenie nie działa w sezonie ogórkowym, bo nie byliśmy w stanie się utrzymać.
Siedzisz 5 lat na Placu Zbawiciela. Co tu się zmieniło?
Jest ladniej i to jest bardzo duży plus na miasta. My coś rozkręciliśmy od strony popularności miejsca, to miasto się dołożyło od strony wyglądu miejsca. Tu nic nie było wcześniej poza szkołą metodystów, zakładem dorabiania kluczy i Cafe Karma.
Mówisz, że dołożyliście „coś”. W sensie społecznym na pewno znacznie więcej niż „coś”
Może spopularyzować taki styl prowadzenia knajpy: małymi kosztami, robić coś samego, z silną społecznością. Ja nie otworzyłbym lokalu w Krakowie, bo nie znam ludzi. Warszawa jest totalnie moim miastem. Tu wszystkich znam i dzięki temu istniejemy. Możemy być też wzorem prowadzenia biznesu od strony wspólników. Nie mieliśmy nigdy żadnego konfliktu. Nigdy nie było tematów sporów o kasę.
Trochę działacie jak Nowy Wspaniały Świat? Socjalistyczny kibuc, czy to jednak jest kapitalizm?
My się dzielimy zyskiem pół na pół z pracownikami. U nas naprawdę dobrze się zarabia. Dzielimy się utargiem. Każdy biznesmen by się na mnie popatrzył jak na idiotę. Ja bym zarabiał więcej niż teraz, gdybym prowadził sklep spożywczy. Ale wiesz, mam tyle ile mi potrzeba i nie mam dużych wymagań.
Ten wasz hype wciąż trwa? Macie coraz starszych gości, czy cały czas nowych?
Przychodzą nowi, młodzi ludzie. Charlotte nam też w tym pomogło. To był kolejny kopniak dla miejsca.
Ja słyszałem o konflikcie. Charlotte to „chleb i wino”, po czym wy napisaliście w Planie B „wódka i piwo”
To jest absolutna bzdura. „Wódka i piwo” to był kompletny żart. Nie ma żadnego konfliktu. Nawet są romanse pomiędzy pracownikami Charlotty i nami.
Przecież to zupełnie dwie różne Warszawy. Charlotta to słynna bułka tarta za 7 złotych, a u Was piwo i wódka.
Mi kiedyś pan w koszuli i w garniturze powiedział, że on zaczyna wieczór u Miełżyńskiego, bo tam wszyscy są dla niego ĘĄ, po czym kończy wieczór w Planie B, żeby się dobić. U nas wszyscy są traktowani równo. Przez wiele lat ludzie mieli pretensje, że obsługa w Planie B jest chamska. Ona nie jest chamska. Oni są naturalni. Jeżeli ktoś jest chamem, to barmanka nie będzie dla niego miła. Nigdy żaden menadżer w Planie nie powiedział, że barman ma się zachowywać miło wobec kogoś, kto się zachowuje jak idiota.
To mało biznesowe.
Jak ktoś jest idiotą, to dziękujemy.
Jaka jest warszawska klientela?
Więcej napiwków zostawiają.
Pojeździli trochę po świecie i zobaczyli.
To był zawsze problem, że jak byłeś barmanem, to byłeś skazany na godzinówkę, bo barmanom się napiwków nie zostawiało.
A miasto? Teraz i w 2006 roku?
To jest inny świat. Takich miejsc „na hype”, jak się mówi, jest teraz pełno. Powstają, padają. To zupełnie naturalny proces. Każde miejsce ma jakiś cykl życia. Z czasem zwykle rośnie nieprzychylność sąsiadów, właściciele tracą kontakt z rzeczywistością. Otwierają nowe miejsca, przestają zajmować się danym lokalem. Ja w tej chwili zatrudniłem się ponownie na barze w Planie B i na Barce, żeby totalnie odzyskać kontakt z samym miejscem. Żeby być tu wieczorem, jak rzeczy się dzieją. Mamy super menadżerów, ale to są menadżerowie. Oni gdzieś pójdą, otworzą nowe miejsca. Ja muszę być przygotowany, że zostanę sam. Że będę musiał mu wyjaśnić o co chodzi. Trzeba więc od początku zadbać o swoje dziecko.
Co jest wartością Planu B?
Już nie koncerty, bo teraz organizujemy je w Powiększeniu. Plan B to teraz miejsce spotkań. Tu jest miks takich różnych środowisk i na tyle fajni ludzie się spotykają, że wiele fajnych rzeczy może tu powstać.
Wierzysz, że Plan B może być wieczny na planie miasta?
No skąd.
Jak Zachęta?
Nie liczę na to. Nie mam tego w głowie.
Jesteś gotowy zacząć z czymś nowym?
Nasza siła polega na tym, że prawie nic nie mamy. Mamy mało do stracenia, a dużo robimy. W momencie, w którym coś się wydarzy, to idziemy dalej. Próbujemy nie zostawiać za sobą spalonej ziemi. Nie wchodzimy w otwarte konflikty, mamy dobre układy i między sobą i na zewnątrz.
Przyszedłeś do Planu B z KIKu. Czy twoje miejsca forsują jakąś ideologię, religię?
Coś ty. Nigdy nie robiliśmy nic w tym celu. Próbujemy promować alternatywną kulturę, muzykę.
Hipsterstwo?
Ja nie wiem, co to jest. Coś się urodziło w Stanach, przez Berlin...
Dotarło na Plac Zbawiciela
Może tak. To jest podobno mekka hipsterów. Hipsterstwo to próba nazwania czegoś, co jest niedefiniowalne. Ci tak zwani hipsterzy, to jeden pracuje w korporacji i ma mnóstwo gadżetów i to jest super hipsterskie. A inny prowadzi swój biznes i to też jest super hipsterskie. A jeszcze inny jest bezrobotny. I to też jest super hipsterskie. Hipsterstwo to próba połączenia pod jedną flagą ludzi, których często w zasadzie nic nie łączy. To jest bardzo naciągane słowo klucz, które jest kluczem do niczego.
Podoba ci się to, w którą stronę Warszawa zmierza?
W Warszawie wszystko jest wywrócone do góry nogami. Stare Miasto jest najcichszym miejscem w stolicy, jest cichsze niż Białołęka. Centrum zamiera po 22. To wynika z historii. Na Starym Mieście i do Centrum osiedlano ludzi, którzy teraz są tu od pokoleń. Trudno im się dziwić, że ich wkurza hałas. Ja się temu nie dziwię. Dlatego my się z Planu B wynieśliśmy z imprezami. Było bardzo dużo skarg. Nadal zresztą je dostajemy, że jest głośno.
Jakie miasto ci się marzy?
Uwielbiam południowe miasta. W Porto miasto ożywiło całą dzielnicę w centrum. Zrobili z tego turystyczne, gastronomiczne miejsce. Dawali świetne warunki, powstała masa knajp. My tam wchodzimy i żeby przejść z jednego końca na drugi, trzeba by się przepychać parę godzin. Cała ulica była nabita ludźmi.
O takiej Warszawie marzysz.
O takiej, w której będą takie miejsca. Nie chciałbym w nim mieszkać, ale one nie służą do mieszkania. Fajnie byłoby żeby Warszawa była zrównoważona. A teraz jest wszystko wszędzie. Centrum Warszawy jest wszędzie i nigdzie. Gastronomia jest wszędzie i nigdzie. Wszędzie i nigdzie są sypialnie.
Skąd się wzięła nazwa?
Plan B to alternatywa.
Teraz jesteście mainstreamem.
Taki śmierdzący mainstream... Ja się nie trzymam kurczowo jeden wizji miejsca, bo wtedy się zamykasz po trzech latach, bo ci się temat wyczerpał.