W TVP jest zatrudniony od kilku lat, ale "głównym" reporterem sejmowym tej stacji jest od niedawna. To on poprowadzi program o wyrokach sądów "Kasta". Niektórzy dziennikarze styl pracy Miłosza Kłeczka porównują do tego, co robił Łukasz Sitek, zwolniony z telewizji po wyroku sądu. "Zwykłe polowanie z nagonką" – podsumowują. I to przy przyzwoleniu Straży Marszałkowskiej. Bo reporterzy polityczni skarżą się, że dziennikarzom mediów publicznych w Sejmie wolno więcej.
Nie po raz pierwszy o Miłoszu Kłeczku na Twitterze aż huczy. "Zamiast pytań wypluwa ściek pomówień"; "szczuje, manipuluje, obraża" – wytykają mu internauci. I na dowód publikują filmy, na których widać, jak reporter TVP odprowadza polityków opozycji do samych drzwi i zarzuca ich pytaniami z tezą.
Popisuje się przy tym arogancją. Tak było przy okazji sprzeczki z Rafałem Trzaskowskim. Na nagraniu, które jakiś czas temu do sieci wrzucił Cezary Tomczyk z PO, słyszymy, jak Kłeczek rzuca w kierunku ówczesnego kandydata na prezydenta Warszawy: "Nie jest pan wart rozmowy".
Reporterzy sejmowi od dawna obserwują, że Kłeczek "dobre układy" ma wyłącznie z politykami partii rządzącej, pozostałych parlamentarzystów "atakuje". A wszystko zależy od tego, kto akurat jest politycznym wrogiem numer jeden partii rządzącej.
Operacja Grodzki
Ostatnio głównym tematem TVP i Radia Szczecin są rzekome łapówki, jakie 20 lat temu od pacjentów miał przyjąć ówczesny dyrektor szpitala w Szczecinie-Zdunowie, obecnie marszałek Senatu. Dlatego też i celem Miłosza Kłeczka jest profesor Grodzki.
Pracownik TVP zaczepiał go już wielokrotnie. Na początku stycznia profesor Grodzki zorganizował konferencję prasową dla dziennikarzy. Przytoczył słowa byłego pacjenta. 90-letni szczecinianin twierdził, że próbowano go przekupić, by podpisał fałszywe oświadczenie i dołączył do osób, które oskarżają Grodzkiego.
Kiedy przyszedł czas na pytania jako pierwszy głos zabrał Kłeczek. Do mikrofonu nie chciał dopuścić pozostałych dziennikarzy. Wielokrotnie pytał marszałka o to, czy brał pieniądze od pacjentów. Gdy Grodzki zaprzeczał, ten drążył temat, pytając o to samo innymi słowami.
Wreszcie zagadnął marszałka Senatu o to, z jakich źródeł opłacane są usługi reprezentującego go mecenasa Jacka Dubois. Grodzki poirytowany odparł: "Jest pan po prostu bezczelny. Oczywiście, że z mojej kieszeni".
"Mam prawo do zadawania pytań. Proszę mi nie kneblować ust, panie marszałku, bo to jest zamach na wolne media" – rzucił pracownik TVP, czym wywołał śmiech obecnych w sali dziennikarzy.
Akcja kamera
Dokładnie o to samo Kłeczek pytał Grodzkiego kilka dni później. Na zamieszczonym w sieci nagraniu widzimy, jak reporter i operator kamery TVP biegną za marszałkiem Senatu, który wychodzi z gmachu Parlamentu i wsiada do czekającego już na niego samochodu.
W kierunku auta idzie też Małgorzata Daszczyk, dyrektor gabinetu marszałka Senatu. I niespodziewanie zostaje ona uderzona w głowę kamerą. Wygląda to na przypadek.
– Takie sytuacje, że ktoś dostał baterią kamery, nie są wyjątkiem, ale raczej nie dotyczą osób postronnych, tylko dziennikarzy w tumulcie i ferworze nagrywania – mówi nam Jacek Czarnecki z Radia Zet.
W oświadczeniu Jarosław Olechowski, szef TAI, wyjaśnia, że Kłeczek "kierując się najwyższymi standardami dziennikarskimi", chciał zapytać profesora Grodzkiego o zarzuty jednego z pacjentów.
A Daszczyk "starała się mu to uniemożliwić, blokując przejście w senackim korytarzu". "Dlatego ekipa TVP Info podążała za marszałkiem Grodzkim aż do samochodu czekającego na niego przed budynkiem Senatu" – napisał w oświadczeniu Olechowski.
Daszczyk trafia do szpitala, Grodzki domaga się publicznych przeprosin i zabrania akredytacji dziennikarskiej pracownikom TVP. Kłeczek na antenie TVP Info całe zajście nazwał "świetnym spektaklem w wykonaniu pani Daszczyk, która własnym ciałem zabarykadowała drzwi".
Jacek Czarnecki, doświadczony reporter sejmowy, na słowa Kłeczka reaguje tak: – Dlaczego Straż Marszałkowska broni dostępu reporterów do jakiejś ważnej postaci z PiS? Choć w tej chwili tak jest, że niestety czasami trzeba bronić swojego szefa przed napastliwością dziennikarzy. A to ta napastliwość doprowadziła do tego, że pani Daszczyk dostała w głowę.
Pokazać pościg
O "napastliwości" dziennikarzy TVP mówią i politycy opozycji, i reporterzy. Ci dostrzegają też pewne elementy wspólne w pracy sejmowych wysłanników TVP.
– Niektórzy pracownicy TVP taki swoisty styl pracy mają od czterech lat. Pamiętajmy, czego doświadczał Paweł Adamowicz, choćby na terenie Sejmu ze strony pana Sitka, który za nim biegał, nie próbował uzyskać odpowiedzi na pytania, tylko krzyczał do mikrofonu: "skąd pan miał pieniądze na mieszkania, jak pan się z tego wytłumaczy?" – zauważa Jacek Czarnecki.
W 2017 roku w Sejmie za dziennikarzami opozycji ganiał m.in. młody reporter Filip Styczyński czy Lucjan Ołtarzewski. – Nazywaliśmy ich dziennikarzami PiS-toletami. To oni pierwsi zaczęli tak biegać po Sejmie. Ale zdjęto ich, kiedy na jednej z manifestacji pokazali środkowy palec – mówi nam jeden z dziennikarzy.
Jego koleżanka po fachu zapamiętała: – Biegali za wszystkimi i wykrzykiwali pytania bez sensu.
Ich praca w Sejmie wyglądała podobnie jak Sitka czy Kłeczka: niestrudzenie gonili za politykiem, zadawali mu w pośpiechu pytania aż do momentu, gdy ten trzaśnie drzwiami albo wyraźnie się poirytuje.
I później taki obrazek pokazywany był na antenie Telewizji Polskiej. – Pytania zadawane przez reporterów TVP nie mają żadnego celu informacyjnego. Nie mam żadnej wątpliwości, że nie chodzi tu o wyjaśnienie czegokolwiek, ale o budowanie emocji w tej historii – ocenia sejmowy dziennikarz.
W taki sam sposób działa Kłeczek. – Chodzi mu wyłącznie o spektakl, obrazek. To świetnie wygląda, "bo marszałek Senatu nie chciał nam odpowiedzieć", "nie reagował na nasze pytania". Widz ogląda pogoń za marszałkiem, jego "ucieczkę", co budzi emocje i negatywne konotacje. I tylko dlatego Kłeczek tak gania za politykami opozycji – mówi reporterka.
Chociaż są i inni sejmowi dziennikarze, którzy próbują za wszelką cenę dostać się do polityka. Tak było w przypadku Mariana Banasia, szefa NIK. Reporterzy wykrzykiwali w jego stronę, kiedy poda się do dymisji. Próbowali namówić go na krótki komentarz.
Jedna z dziennikarek tłumaczy, na czym polega różnica w "pościgu dziennikarzy" za Banasiem i Grodzkim: – Można być albo agresywnym albo dociekliwym. Czym innym jest wykrzykiwanie pytania do Grodzkiego, czy wziął łapówkę, a czym innym jest proszenie Banasia, żeby z nami porozmawiał. Problem z Banasiem był taki, że on nie zrobił ani jednej konferencji prasowej. A stanowisko marszałka Senatu znamy, czego więcej się dowiemy?
Na wojnie
Kłeczek dziennikarzem TVP Info jest od czterech, wcześniej był zatrudniony w Superstacji. Ale to dopiero za czasów pracy w Telewizji Publicznej zrobiło się o nim głośno.
Dziennikarze powtarzają, że na Placu Powstańców Kłeczkowi biją brawo. Jest przecież skuteczny w "dojeżdżaniu polityków opozycji" i "dbaniu o swoich".
W sieci jako dowód tego drugiego podają rozmowę, a raczej monolog Kłeczki w towarzystwie senatora PiS Jana Marii Jackowskiego. W grudniu 2017 roku reporter TVP poprosił go o skomentowanie decyzji Komisji Europejskiej ws. artykułu siódmego UE wobec Polski. Ale Kłeczek tak długo zadawał pytanie, że senator nie zdążył na wizji na nie odpowiedzieć.
– Pan Kłeczek na jednych polityków wrzeszczy, z drugimi się zaprzyjaźnia. Jest to jakaś metoda na uprawianie zawodu, który on uprawia, ale na pewno nie dziennikarstwa. On jest na jakiejś wojnie – mówi nam Dominika Długosz z "Newsweek Polska".
I wspomina, że Kłeczek ma świetny kontakt z politykami partii rządzącej. Ale z przedstawicielami opozycji w ogóle nie rozmawia.
– Nawet jeśli kogoś nie nagrywamy, to będąc w Sejmie rozmawiamy z politykami, pytamy, co słychać. To też jest wiedza polityczna. Pan Kłeczek tego nie robi. Natomiast na 15:00 na live'a przyjeżdża do niego wiceminister Andruszkiewicz. Na 16:00 – cała góra PiS. Parokrotnie widziałam panią rzecznik Czerwińską, która – jak na rzecznika przystało – dość rzadko znajduje czas dla dziennikarzy. Ale do pana Kłeczka przyjeżdża – opowiada Długosz.
Lepiej traktowani
Sejmowi reporterzy już za czasów marszałka Kuchcińskiego zauważyli, że pracownicy TVP mogą w Sejmie dużo więcej. Na przykład Straż Marszałkowska przymyka oko, kiedy nagrywają setki w miejscach, do których dziennikarze nie mają dostępu.
– Nawet, gdy strażnik widział, jak pracownik TVP rozmawia z politykiem PiS, do którego inni dziennikarze w danej chwili nie maja dostępu, bo nie mogą przechodzić w okolice sejmowej szatni, to nie reagował. Byłem zdenerwowany tym, jak ulgowo traktuje ich Straż Marszałkowska. Teraz to się trochę zmieniło. Ale być może to ja już tego nie zauważam – stwierdza Czarnecki.
W ostatni czwartek reporterzy innych redakcji mogli zauważyć, jak Miłosz Kłeczek kończy wejście na żywo dla swojej stacji, przyjaźnie żegna się z wiceministrem Adamem Andruszkiewiczem, po czym rusza do wyjścia korytarzem zamkniętym dla dziennikarzy. Straż Marszałkowska nie reagowała. Nikt go nie zatrzymał.
– Czy pracownicy TVP są traktowani inaczej? – powtarza moje pytanie Dominika Długosz. I za moment odpowiada: – Jest tak, że pan Kłeczek przechodzi sobie korytarzem, z którego mnie Straż Marszałkowska cofa.
Długosz przypomina, że jednemu z kolegów odebrano przepustkę do Sejmu, tylko dlatego, że przepuścił w drzwiach kolegę. Trzeba było przyłożyć kartę, żeby przejść. – Stracił akredytację na miesiąc. Jak zapowiedział pan Grzegrzółka, pana Kłeczka nie spotkają żadne konsekwencje. To niewspółmierne.
Jacek Czarnecki uzupełnia: – Gdyby ekipa TVN biegła za marszałkiem Grodzkim, to Straż Marszałkowska pewnie by ich zatrzymała. A TVP przebiegła, a później doszło do znanej nam wszystkim sytuacji.