Decyzja o odmowie wszczęcia śledztwa ws. "taśm Kaczyńskiego" przeszła niemal niezauważona – zapadła tuż przed ciszą wyborczą, do adwokatów dotarła wówczas, gdy wszyscy emocjonowali się wynikami głosowania. "Gazeta Wyborcza" ujawnia nowe informacje związane z postanowieniem prokuratury.
Dziennikarz zajmujący się tematyką społeczną, polityczną i kryminalną. Autor podcastów z serii "Morderstwo (nie)doskonałe". Wydawca strony głównej naTemat.pl.
Gdyby ktoś zapomniał, dwa słowa krótkiego wyjaśnienia, o co chodziło w aferze, która wybuchła na początku roku za sprawą publikacji nagrań zarejestrowanych w gabinecie prezesa PiS.
9 miesięcy na decyzję
Jarosław Kaczyński miał plan budowy dwóch bliźniaczych wież w sercu Warszawy. Prace przygotowujące inwestycję zlecono austriackiemu biznesmenowi Geraldowi Birgfellnerowi. Ten za swoją pracę nie otrzymał pieniędzy, poczuł się oszukany, a suma, jakiej się domaga, to 1,3 mln euro. Ponieważ inne sposoby uzyskania zapłaty zawiodły, poszedł z tym do prokuratury.
Śledczy teoretycznie czas na decyzję o tym, czy wszcząć postępowanie, czy odmówić, mieli do 25 lutego. Postanowienie zapadło 11 października – decyzja jest odmowna. W tym czasie Birgfellner jako zawiadamiający był przesłuchiwany wielokrotnie, Jarosław Kaczyński – ani razu.
Prokuratura nie fatygowała prezesa
"By odmówić wszczęcia śledztwa i nie przesłuchać Jarosława Kaczyńskiego w sprawie oszustwa przy projekcie drapacza chmur spółki Srebrna, prokuratura sięgnęła po kontrowersyjny trik" – opisuje wtorkowa "Gazeta Wyborcza". Jak ustaliła, prokuratura nie fatygowała prezesa PiS na przesłuchanie, lecz wykorzystała jego słowa z zupełnie innego postępowania, w którym domagał się on ukarania dziennikarzy "GW" za ujawnienie afery Srebrnej i publikację taśm z jego gabinetu.
– To najsłabszy punkt decyzji. Skoro dołączyli do akt sprawy dwóch wież protokół przesłuchania Jarosława Kaczyńskiego z innej sprawy, to znaczy, że widzieli potrzebę jego przesłuchania. A skoro widzieli taką potrzebę, to powinni wszcząć śledztwo, przesłuchać go i dać szansę zadawania pytań pełnomocnikom Birgfellnera – cytuje gazeta doświadczonego prokuratora, który chce pozostać anonimowy.