– Nie można powiedzieć, że są mordercami, ale w pewnym sensie współtworzą system, który dyskryminuje pewne grupy ludzi – mówi w rozmowie z naTemat psycholożka Agata Loewe. Po tym, jak podczas debaty w europarlamencie o LGBT Patryk Jaki "bronił" Polski, twierdząc, że rząd nie odpowiada za dyskryminację osób nieheteronormatywnych, pytamy o odpowiedzialność polityków za wypowiadane słowa.
"Kilka godzin broniłem Polski przed fałszywymi oskarżeniami" – napisał na swoim Twitterze Patryk Jaki. Europoseł musiał się tak wysilać, ponieważ inni politycy wskazywali, że m.in. narracja polskich władz przyczynia się do złej sytuacji osób LGBT.
– Zabieram głos w imieniu matek, które płaczą po stracie swoich dzieci. Zabieram głos w imieniu matek, których dzieci odebrały sobie życie, bo nie mogły wytrzymać mowy nienawiści, hejtu, tylko dlatego, że mieli inną orientację seksualną – mówiła podczas debaty Elżbieta Łukacijewska (PO).
Po tych słowach do dyskusji włączył się Jaki, który zażądał "konkretnych" dowodów. – W związku z tym, że jesteśmy w poważnej Izbie to ja chciałem popytać o szczegóły. Czy potrafi pani w tej chwili wskazać konkretny przypadek, gdzie udokumentowana działalność członka polskiego rządu, doprowadziła do samobójstwa osobę LGBT? – zapytał.
Łukacijewska odpowiedziała, że z jej ust nie padło stwierdzenie, że osoby o innej orientacji seksualnej odbierały sobie życie z powodu bezpośredniego działania, któregoś z przedstawicieli rządu.
Zdaje się, że Patryk Jaki nie chce dostrzegać przekazu, na który od miesięcy w Polsce jest przyzwolenie. Wystarczy choćby wsłuchać się w słowa prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, dla którego priorytetem jest obrona dzieci przed ideologią LGBT. Z tolerancja nie ma też nic wspólnego przekaz publicznej telewizji, która alarmuje o "inwazji LGBT".
– Patryk jaki nie chce widzieć badań dotyczących stresu mniejszościowego, depresji i myśli samobójczych prowadzonych przez organizacje pozarządowe. Nie chce widzieć tego, że uchwały przeciwko "ideologii LGBT", które w zamierzeniu są wycelowane w mitycznych "deprawatorów dzieci" w rzeczywistości kreują atmosferę, w której uczniowie LGBTQ stają się kozłami ofiarnymi – mówił w rozmowie z Katarzyną Zuchowicz Jakub Gawron, mężczyzna m.in dzięki któremu w PE rozmawiano o sytuacji osób LGBT w Polsce.
O tym, że za wypowiadane publicznie słowa trzeba brać odpowiedzialność, przekonuje także nasza rozmówczyni. Agata Loewe to psycholożka, która współpracuje z Kampanią Przeciw Homofobii i która ma kontakt z osobami, które są o krok od popełnienia samobójstwa.
Osoby, które trafiają do pani, mówią wprost, że nie chcą żyć ?
Tak. Mówią wprost, że zastanawiają się nad sensem bycia na tym świecie, skoro ten świat ich nie chce. Jeden z moich klientów poszedł kiedyś do psychiatry i powiedział, że chce się zabić, a psychiatra stwierdził: "To proszę się zabić, nikt tu pana nie chce".
To są prawdziwe historie. Jestem nimi poruszona, tak samo, jak opowieściami osób, które trafiają do mnie, ale przedtem, przez wiele lat próbowały zmieniać swoją orientację seksualną. Takie osoby latami katowały się, poddając się strasznym próbom. Przecież to tak, jakby komuś na siłę zmieniać kolor skóry.
Wciąż mamy wielu „specjalistów“, którzy twierdzą, że są w stanie pomóc w przypadku braku akceptacji dla swojej tożsamości. Tymczasem, nauka uznaje trzy równorzędne orientacje seksualne: homo, bi- i heteroseksualną. Mimo tego wielu psychologów nadal miewa moralne wątpliwości, czy homoseksualność nie jest jakąś anomalią czy chorobą. Pragną znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego natura wytworzyła „coś takiego“. Nikt jednak nie pyta, skąd się biorą heterycy, dlaczego Ziemia jest przeludniona.
Bywa więc, że osoby LGBT+ są na skraju wytrzymałości?
Najgorsze są doniesienia o osobach, które popełniły samobójstwo, bo to są sytuacje, kiedy jest już za późno. Osoby, które są na skraju, często w głębokiej depresji, to kolejna grupa. Jeśli dostaną odpowiednie wsparcie, mogą trafić na terapię, dzięki czemu mogą dać sobie pomóc.
Musimy jednak pamiętać, że w naszym "postśredniowiecznym" kraju przecież to wstyd przyznać się do cierpienia lub przyznać się, że się chodzi na terapię, a do tego jeszcze z tego powodu...
Trzeba wiedzieć do kogo iść, chcieć zaufać, nierzadko mieć na to pieniądze i czas. Są organizacje, które pomagają, ale trzeba też tego pierwszego kroku, żeby ten ktoś chciał szukać pomocy.
Są jednak tacy, którzy mimo wsparcia i tak decydują się na samobójstwo .
Bardzo trudno jest coś takiego przewidzieć. Jeżeli mamy podejrzenie, że ktoś może mieć myśli samobójcze to absolutnie nie wolno tego ignorować. To wszystko wynika z pomieszania trzech czynników równocześnie: biologicznych, psychologicznych i społecznych.
Nawet jeśli dostajemy wsparcie z jednej strony, a nie mamy jej z innej np. instytucjonalnie, to wtedy zdarza się, że taka osoba ma poczucie, że samobójstwo jest jakimś rozwiązaniem... Niestety bardzo smutnym. Terapia raczej pomaga i raczej dzięki niej ludzie utrzymują się przy życiu. Są jednak osoby, które są niewidzialne w swoim cierpieniu. Dopiero gdy umierają, zaczynamy się zastanawiać, kim byli i co takiego musieli przeżywać.
Bzdurą jest mówienie, że tak negatywny przekaz w kontekście osób LGBT+, to co mówią politycy, osoby znane, nie ma znaczenia?
Oczywiście, to pobudza do nienawiści, to pobudza ludzi, którzy nie mają własnej opinii, do tego, żeby np. nie siadali w ławce z osobami nieheteronormatwynymi, nie podawali im ręki, nie chcieli przebywać z nimi w jednym pokoju.
W ten sposób wyrządza się ludziom straszną krzywdę.
To marginalizowanie i stygmatyzowanie różnych grup społecznych. Skazywanie osób LGBT i ich bliskich na niewspółuczestniczenie w życiu publicznym.
Nie można umywać od tego rąk.
Zastanawiam się, jak można spojrzeć sobie w twarz, kiedy mówi się o szacunku i godności, gdy tak podkreśla się istotę haseł: Bóg, honor, ojczyzna, a jednocześnie ma się w sobie tyle nienawiści. Nie wiem, jak ludzie radzą sobie z taką hipokryzją.
Trzeba brać odpowiedzialność za swoje słowa. Politycy piastują funkcje, które wiążą się z odpowiedzialnością społeczną. Nie można powiedzieć, że są mordercami, ale mają władze i współtworzą system, który dyskryminuje pewne grupy ludzi.
W dzisiejszych czasach sytuacja jest o tyle gorsza, że młodzi ludzie mają dostęp do internetu, m.in. oglądają seriale na Netfliksie i mają ogromny dysonans poznawczy, bo widzą świat, w którym jest wolność ekspresji. Nikogo nie gorszy seks gejowski w filmach, nikt nie zamyka oczu na widok trzymających się za rękę dziewczyn, a u nas mówi się, że to jest coś złego.
Osoby LGBT + często słyszą: "Proszę się nie obnosić". Co to znaczy? Czy heterycy dostają takie same uwagi, kiedy trzymają się za ręce, noszą obrączki lub ustawiają zdjęcia swoich partnerów na biurkach w pracy?
Taka publiczna debata o osobach LGBT, pokazywanie ich jak "odmieńców", ma wpływ na to, jak czują się osoby, które przychodzą do pani po pomoc ?
To było już jakiś czas temu, ale po tym, jak jedna pani polityczka użyła określenia " jałowi ludzie ", mieliśmy w Kampanii Przeciw Homofobii bardzo dużo bardzo dużo rozdzierających serce zgłoszeń. Dużo osób pytało: "Pani doktor proszę powiedzieć czy jestem aż tak nienormalny, że nie ma w tym kraju dla mnie miejsca?".
Skoro wszyscy dookoła tak mówią, skoro do rodziców trafia taki przekaz medialny, skoro co chwila pada zwrot "pedały" , to oznacza to życie w strasznej opresji. Dlatego tak ważne jest wsparcie najbliższych.
Nasz świat prosi się o zmiany instytucjonalne. U naszych zachodnich sąsiadów tworzy się strefy wolne od nienawiści, bezpieczne przestrzenie, są specjaliści, którzy zajmują się wsparciem psychologicznym, mają jakiś rodzaj tęczowego emblematu, który mówi: u mnie możesz czuć się bezpiecznie, u mnie możesz się ujawnić.
Potrzeba więc zmiany praw, aby zrównać dostęp do tych samych przywilejów, które mają osoby heteroseksualne. Przed tym się nie ucieknie. Cała Europa zapomina już o tym, że kiedyś nie było związków partnerskich.
A u nas mówi się o "inwazji LGBT" , jakby takie osoby były osobami drugiej kategorii .
Wyniki badań pokazują, że media mają bardzo silne oddziaływanie na samopoczucie i funkcjonowanie. W społeczeństwach, gdzie mamy do czynienia z dyskryminacją na tle rasowym, genderowym, czy seksualnym, taki przekaz automatycznie powoduje różnego rodzaju problemy psychiczne, a nawet i zdrowotne.
"Stres mniejszościowy" , to termin ukuty z myślą o szeroko pojętych mniejszościach. Osoby, które do nich należą, wskutek oddziaływań instytucjonalnych, odczuwają ciągły lęk przed ujawnieniem. Jest to napięcie, które manifestuje się w ciele tak, jakbyśmy non stop byli w stanie aktywizacji układu nerwowego, który mówi: walcz lub uciekaj.
Nie wiesz, z której strony padnie cios, nie wiesz, z której strony ktoś krzywo spojrzy. Nie wiesz, kiedy i do jakich dóbr nie będziesz mieć dostępu, chociaż twoi przyjaciele, koledzy, twoja rodzina otrzymują to z nadania, jako element praw obywatelskich. A tutaj trzeba o to albo walczyć , albo udowadniać, że się zasłużyło.
Media przyczyniają się do takich sytuacji, nie wiem, czy to jest kwestia tego rządu, czy wcześniejszych czasów. Zaczynałam pracę w KPH w 2009 roku, wtedy kiedy była słynna akcja o torebkę TinkyWinky w Teletubisiach. Wtedy do organizacji napływała cała masa wulgarnych maili, nagonek. Wszystko idzie falami, ale też trochę się zmienia. Chociaż ostatnio jest mało optymistycznie.