Najpierw pierwsza informacja. Franciszek Smuda rozmawia z właścicielami Wisły, chciałby pracować w Krakowie. Mimo, że ta ma przecież trenera Michała Probierza. Potem podobna informacja o Śląsku Wrocław, szybko zdementowana w klubie. Jedno jest pewne. Franciszek Smuda chciałby wrócić do pracy trenerskiej, najlepiej w polskiej lidze. Pytanie tylko, czy jako trener ma jeszcze sobą coś do zaoferowania.
Niedawno chciał go u siebie węgierski Ferencvaros Budapeszt. Smuda powiedział nie. Wtajemniczeni twierdzą, że wzrok kieruje na Kraków. Przypominają, że dobrze zna się z właścicielem Wisły Bogusławem Cupiałem. Sugerują, że obaj panowie tylko czekają na poważne potknięcie Michała Probierza. I tym samym na pretekst do jego zwolnienia.
- To jest takie typowo polskie, że najpierw traktują cię jak Boga, nie widzą twoich wad, a potem, jak coś ci nie wyjdzie, bardzo szybko stajesz się zerem - mówi w rozmowie z NaTemat Mateusz Borek, komentator Polsatu. Dodaje, że Smuda nie jest ani szkoleniowcem genialnym, ani beznadziejnym. Jeśli któryś właściciel jest teraz przekonany co do jego osoby, proszę bardzo - niech go zatrudnia. Pytanie tylko, czy Smuda znajdzie w sobie motywację, by na powrót ubrać się w dres, prowadzić regularne treningi, wreszcie - czy znajdzie w sobie pasję.
Prawdziwy i prostolinijny
- Byłoby kłamstwem twierdzić, że Smuda nie ma żadnych atutów. Mnie na przykład zawsze imponowała ta jego prawdziwość i prostolinijność. To, że mówił to, co myślał - dodaje Borek - Ale w kadrze stał się inną osobą. Omamiła go mamona: szybko dano mu wysoką pensję, Biedronkę, stał się przezroczysty. Bycie selekcjonerem trochę demoralizuje - to są ludzie, którzy zarabiają dużo kasy za stosunkowo niewielki wysiłek.
Przeciwnicy Smudy przekonują, że największe sukcesy odnosił w zamierzchłej przeszłości. Minęło już ponad 15 lat od czasu, gdy jego Widzew robił furorę w Lidze Mistrzów. Potem było jeszcze mistrzostwo Polski z Wisłą, ale zdaniem wielu z tamtym zespołem grzechem byłoby niezdobycie tego trofeum. Puchar Polski wywalczony niedawno z Lechem? Przecież to śmieciowe trofeum. Trzecie miejsca z Lechem i Zagłębiem Lubin? Lech miał wtedy zespół na mistrza. Zagłębie? Wiadomo, korupcja.
Tak Widzew Smudy awansował do Ligi Mistrzów:
Nie potrafił ocenić piłkarza
Borek przekonuje, że takie rozumowanie nie jest do końca właściwe. Owszem, Smuda był najlepszy, gdy prowadził Widzew. Wprowadził wtedy w Polsce niemiecki sposób grania, kazał piłkarzom grać pressingiem, wysoko atakować rywala. Gorzej, gdy przyszło dokonywać transferów. - Tamtą drużynę układał przede wszystkim Andrzej Grajewski. To on ściągnął do Widzewa wielu piłkarzy, których Franek na pewno by nie wziął. Poza tym Smuda miał wtedy czasami różne dziwne pomysły - tłumaczy komentator Polsatu.
Nawet później gry prowadził Lecha, nie zawsze właściwie oceniał potencjał piłkarza. Gdy swego czasu wybrał się do Pruszkowa oglądać w akcji Roberta Lewandowskiego, był wściekły, że kazano mu marnować czas na obserwowanie tak słabego gracza. Gracza, który potem był jego kluczowym piłkarzem w Lechu i kadrze.
Z Lechem w sezonie 2008/2009 zrobił furorę w Pucharze UEFA. Zespół do rozgrywek dostał się szczęśliwie, dzięki temu, że nie doszła do skutku fuzja Groclinu ze Śląskiem. Wystartował, w dramatycznych okolicznościach wszedł do fazy grupowej, a potem w grupie grał piękne mecze i awansował do dalszych gier. - Ten Lech naprawdę imponował, z silniejszym rywalem grał bez żadnych kompleksów, odważnie atakował, próbował strzelać gole. Często wstydzimy się za nasze drużyny, grające w pucharach, ale tutaj mogliśmy odczuwać zgoła odmienne emocje - mówi Borek.
Tak Lech Smudy awansował do fazy grupowej Pucharu UEFA:
To dzięki niemu Lech zdobył tytuł
Smudę w Lechu zatrudniał ówczesny dyrektor sportowy klubu Marek Pogorzelczyk, który dziś jest o nim dobrego zdania. - On z Lechem naprawdę dużo osiągnął. Puchar UEFA, Puchar Polski, podium w lidze. A przecież obejmował zespół w bardzo trudnym okresie i wiele spraw od razu musiał poukładać - mówi w rozmowie z NaTemat.
- Ale przecież Smuda musiał odejść, by Lech mógł zdobyć mistrzostwo - sugeruję.
- Gdyby nie Smuda, tamten sukces by nie nastąpił. Piłkarze nabrali przy nim doświadczenia, które zaprocentowało rok później - odpowiada Pogorzelczyk.
Wszystko wie? Wszystko wie?
Tyle o sukcesie z Lechem. Drugie w XXI wieku miejsce na podium w lidze, trzecie z Zagłębiem Lubin, zostało wywalczone nie tylko na boisku, ale i poza nim. Ostatni mecz sezonu, 0:0 z Cracovią. Ten wynik dawał drużynie Smudy upragniony awans do europejskich pucharów. Tyle, że został ustawiony. Kilku piłkarzy obu drużyn przyznało się już do winy, co więcej - dobrowolnie poddali się karze, oddając wywalczone wtedy premie.
Smuda? Jemu nic nie udowodniono. Premii za puchary nie oddał. Choć portal weszlo.com przypomniał swego czasu taką oto scenkę z tamtego meczu: "Wiecie, jakie wskazówki dawał nasz boski selekcjoner Ibrahimowi Sundayowi, gdy ten w 87. minucie wchodził na boisko? Żadnych. Pytał się za to: Wszystko wie? Wszystko wie?".
Pytanie, czy ta niejednoznaczna sytuacja nie wpływa na mniejsze zainteresowanie Smudą ze strony właścicieli klubów. - Dopóki nie ma wyroku, to nie ma osoby winnej. Wiem, że Czesław Michniewicz miał podobnie. Mówiono o tym, że kilkaset razy rozmawiał z "Fryzjerem" i kluby nie bardzo chciały go brać. Ale w końcu znalazł pracę. Pewnie podobnie będzie ze Smudą - sądzi Pogorzelczyk.
- Są właściciele pryncypialni i tacy, których nie interesuje tamta historia - to z kolei słowa Borka.
Komentator Polsatu na koniec dodaje: - Ale chyba wszyscy dobrze widzieliśmy, jak tamten mecz wyglądał.
W kadrze stał się inną osobą. Omamiła go mamona: szybko dano mu wysoką pensję, Biedronkę, stał się przezroczysty. Bycie selekcjonerem trochę demoralizuje - to są ludzie, którzy zarabiają dużo kasy za stosunkowo niewielki wysiłek.