Ile warte mogą być polityczne sondaże? Te z ostatnich dni – tyle co nic. Dopiero w połączeniu z tymi za miesiąc i za kolejny miesiąc mogą dać one pewien obraz, jaki może być wynik wiosennych wyborów prezydenckich. Nie ma co słuchać kogokolwiek, kto dziś z pełnym przekonaniem stwierdzi, że wie, jaki będzie rezultat majowego głosowania.
Dziennikarz zajmujący się tematyką społeczną, polityczną i kryminalną. Autor podcastów z serii "Morderstwo (nie)doskonałe". Wydawca strony głównej naTemat.pl.
Najtęższe umysły z wydziałów nauk politycznych przeróżnych uczelni głowiły się nad tym, dlaczego w 2015 r. Bronisław Komorowski przegrał, choć przecież wydawało się to niemożliwe, i dlaczego Andrzej Duda wygrał, choć przecież teoretycznie był bez szans. Do teorii, jakie wówczas padały, nie ma co wracać – to niech sobie analizują sztaby poszczególnych kandydatów. Warto jednak dziś zwrócić uwagę na parę liczb i dat z tamtej kampanii. Szczególnie przyjrzeć się im powinni ci, którzy uważają, że Andrzej Duda zwycięstwo ma w kieszeni, a opozycja jest kompletnie bez szans.
Zakonnica w ciąży
"Jeżeli tu się nie stanie coś takiego, czego ja w ogóle nie jestem w stanie przewidzieć, że Bronisław Komorowski po pijanemu na pasach przejedzie niepełnosprawną zakonnicę w ciąży, no to oczywiście, że będzie prezydentem" – wygłosił w styczniu 2015 r. w studiu TVP Adam Michnik. Dziś ten wywód brzmi śmiesznie, ale wtedy oparty był na tym, czym odbiorców karmiły różne sondażownie.
Komitet Polityczny Prawa i Sprawiedliwości zatwierdził kandydaturę Andrzeja Dudy na prezydenta 6 grudnia 2014 r. Tak, tak – to ważna wiadomość dla tych, którzy wytykają opozycji, że mamy listopad, a na razie tylko PSL zdecydował, że kandydatem tej partii na prezydenta będzie Władysław Kosiniak-Kamysz. W PO trwają prawybory, w Konfederacji podobnie, Lewica z formalną decyzją - Biedroń czy Zandberg - też jeszcze zwleka. Waha się też - tak wynika z publicznych wypowiedzi - kandydat spoza świata polityki, czyli Szymon Hołownia.
Jeszcze jest czas
Zwlekają, nie wiedzą, zastanawiają się? I co z tego. Niech się zastanawiają. Wbrew pozorom – jak widać na przykładzie Dudy – trochę czasu jeszcze mają. Byleby zastanowili się dobrze, obstawili właściwie i rzetelnie przygotowali kampanię. Jak wskazuje lekcja sprzed 5 lat, to wcale nie musi być ktoś z grona partyjnych liderów. Może nawet wręcz przeciwnie?
Oczywiście, zanim nastąpiło formalne zatwierdzenie kandydatury Andrzeja Dudy przez partyjny Komitet Polityczny, jego nazwisko padało już wcześniej. A pierwsze sondaże dziś są niezłą lekcją. Przede wszystkim jest to dowód na to, że Duda był wówczas niemal kompletnie nieznany.
W momencie, gdy wysunięto jego kandydaturę, był europosłem raczej nieobecnym w mediach. Za sobą miał doświadczenie niepełnej kadencji przy Wiejskiej oraz funkcji zastępcy Zbigniewa Ziobry w resorcie sprawiedliwości i podsekretarza stanu w Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Nawet wyborcy PiS nie bardzo wiedzieli, kto zacz.
Start z 17 proc.
Po raz pierwszy o kandydaturze Andrzeja Dudy poinformowano na spotkaniu w siedzibie Towarzystwa Sportowego Sokół w Krakowie w dniu Święta Niepodległości. Parę dni później w tygodniku "Newsweek" opublikowano wyniki sondażu przeprowadzonego przez pracownię Millward Brown.
Na pierwszym miejscu był Bronisław Komorowski z poparciem 61 proc., Andrzej Duda od razu wskoczył na miejsce drugie ze słupkiem 17 proc. Niewiele - to nawet nie było tyle, ile w sondażach dostawał wówczas PiS. "Newsweek" jednak już wtedy zwracał uwagę, że ostateczny wynik Dudy na pewno będzie wyższy, bo przecież w prezydenckim rankingu pojawił się dopiero niedawno, więc jest niedoszacowany.
"Komorowskiemu rośnie konkurencja – stosunkowo wysokim wynikiem zaskoczył kandydat PiS Andrzej Duda" – odnotowywała wówczas TVP Info.
Inni kandydaci w tym badaniu się nie liczyli. Na kolejnych miejscach znaleźli się Janusz Korwin-Mikke (4 proc.), Janusz Palikot (3 proc.) i związany z Radiem Maryja Mirosław Piotrowski (1 proc.). SLD było jeszcze przed decyzją ws. Magdaleny Ogórek, a PSL dopiero później zdecydował o wystawieniu Adama Jarubasa. W grze nie było też jeszcze tego trzeciego, który niemało namieszał, czyli Pawła Kukiza.
To ten sam moment
A teraz przyjrzyjcie się dobrze dacie publikacji tego sondażu: 24 listopada 2014 r. Właściwie równo 5 lat temu. Dziś zatem jesteśmy niemal dokładnie w tym samym momencie kampanii. I dokładnie tyle samo jest wart opublikowany w poniedziałek sondaż, który - co to kryć - jest dla opozycji bezlitosny i wskazuje, że nie ma nikogo, kto byłby w stanie zagrozić Andrzejowi Dudzie.
Badanie przeprowadzono w paru wariantach – sprawdzono, jak ułożyłyby się głosy, gdyby PO wystawiła Małgorzatę Kidawę-Błońską, a jak w przypadku startu Jacka Jaśkowiaka; co by było, gdyby Lewica postawiła na Adriana Zandberga, a co wtedy, gdyby zwyciężyła opcja z Robertem Biedroniem.
sondaż ibris dla rmf fm i "Dziennika Gazety Prawnej"
I tura, start Kidawy-Błońskiej i Zandberga:
Andrzej Duda – 46,2 proc. Małgorzata Kidawa-Błońska – 23,3 proc. Adrian Zandberg – 9,1 proc. Władysław Kosiniak-Kamysz – 8,2 proc. Janusz Korwin-Mikke – 3,3 proc. _____________________________
I tura, start Jaśkowiaka i Biedronia:
Andrzej Duda – 43,5 proc. Jacek Jaśkowiak – 16,3 proc. Władysław Kosiniak-Kamysz – 15 proc. Robert Biedroń – 5,3 proc. głosów. Janusz Korwin-Mikke – 4,7 proc. Czytaj więcej
Jak by nie liczyć, wychodzi, że bez II tury się nie obejdzie. W niej zaś, jak wynika z sondażu IBRIS, Andrzej Duda wygrałby bez trudu – niezależnie od tego, z kim przyszłoby mu się zmierzyć.
Bez trudu? To, owszem, stan wiedzy na dziś. Ale był już taki prezydent, który miał wygrać bez trudu i to już w pierwszej turze. Sondaże z kolejnych miesięcy kampanii przed tamtymi wyborami też przecież nie wskazywały na to, aby Komorowski miał się czego i kogo bać.
Wiara, że się uda
Badanie TNS Polska z 12 grudnia 2014 r. potwierdzało wyniki z listopada – wszystko miało się rozstrzygnąć już w pierwszej turze. Wprawdzie urzędującemu prezydentowi nieco spadło, ale i tak pozycja Komorowskiego była wówczas znacznie pewniejsza niż Dudy dzisiaj.
Ten sondaż przeprowadzono tuż po oficjalnej prezentacji kandydata Prawa i Sprawiedliwości. – Czeka nas ciężka praca. Wierzę, że to będzie wielkie święto polskiej demokracji. Wierzę również głęboko w to, że przy pomocy życzliwych ludzi zwyciężę w tych nadchodzących wyborach prezydenckich – mówił 6 grudnia Andrzej Duda, choć pewnie także w szeregach PiS mało kto w to wierzył.
W sondażu TNS wykonanym parę dni później nie sposób odnaleźć nic, co dawałoby kandydatowi PiS jakikolwiek promyk nadziei. Zresztą badanie ze stycznia 2015 r. też nie wróżyło jakiejkolwiek zmiany w Pałacu Prezydenckim. W ankiecie Millward Brown dla "Faktów" TVN i TVN24 Andrzej Duda mógł się wprawdzie "już cieszyć", poparciem 21-procentowy, jednak był daleko w tyle za Bronisławem Komorowskim (65 proc.).
Co się zatem później zdarzyło, że w parę miesięcy wszystko się odwróciło? Na pewno nie da się tego zdiagnozować w dwóch zdaniach.
Wyciągnąć wnioski
Nie ma wątpliwości, że wiele w nastrojach społecznych zmienił fakt pojawienia się tego trzeciego, czyli Pawła Kukiza. Nie dostał się do II tury, ale w słupkach namieszał. I jasne jest także, że sztab ówczesnego prezydenta przespał wiele sygnałów, które powinien odczytać jako ostrzeżenia.
Dziś sytuacja jest pod wieloma względami podobna do tej sprzed pięciu lat. Andrzej Duda też nie ma z kim przegrać. A wyborcy również przesłali PiS sygnał ostrzegawczy – symbolem tego jest układ sił w Senacie.
Zatem przełom listopada i grudnia to jest jeszcze moment, w którym zdarzyć się może wszystko. Może, ale nie musi. Wystarczy postawić na niewłaściwego kandydata, wystarczy nieudolnie poprowadzić kampanię, do tego skłócić się między sobą – to da się zrobić. Andrzej Duda będzie za to wdzięczny. Bo na razie niczego nie może być pewien.