Wielu komentatorów wytyka nieścisłości i manipulacje w expose premiera Morawieckiego. Jego wystąpienie można uznać za niezbyt udane także w innym względzie. Daria Domaradzka-Guzik oceniła mowę ciała szefa rządu. Do jakich doszła wniosków?
Długie, monotonne, rozczarowujące – takie komentarze pojawiają się pod expose Mateusza Morawieckiego. Czy naprawdę było aż tak źle?
Daria Domaradzka-Guzik: Przede wszystkim ważny jest cały kontekst wystąpienia, czyli w tym wypadku expose, które jest dość stresującym wydarzeniem oraz fakt, że pan premier nie jest osobą, o której można powiedzieć, że dobrze występuje publicznie.
No tak, to już wiemy z jego poprzednich wystąpień, ale czy expose nie jest tym niepowtarzalnym wystąpieniem w karierze polityka, do którego trzeba się dobrze przygotować?
Szczerze powiedziawszy to podchodziłam do wystąpienia pana premiera z dużą dozą zadowolenia, bo podczas ostatnich tygodni kampanii wyborczej widziałam u niego spory postęp. Ktoś z nim musiał trochę popracować. Tymczasem, kiedy wczoraj występował, to nie ukrywam, że liczyłam na więcej i pan premier mnie rozczarował. Mam wrażenie, że osoby, które go przygotowywały, tym razem nie odrobiły należycie swojego zadania domowego.
No właśnie, takich opinii jest sporo. Co więc było nie tak w wystąpieniu premiera?
Pierwszym podstawowym błędem, z którym musiał się zmierzyć, to kwestia czytania z kartki. Nie dało mu komfortu wypowiedzi, ale także utrudniało wysłanie sygnału osoby pewnej siebie i charyzmatycznej.
W jaki sposób mógł to zaprezentować, że przeszkodziła mu w tym wspomniana kartka?
Nie mógł na przykład nawiązać kontaktu wzrokowego, bo musiał patrzeć na kartkę. Nie mógł obserwować reakcji sali i na nią odpowiadać, bo patrzył na kartkę. Dalej – nie mógł normalnie gestykulować, bo musiał trzymać się kurczowo mównicy, na której była kartka. Czyli to spisane na kartce przemówienie stało się dla niego przekleństwem, bo spowodowało, mówiąc kolokwialnie, że położył to expose.
Czytanie z kartki przełożyło się na dalsze błędy, bo premier jest osobą wysoką, więc musiał pochylić się nad mównicą, co całkowicie zmieniło jego postawę. Zamiast się wyprostować i w ten sposób zaprezentować pewność siebie, był przykurczony, miał ściągnięte ramiona, a łokcie przyciśnięte blisko ciała.
To są przykłady tych sygnałów niewerbalnych wysyłanych nieświadomie naszym odbiorcom, które powodują, że nie mamy szansy wytworzyć przynajmniej wizerunkowo takiej postawy osoby, która jest pewna tego, co mówi. Widać wtedy, że sfera niewerbalna nie zgrywa się z werbalną, czyli gesty są nieadekwatne do słów.
Momentami można było zaobserwować, że premier starał się gestykulować...
Tak, trochę tych gestów było, ale jak wspomniałam, przez postawę i to czytanie z kartki były one bardzo ograniczone. W paru sytuacjach gdzieś ta ręka się mu ruszyła, ale przez większość czasu były one "przymocowane" do pulpitu mównicy. Chociaż jeśli się im lepiej przyjrzeć, to widać było, że momentami one dosyć kurczowo ściskały mównicę, trochę nawet drapały w nią.
Co to oznacza?
Takie spinanie palców i ściskanie to elementy tych drobnych sygnałów niewerbalnych, które absolutnie stanowią o stresie i spięciu. Nie ma w tym nic dziwnego, bo jak wspomniałam, tego typu wystąpienie nie jest sytuacją komfortową, chociaż od premiera mamy prawo oczekiwać pewnej swobody i doświadczenia w tym zakresie.
Na usprawiedliwienie dodam jednak, że to, co działo się przed expose, mogło wybić z rytmu pana premiera.
Dokładnie tak. Jego zachowanie mogło spowodować, że wystąpienie premiera źle się zaczęło, bo przeważnie, kiedy wchodzimy na scenę i towarzyszą nam oklaski, to w naturalny sposób nabywamy dzięki temu pewności siebie. Natomiast kiedy premier schodził ze swojego miejsca i zmierzał w stronę mównicy, a ta była zajęta przez posła Brauna, został zmuszony, żeby zatrzymać kilka stopni pod mównicą i zaczekać na decyzję marszałek Witek.
Jestem przekonana, że to oczekiwanie w takim "przedsionku" mogło mu zabrać trochę impetu i osłabić jego pewność siebie. To może wydawać się mało znaczącym szczegółem, ale na to także powinni zwracać uwagę PR-owcy i przygotować premiera, jak sobie z nimi radzić.
Widać było, że premier źle wszedł w to wystąpienie, czuł się niekomfortowo, bo na początku często pokasływał, głośno przełykał ślinę, chrząkał i miał problemy z oddechem. A potem zaczął krzyczeć...
No właśnie, bo gesty to jedno, ale niektórzy widzowie odnieśli wrażenie, że premier po prostu wykrzyczał swoje wystąpienie...
Tak to prawda. Jego ton głosu ze zdania na zdanie zamieniał się w krzyk i w sumie do końca już krzykiem pozostał. Mam wrażenie, że pan premier starał się coś w ten sposób przykryć. Pytanie tylko, co? Czy brak przekonania do przekazywanych informacji, czy słabsze poczucie odpowiedzialności za to, co mówi. Nie wiem tego i nie mi to oceniać.
Pewne jest, że coś chciał w ten sposób zamaskować. Z doświadczenia wiem, że za każdym razem, kiedy mamy poczucie, że merytoryczna warstwa tego, co mówimy, nie jest porywająca, to podświadomie chcemy to przykryć naszym niewerbalnym przekazem. Wtedy prezentujemy wyraźniejszą mimikę, bardziej ekspresyjne gesty lub właśnie podnosimy głos. Mam wrażenie, premier podświadomie zastosował taki zabieg.
Jaki efekt daje taki krzyk?
Okazał się on kolejnym strzałem w kolano, ponieważ utrudnił odbiorcom wytrwanie w atencji. Słychać było, że premier nie stosował modulacji głosu, która służy do tego, żeby budować napięcie i przykuwać uwagę odbiorcy. Trzeba wiedzieć kiedy podnieść głos, a kiedy go obniżyć. Taki komunikat jest wtedy o wiele ciekawszy.
Poza tym premier w pewnym momencie już nie dawał rady w ten sposób przemawiać i gardło odmawiało mu posłuszeństwa – parę razy załamał mu się głos. Nic dziwnego, w końcu jego wystąpienie trwało przeszło godzinę. I trzeba przyznać, że jego krzyk był zbyteczny, bo przecież nie było to zgromadzenie garstki ludzi pod gołym niebem, a sala Sejmu jest wyposażona w dobre nagłośnienie. Na koniec także miałam wrażenie, że premier nie był przygotowany do swojego wystąpienia...
Co ma pani na myśli?
Po zakończonym expose premier wziął swoje kartki, zszedł z mównicy i nie "wyczekał" oklasków. Normalnie kiedy jesteśmy zadowoleni ze swojej pracy, powiedzieliśmy wszystko, co chcieliśmy i wiemy, że dobrze wykonaliśmy swoje zadanie, wyczekujemy na nagrodę, czyli na oklaski. A jak te się pojawią, to mówiąc patetycznie trwamy przez trochę w tej chwale.
Premier tego nie zrobił. Po trzech, czterech uściskach i odebraniu kwiatów udał się szybko na swoje miejsce. Mam wrażenie, że zrobił to w takim poczuciu "niech się to wszystko skończy, już chcę mieć to za sobą". I tutaj pojawia się niespójność, bo jeśli na poziomie werbalnym używa słów: "idziemy po swoje", "jesteśmy najlepsi", "wyznaczam kierunki i biorę za to odpowiedzialność", a jednocześnie szybko czmycha ze sceny, w tak bardzo ważnej dla niego chwili, to coś w tym zestawieniu jest nie tak.