Posłowie tacy jak Kamila Gasiuk-Pihowicz czy Michał Szczerba już wiedzieli, czego można się spodziewać na posiedzeniu sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka. Dla nich była to kolejna kadencja w tej komisji za rządów "dobrej zmiany". Dla debiutującej w Sejmie posłanki Koalicji Obywatelskiej Magdaleny Filiks to było pierwsze zetknięcie z metodami rządzących. – Nadal jestem w szoku – przyznaje Filiks w rozmowie z naTemat.
Dziennikarz zajmujący się tematyką społeczną, polityczną i kryminalną. Autor podcastów z serii "Morderstwo (nie)doskonałe". Wydawca strony głównej naTemat.pl.
To było przedziwne posiedzenie. Posłowie z komisji sprawiedliwości zebrali się w środę, aby zaopiniować kandydatury Krystyny Pawłowicz i Stanisława Piotrowicza na sędziów Trybunału Konstytucyjnego.
Ale jak tu można było wydać opinię, skoro nie starczyło czasu na zapoznanie się z ekspertyzami specjalistów, skoro na zadanie pytania była zaledwie minuta, po czym posłom wyłączano mikrofon, a koniec końców kandydatka Pawłowicz zdążyła chwilę pokrzyczeć, po czym zamknięto dyskusję?
– To jest dramat, co wy tutaj wyprawiacie – westchnęła po odebraniu jej głosu przy zadawaniu pytań Magdalena Filiks, dla której środowe posiedzenie było chrztem bojowym. Trudno nie odnieść wrażenia, że to westchnienie, to był wyraz szoku osoby, która do Sejmu przyszła z zewnątrz i nie może uwierzyć w to, co widzi i słyszy.
Ile pytań przygotowała Pani do kandydatów na sędziów TK?
Do pana Piotrowicza miałam 12 pytań, do pani Pawłowicz 9. Przygotowywałam się do tego posiedzenia przez parę dni, szykując pytania. Uważałam, że skoro jestem członkiem tak poważnej komisji, a decyzja, jaką komisja ma podjąć, jest poważna, to i ja muszę podejść do tego na serio. Dlatego merytorycznie się do tych obrad porządnie przygotowałam.
A ile pytań udało się zadać?
Chyba trzy, cztery... Już po posiedzeniu sprawdziłam, ile czasu bym potrzebowała, aby przeczytać wszystkie przygotowane pytania – wyszło, że gdybym czytała bardzo szybko, zajęłoby mi to cztery minuty. W minutę nie było szans.
Jedno pytanie do pana Piotrowicza to już było spoza tej przygotowanej listy, zadane spontanicznie, na emocjach. Bo nie ukrywam, że emocje tam się bardzo udzielają. Ono dotyczyło kwestii, która została zawarta w jego życiorysie – że rzekomo był w PRL represjonowany przez system.
Z tego co odczytała wiceprzewodnicząca Anna Milczanowska wynika, że był wręcz bohaterem stanu wojennego.
No, tak – to skąd ten Krzyż Zasługi przyznany mu zaraz po zniesieniu stanu wojennego? Zapytałam o to, odpowiedzi nie uzyskałam.
Od pani Pawłowicz komisja przynajmniej się czegoś dowiedziała.
Tak, dowiedzieliśmy się – że pani Pawłowicz zachowuje się w sposób obelżywy dla innych osób i w ogóle się tego nie wstydzi. Jej odpowiedzi wskazały jasno, że w Trybunale będzie politycznym żołnierzem, że właśnie po to tam idzie. A idzie tam dlatego, że jest w stanie bezrefleksyjnie wykonywać polecenia swojej partii, nawet wtedy, gdy jest świadoma, że jest to łamanie prawa.
Od pana Piotrowicza komisja nie dowiedziała się niczego.
Myślę, że pytania komisji do pana Piotrowicza byłyby dla niego jeszcze trudniejsze. O ile problemem pani Pawłowicz jest to, że łamała konstytucję, to u pana Piotrowicza dochodzi jeszcze to, co wynika z jego życiorysu. To, co odczytano w Sejmie, było tak przekręcone i spreparowane, że chyba od razu zakładano, iż pan były poseł w ogóle odpowiadać nie będzie...
Myśli Pani, że taki był plan od samego początku!?
Tego nie wiem. Wiem natomiast, co widziałam i słyszałam na miejscu. Na przykład to, że siedzący z tyłu za nami członkowie Prawa i Sprawiedliwości za każdym razem, gdy próbowaliśmy zgłosić wniosek formalny, krzyczeli z tyłu: "zamknijcie się", "nie przeszkadzajcie", "jak wam się nie podoba, to sobie wyjdźcie".
Ja tę transmisję oglądałem na żywo na stronach Sejmu i czegoś takiego nie słyszałem.
Bo na transmisji słychać tylko to, co mówi się do włączonego mikrofonu. Ale gdyby odtworzyć to posiedzenie tak, że byłoby słychać wszystkie komentarze, jakie padały z sali, to byłoby jasne, że posłowie opozycji byli non stop prowokowani. Widzowie mogli tego nie dostrzec, ale przewodniczący komisji widział to i słyszał doskonale.
W pewnym momencie prosiłam nawet pana posła Asta, żeby uspokoił członków komisji z PiS-u, którzy siedzą za naszymi plecami, cały czas nam bardzo przeszkadzają i odzywają się w chamski sposób. Przewodniczący jednak na zachowanie posłów PiS nie reagował. Bardzo często, gdy ktoś zgłaszał jakiś wniosek, my tego nawet w ogóle nie słyszeliśmy, bo posłowie PiS cały czas za nami rzucali jakieś bezczelne uwagi.
Co wam mówili?
Bardzo aktywny pan z tyłu i dwóch jego kolegów. Mówili żebyśmy siedzieli cicho, że przecież i tak nie mamy nic do gadania. W pewnym momencie usłyszałam: a, niech gadają, zaraz zgłosimy wniosek i przestaną gadać. A potem: dobra, koniec ich!
Wniosek o zamknięcie dyskusji złożył jednak sam przewodniczący.
Bo wyglądało, jakby czekał na jakiś pretekst z naszej strony, aby to zrobić. Tym pretekstem okazała się reakcja Kamili Gasiuk-Pihowicz na to, że pani Pawłowicz ją obrażała i robiła jakieś personalne wycieczki. Przy czym robiła to celowo – żeby sprowokować. Ciężko siedzieć spokojnie i nie reagować, jak ktoś publicznie opowiada o tobie kłamstwa czy cię obraża.
Skąd podejrzenie, że to celowo?
Będąc na miejscu, obserwując reakcje pana przewodniczącego i jego konsultacje z panią wiceprzewodniczącą Milczanowską, widziałam w pewnym momencie, że między nimi doszło do jakiejś nerwowej wymiany zdań. To było już wtedy, gdy pani Pawłowicz zaczęła odpowiadać na pytania. Choć właściwie to nie było odpowiadanie na pytania – to było wykrzykiwanie oświadczeń politycznych i prowokacji wobec posłów opozycji.
Po prostu - pani Pawłowicz swoimi wypowiedziami coraz bardziej się kompromitowała i widać było, że już nie panuje nad emocjami. Każde kolejne zdanie wygłaszała coraz głośniej, w pewnym momencie już tylko się śmiała i krzyczała.
Dla mnie najważniejszy moment z tego posiedzenia komisji to był ten, gdy pani Pawłowicz odpowiadając na moje pytanie, właściwie przyznała się, że zasiadając w Sejmie głosowała za przepisami naruszającymi konstytucję, ale za to zgodnie z linią partii. PiS przez ostatnie cztery lata zarzekał się, że nie łamał konstytucji i nie tworzył prawa niezgodnego z konstytucją.
Magdalena Filiks: Zasłynęła pani publiczną wypowiedzią, w której oświadczyła pani, że mimo tego, iż miała pani pełną świadomość, że stanowione i głosowane przez panią prawo jest niezgodne z konstytucją. Będzie pani głosowała zgodnie z linią partii i wolną polityczną? Czy takie tradycje będzie pani podtrzymywała jako sędzia Trybunału?Jeśli nie, to kiedy pani zmieniła zdanie, że tamte rzeczy były niestosowne? I jak chciałaby pani przekonać opinię publiczną, że posłanka, która publicznie mówiła, że świadomie łamała konstytucję, zgodnie z linią partyjną, nagle teraz poprzestanie takich praktyk? (pytanie w tej kwestii zadała też posłanka Katarzyna Piekarska – przyp. red.)(...)
Krystyna Pawłowicz: Państwo się kompromitujecie. Przecież ja nie byłam sędzią Trybunału Konstytucyjnego. O tym, czy jakiś przepis jest zgodny z konstytucją czy nie, decyduje Trybunał Konstytucyjny. Pani Gasiuk na okrągło mówi, że wszystko jest sprzeczne z konstytucją. Jakie to ma znaczenie? Pani prywatnej opinii. Każdy poseł, każdy z państwa tutaj wielokrotnie używaliście i będziecie używać swoich prywatnych opinii, że coś jest sprzeczne z konstytucją. Od stwierdzania tego jest Trybunał. Natomiast moje stwierdzenie "ale będę głosowała tak jak w umowie", no to... umowa to przejęzyczenie. Każdy z państwa, przekonacie się, że będziecie na końcu głosować tak, jak będzie wam w dyscyplinie sejmowej zarządzą władze waszego klubu. Jeśli ktoś będzie chciał poprzeć PiS, to wyleci albo zapłaci karę. Nie jestem uległa, poseł ma swoje obowiązki...
Kamila Gasiuk-Pihowicz: Spokojnie, bez krzyków...
Marek Ast: Proszę państwa, ja w tym momencie zamykam dyskusję...
Tymczasem ja wczoraj zacytowałam jedną z wypowiedzi pani Pawłowicz, która przeszła dotąd bez większego echa. Ona się tym pytaniem bardzo zdenerwowała. Tyle tylko że w odpowiedzi stwierdziła, że i owszem – tak było, bo taka była linia partii, taka była potrzeba polityczna w tym momencie.
To wywołało już takie poruszenie, że członkowie PiS wiedzieli, iż nie można pozwolić pani Pawłowicz na dalsze kompromitowanie się i dlatego dyskusja została zamknięta.
Wspomniała Pani, że przewodniczący Ast i wiceprzewodnicząca Milczanowska się naradzali tuż przed zamknięciem dyskusji...
Oczywiście nie jestem w stanie stwierdzić, o czym rozmawiali między sobą. Natomiast widziałam kolejność zdarzeń.
W momencie, gdy pan przewodniczący ostrzegł, że on nam za chwilę zamknie możliwość wysłuchania odpowiedzi kandydatów, to widziałam w jego oczach poczucie bezradności wobec tego, co mówi pani Pawłowicz.
Nota bene - przewodniczący Ast parę razy próbował uspokajać nie tylko opozycję, ale także prof. Pawłowicz.
Wydaje mi się, że to wynikało z jego znajomości charakteru pani Pawłowicz. Sądzę, że miał świadomość tego, co zaraz będzie się działo, gdy ona będzie się rozkręcała. Nie miał innej możliwości - np. napisać jej SMS-a - więc dawał delikatnie do zrozumienia, że przekroczyła granice i że zaraz będą kłopoty.
Czyli to nie chodziło o zachowanie opozycji?
W ogóle nie chodziło o opozycję! Posiedzenie zostało przerwane w chwili, gdy opozycja wcale jakoś szczególnie w obradach nie przeszkadzała. Poseł Ast dawał Krystynie Pawłowicz znaki, żeby zeszła z toru, na który wkroczyła, bo skompromituje siebie i partię. A że to nie przyniosło efektu, to wymienił kilka zdań z panią Milczanowską po czym, nie zważając na to, co dzieje się na sali, oświadczył, że zamknie dyskusję.
Pytanie tylko, czy on o tym sam zdecydował, trzeźwo oceniając, jak bardzo kandydatka PiS się pogrąża, czy może dostał instrukcję: natychmiast masz zakończyć tę komisję. W mojej ocenie bardziej prawdopodobna jest ta druga wersja.
Kandydując do Sejmu spodziewała się Pani, że to tak będzie wyglądać?
Nie... I przyznam szczerze, że wczoraj naprawdę przeżyłam szok. Ja mam jakieś doświadczenia w różnych organizacjach, nieraz brałam udział w jakichś obradach pełnych emocji, ale nigdy nie widziałam takiego kuriozum jak to wczorajsze posiedzenie komisji sprawiedliwości.
Gdyby oni zorganizowali teatr polityczny – dopuścili do głosu ekspertów, pozwolili nam zadawać pytania, a na końcu i tak zagłosowali zgodnie z partyjną linią, to jeszcze bym to zrozumiała. Wtedy przynajmniej zachowaliby jakieś pozory. Tymczasem na tym posiedzeniu nikogo nie interesowała żadna opinia prawna, głos innych posłów. Oni czują się tak bezkarni, że absolutnie nie są zainteresowani nawet udawaniem, iż dyskusja w Sejmie spełnia warunki debaty publicznej.
To było pierwsze posiedzenie komisji, nie licząc tego formalnego, na którym wybrano prezydium komisji. Jak Pani sobie wyobraża – co dalej?
Właśnie, tak szczerze, to jeszcze nie wyszłam z szoku. Oczywiście, jestem świadoma, że w tej komisji PiS ma większość, nie jestem naiwna. Zgłosiłam się do niej z chęcią rzetelnej pracy, bo jestem to winna moim wyborcom. Po wczorajszym posiedzeniu trochę nie umiem sobie wyobrazić, jaki może być mój udział w tej komisji.
Bo nawet jeśli będę się przygotowywać do obrad, PiS może każde posiedzenie rozjechać walcem, to nie wiem... Muszę zweryfikować na nowo swoje podejście i zastanowić, co i jak w tej komisji mogę zrobić.