– Sąd Najwyższy z jednej strony przystopował wydawanie orzeczeń przez wadliwie powołanych sędziów, z drugiej wzmocnił prawników zarówno przed atakami polityków, jak i procederem politycznego przekupstwa – mówi prokurator Krzysztof Parchimowicz. Prostymi słowami tłumaczy, w jaki sposób wyrok SN przekłada się na życie każdego obywatela.
Anna Dryjańska: Sąd Najwyższy orzekł, że nowa Krajowa Rada Sądownictwa, wybrana w 2018 roku przez polityków PiS, nie jest organem bezstronnym i niezawisłym. Co to oznacza dla przeciętnego człowieka? Ale tak konkretnie i ludzkim językiem, bo w tej prawniczej gmatwaninie już naprawdę trudno się połapać.
Krzysztof Parchimowicz: Najprościej: Sąd Najwyższy zagwarantował każdemu człowiekowi w Polsce prawo do uczciwego procesu.
Jaki jest związek między pisowską neo–KRS a tym, czy proces będzie uczciwy lub nie?
Do czasu, gdy politycy zaczęli majstrować przy KRS, instytucja ta stała na straży niezależności i niezawisłości sędziów. Dbała, by nie byli oni poddawani naciskom rządzących. Mówiąc wprost pilnowała, by politycy nie próbowali zmuszać sędziów do wydawania wyroków na zamówienie.
Jednak w poprzedniej kadencji politycy będący u władzy uznali, że taka KRS im się nie podoba. Stwierdzili, że teraz sami chcą wybierać jej członków. I zrobili to – dobrali sobie 22 osoby z 25. W tym 15 z grona sędziów, których listy poparcia okazały się na tyle wstydliwe, że z naruszeniem prawa są nadal ukrywane.
W efekcie neo–KRS jest de facto instytucją partyjną, która może nagradzać sędziów za posłuszeństwo politykom i karać ich, gdy będą okazywać niezależność wobec zleceń od rządu lub partii. Nie jest więc niezależna politycznie, a przez to awanse, które daje wybranym sędziom, są wadliwe. Właśnie to orzekł Sąd Najwyższy.
No dobrze, ale jakie znaczenie dla mnie, jako obywatelki, ma fakt, że sędzia X został wadliwie powołany przez neo–KRS?
Ogromne, jeśli to on będzie rozpatrywał jakąś pani sprawę. Powiedzmy, że wyrok ma wydać sędzia, który pracuje w sądzie okręgowym dzięki awansowi od neo–KRS, a wcześniej był sędzią sądu rejonowego. Jego wyrok w pani sprawie – jakkolwiek by nie brzmiał, czy będzie pani z niego zadowolona czy nie – będzie można zakwestionować, czyli kolokwialnie mówiąc unieważnić. I cały proces będzie musiał się zacząć od nowa…
Chwileczkę: wyrok sędziego X w mojej sprawie byłby nieważny z automatu?
Nie, ktoś musiałby złożyć odwołanie. Ale pamiętajmy, że gdy zapada wyrok, zwykle któraś z dwóch stron jest niezadowolona, bo ktoś wygrywa, a ktoś przegrywa. Wtedy wystarczy, że pani lub druga strona wskaże, że sędzia X został powołany wadliwie i następuje reset. A przecież niektóre postępowania, zwłaszcza po zmianach wprowadzonych w zeszłej kadencji, ciągną się latami.
Brzmi jak straszna strata czasu. Nie można tego jakoś uniknąć?
Oczywiście mogłaby pani jeszcze przed pierwszą rozprawą złożyć wniosek o wyłączenie sędziego wadliwie powołanego przez neo–KRS, to samo prawo zresztą przysługiwałoby drugiej stronie postępowania. Gdyby jednak pani wniosek rozpatrywał inny wadliwie powołany sędzia, to pewnie by się do niego nie przychylił. Zostałaby pani z sędzią, który nie ma uprawnień do rozstrzygnięcia pani sprawy.
No pięknie. I co wtedy? Pozamiatane?
Nie. Nawet gdyby zapadł “prawomocny” wyrok miałaby pani do dyspozycji różne środki prawne: odwołanie, skargę kasacyjną, wniosek o wznowienie postępowania… Tylko że to wszystko oznacza kolejne lata w sądzie. I spore wydatki.
Bez sensu.
Zgadzam się. Dlatego orzeczenie Sądu Najwyższego jest tak ważne dla wszystkich obywateli. Obowiązuje ono nie tylko sądy, ale każdy organ państwa. Dzięki niemu z jednej strony sądy nie mogą przydzielać spraw wadliwie powołanym sędziom, a z drugiej nie mogą rekomendować sędziów do "awansu" w konkursie neo-KRS.
Ilu jest tych wadliwie powołanych sędziów?
Około 330. Dla porównania, w Polsce jest 10 000 tys. sędziów.
Czyli ta wadliwa 330-tka to błąd statystyczny w porównaniu do całej sędziowskiej populacji.
Tak, ale gdyby nie wyrok Sądu Najwyższego, ten udział by się zwiększał. Ale już teraz fakt, że neo–KRS wadliwie powołała tych kilkuset sędziów, jest źródłem dużych problemów. Każdy ich wyrok po takim powołaniu może być zakwestionowany.
Proszę sobie wyobrazić, że nagle od nowa musi się zacząć kilkaset, kilka tysięcy, albo nawet kilkadziesiąt tysięcy procesów, bo przecież z czasem liczba wadliwych orzeczeń by rosła. Dobrze, że Sąd Najwyższy zdusił to w zarodku, zanim problem nabrzmiał.
To oznacza, że SN zatroszczył się o Polki i Polaków, którzy mają lub będą mieli sprawę w sądzie. Oszczędza im nerwów, czasu i pieniędzy.
Sąd Najwyższy wypowiedział się również w innej sprawie. Odniósł się do powołanej przez pisowską neo-KRS Izby Dyscyplinarnej, która ma nadzorować zachowanie sędziów i prokuratorów. SN orzekł, że Izba Dyscyplinarna nie jest sądem. To czym jest? Grupą kolegów spotykających się przy kawie i ciasteczkach?
Zgodnie z wyrokiem Sądu Najwyższego tzw. Izba Dyscyplinarna jest pseudoorganem, który nie ma prawa do tego, by wzywać kogokolwiek do tłumaczenia się z czegokolwiek.
Też, ale nie tylko. W podobnej do mnie sytuacji jest kilku innych prokuratorów i sędziów, w tym np. sędzia Juszczyszyn. Z przyczyn politycznych wszczyna się nam dyscyplinarki, szykanuje, odsuwa od obowiązków zawodowych, nierzadko dorzucając do tego jakiś fikcyjny zarzut karny właśnie po to, by taka sprawa trafiła od razu do tzw. Izby Dyscyplinarnej. Sąd Najwyższy rozstrzygnął wczoraj, że nikt nie musi się przed nią stawiać. Ja też nie zamierzam.
W czwartek wieczorem, już po orzeczeniu SN, ten organ powiedział, że uchyla immunitet prokuratorce Justynie Brzozowskiej. Tak, jakby w Sądzie Najwyższym nic się nie wydarzyło. I co teraz? Są ci, którzy respektują wyroki SN i partia rządząca ze swoimi ludźmi, która ma je w nosie. Jest coraz większy chaos, rozjeżdża nam się system prawny.
To efekt bezprawnych zmian forsowanych przez partię rządzącą. Mam jednak nadzieję, że sędziowie się nie ugną i zgodnie z prawem będą się kierować wyrokiem Sądu Najwyższego, a nie tym co o nim myśli ta czy inna partia.
Tyle że są jeszcze funkcjonariusze resortów siłowych, którzy podlegają rządowi PiS. Mam nadzieję, że się mylę, ale biorę pod uwagę, że już wkrótce zobaczymy w internecie relację live z tego, jak policjanci siłowo doprowadzają niepokornych prawników przed pisowską Izbę Dyscyplinarną, albo nawet do aresztu. Jest pan gotowy na taki rozwój wypadków?
Jeśli władza polityczna zdecyduje, że zignoruje mój immunitet i zastosuje siłę, będę musiał się temu poddać. Nawet jeśli zostanę doprowadzony przed tzw. Izbę Dyscyplinarną pod przymusem, to złożę oświadczenie, że odmawiam wyjaśnień przed tym nielegalnym organem.
W całej Polsce jest garstka prawników, którzy tak jak pan mówią, że są dyscyplinowani z powodów politycznych. Czy oprócz kwestii zasad i empatii jest jakiś praktyczny powód, dla którego powinno to obchodzić zwykłego człowieka?
Owszem, bo z szerszej perspektywy tu nie chodzi o nas, tylko o społeczeństwo. Te dwie kwestie – neo–KRS i tzw. Izby Dyscyplinarnej – są powiązane.
Swoim wyrokiem Sąd Najwyższy z jednej strony przystopował wydawanie orzeczeń przez wadliwie powołanych sędziów, z drugiej wzmocnił sędziów i prokuratorów zarówno przed atakami polityków, jak i procederem politycznego przekupstwa.
W obu kwestiach Sąd Najwyższy stanął po stronie obywateli i wsparł ich prawo do uczciwego procesu. W państwie prawa to rzecz najważniejsza. Dlatego wyrok Sądu Najwyższego to wielkie zwycięstwo nas wszystkich.