– Kiedy dowiedziałam się, że będzie film o mnie, było mi przykro i nieprzyjemnie – stwierdziła Ludmiła Ignatienko w rozmowie z BBC. Była pierwowzorem jednej z bohaterek przebojowego "Czarnobyla". Po raz pierwszy opowiedziała o niedogodnościach związanych z produkcją serialu. Zaczęła być nachodzona przez dziennikarzy, z kolei twórcy skontaktowali się z nią dopiero wtedy, gdy ruszyły zdjęcia.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
Pierwszy raz jej tragiczna historia została opisana w książce "Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości" noblistki Swiatłany Aleksijewicz. To właśnie na jej podstawie twórcy serialu oparli jeden z najbardziej przejmujących wątków - żony strażaka (Ludmiłę Ignatienko zagrała Jessie Buckley), który gasił pożar elektrowni w Czarnobylu. Jej mąż zmarł 13 maja 1986 roku wieku 25 lat w wyniku ostrej choroby popromiennej. O ich miłości pisaliśmy szerzej w tym artykule.
Igniatenko przyznała, że po emisji serialu zaczęła zmagać się z krytyką dotyczącą jej zachowania w czasie ciąży. Odwiedzała wtedy w szpitalu swojego napromieniowanego męża. – Ale powiedzcie mi, jak ja mogłam go zostawić? Myślałam, że dziecko jest bezpieczne w moim łonie. Nie mieliśmy wtedy pojęcia, co to takiego promieniowanie – przyznała. Ich dziecko zmarło kilka godzin po porodzie. Zdradziła też, że kochała męża tak bardzo, że od ponad 30 lat nie wyszła za mąż.
Kobieta podkreśla, że nie dała zgody na zekranizowanie jej historii. Zarzuca też twórcom brak skutecznego kontaktu w tej sprawie. Producenci mieli zadzwonić do niej dopiero wtedy, gdy ruszyły zdjęcia.
– Chcielibyśmy zapłacić ci 3 tys. dolarów – powiedzieli. (...). A za co? A po prostu za to, że pani jest – odpowiedzieli – tak relacjonuje rozmowę z produkcją. – Odparłam, że nikt nie płaci pieniędzy za nic i rozłączyłam się – wspomina. Nie przyjęła zapłaty. I dodaje, że początkowo uznała to za żart. Telefonowano do niej bowiem z Rosji, która z Ukrainą jest w konflikcie.
HBO wydało w tej sprawie oświadczenie:
"Zespół produkcyjny wielokrotnie kontaktował się z Ludmiłą Ignatienko – przed, w trakcie i po tym, jak nakręcono serial – w celu zaznajomienia jej z projektem, który opisywał jej doświadczenia. (...) Ludmiła otrzymała szansę udziału w procesie tworzenia historii, zaoferowaliśmy jej możliwość zgłoszenia uwag.
W żadnym momencie nie powiedziała, że nie chce, by historia jej lub męża pojawiła się w serialu. Filmowcy dołożyli wszelkich starań, by pokazać ich historię, podobnie jak wszystkich, których dotknęła ta tragedia, z autentyzmem i szacunkiem".
Ludmiła Ignatienko przyznała, że widziała kilka odcinków "Czarnobyla". Doceniła dbałość o szczegóły, choć zauważyła kilka przekłamań. Jako przykład podała pogrzeb jej męża: Wasilij został w serialu pochowany bez butów. W rzeczywistości włożono je trumny.